ROZDZIAŁ 21 – KASZAN, IRAN
Z wizą do Indii w kieszeni wyjeżdżamy z Teheranu. Zanim jednak przekroczymy granicę miasta, zatrzymujemy się na...
Oprócz oddawania się sportowym emocjom oddajemy się również zwiedzaniu. Wołgograd, znany kiedyś pod nazwą Stalingrad, miastem pięknym nie jest. Znaczą go chaotycznie rozrzucone blokowiska z wielkiej płyty pośród skądinąd płaskiego pejzażu z brunatnymi wodami masywnej rzeki Wołgi w tle. Mimo wszystko jednak miasto warte jest odwiedzenia, a to ze względu na jego niesamowitą historię i rolę, jaką odegrał w przebiegu II Wojny Światowej.
To tutaj, rozegrała się jej najbardziej krwawa bitwa, w której Niemcy i Rosjanie zwierali się w śmiertelnym uścisku, zaciekle walcząc o górujące nad miastem wzgórze. Idealny punkt strategiczny do ataku miasta dla jednych i doskonały punkt obronny dla drugich.
Dziś wzgórze – znane pod nazwą Kurhan Mamaja – jest miejscem spoczynku ponad 34 000 żołnierzy Armii Czerwonej, którzy za jego obronę oddali życie. Na ich cześć, kopiec wieńczy potężna statua kobiety w rozwianych szatach z uniesionym w górę mieczem. Pomnik Matki Ojczyzny – bo o nim mowa – w momencie powstania (1967 r.) był najwyższą budowlą na świecie, liczącą 85 metrów od podłoża do czubka miecza. Obecnie jest to najwyższa na świecie statua przedstawiająca kobietę.
Warto również wstąpić do muzeum Panorama Wojny Stalingradzkiej. Oprócz artefaktów wojennych podziwiać tu można gigantyczny (16 m x 120 m), panoramiczny obraz przedstawiający moment tryumfu Armii Czerwonej w czasie kluczowego szturmu na Kurhan Mamaja. Gra malarska z perspektywą, uzupełniona trójwymiarowymi ‘przedłużeniami’ obrazu w rzeczywistość robi duże wrażenie. Technika przypomina wykonanie naszej rodzimej Panoramy Racławickiej.
Zanim jednak mogliśmy zapoznać się z kawałkiem historii najnowszej i ochłodzić przegrzane kończyny w niemiłosiernie zimnych nurtach Wołgi trzeba nam było przemierzyć Litwę, Łotwę, Estonię i znaczną część Rosji – z Moskwą włącznie. Niestety bezlitośnie goniący nas czas nie dał możliwości doświadczenia trzech powyższych krajów tak, jak byśmy sobie tego życzyli. Mimo wszystko jednak…
Na Litwie zachwyciły nas Troki ze średniowiecznym zamkiem na wyspie, który do złudzenia przypomina miniaturę zamku Malborskiego. Z tego też powodu zwany jest Małym Malborkiem.
W Wilnie raczyliśmy się tradycyjnymi cepelinami – ziemniaczanymi kulami z nadzieniem do wyboru, do koloru: mięsnym, grzybowym, z białego sera. Podawane ze śmietaną lub zsiadłym mlekiem. Do tego idealnie pasujący chłodnik – serwowana na zimno zupa z buraczków z jajkiem i ziemniakami. I śmietaną oczywiście.
W Łotwie zatrzymaliśmy się w nadbałtyckiej miejscowości Salacgriva, gdzie po raz pierwszy doświadczyliśmy białych nocy z zachodem słońca niemal przed północą i wschodem dwie godziny później.
W Rydze, przed deszczem schroniliśmy się w restauracji serwującej degustacyjne zestawy tradycyjnych dań łotewskich. Była i zupa-krem z grochu, i kotleciki rybne z sosem musztardowym, i fenomenalny, rozpływający się w ustach solony śledź ze śmietaną i ziemniakami, a na deser — słodka zupa chlebowa z bitą śmietaną, suszonymi owocami i orzechami. Na zakończenie dnia odwiedziliśmy gigantyczne hale targowe z imponującą ilością 3000 stoisk umieszczonych w starych hangarach zeppelinów.
Estonia zaskoczyła nas swoją… fińskością. Nazwy miejscowości, swoista melodyjność w brzmieniu języka – tego się nie spodziewaliśmy. Nie spodziewaliśmy się również, że stare miasto Talina — estońskiej stolicy – skradnie nam serca i przeniesie w czasie.
Wąskie brukowane uliczki wijące się stromo to w górę, to w dół okraszone gotyckimi basztami albo wykańczanymi złotem cerkwiami, zaprowadziły nas w samo serce rynku, gdzie królował ratusz. A w nim – karczma ‘III Draakon’. W ciemnym, oświetlonym jedynie nikłymi płomieniami świec, kamiennym wnętrzu szynkarki w dawnych strojach musztrowały klientów. W ofercie tylko zupa warzywna, żeberka wołowe, nadziewane chlebki i piwo. A wszystko w glinianych, poszczerbionych michach i kuflach. Masywne stoły z grubo ciosanego drewna trzeba samemu po sobie posprzątać, żeby nie narazić się na siarczysty gniew groźnie łypiących okiem szynkarek. Fenomenalne miejsce!
Z Estonii – ostatniego kraju na liście bezwizowego ruchu strefy Schengen – wjechaliśmy do Rosji. Pierwsze wypełnianie papierków, pierwsze kontrole naszego domu na kółkach, pierwsze nieswoje uczucie – wpuszczą czy nie wpuszczą.
Wpuścili. A Rosja przywitała nas drobną mżawką i przepiękną podwójną tęczą na szczęście.
W dzikim pędzie wpadliśmy do Moskwy, gdzie od razu otoczyła nas wszechobecna atmosfera mistrzostw świata w piłce nożnej. Rosyjskie banery na każdej przyulicznej lampie witały kibiców z każdego uczestniczącego kraju. Barwne grupy fanów paradujących w barwach narodowych przejęły miasto. Uległ im nawet Plac Czerwony i przepiękne Moskiewskie Metro z peronami przypominającymi bardziej sale balowe niż tunele kolejki.
Czy Rosja byłaby taka sama poza czasem mistrzostw? Rozbawiona, przyjacielska, gościnna i zupełnie przecząca stereotypom (no, może poza stanem dróg :/)? Ciężko stwierdzić. Ale na chwilę obecną cieszymy się tym, co nas spotyka – radosną, sportową atmosferą, ludzką serdecznością i wędzoną rybą podarowaną nam w ramach zwykłej ludzkiej życzliwości przez kompletnie nieznanych nam ludzi.