Maeklong – tajski market z adrenaliną w tle
Rozkładane markizy ocieniają wąziutką alejkę oblepioną z obu stron przenośnymi straganami. Przy nich, wypełnione...
Drobny, ciemnoskóry przewodnik odziany w kurtkę przeciwwiatrową i kalosze wręcza nam maski z filtrami powietrza. Akcesoria z krajobrazu post-nuklearnego przyprawiają o lekką palpitację serca. Kierownik wyprawy próbuje ratować sytuację:
– Nie ma, co się przejmować! To tylko na wypadek, gdybyście nie mogli oddychać.
Od razu lepiej.
Trzykilometrową trasę na szczyt wulkanu, widzimy jedynie w wąziutkich snopach światła padających z przytwierdzonych do czół latarek. Cokolwiek otacza nas dokoła, spowite jest w nieprzeniknionych ciemnościach. Mrok igra z wyobraźnią. Niewinne za dnia dźwięki teraz są powodem nerwowego rozglądania się i przyspieszonego kroku. Ciemność nie sprzyja konwersacji. Wraz z brakiem bodźców wizualnych, brakuje tematów. Całą uwagę za to koncentrujemy na śledzeniu cienkich paseczków światła, które prowadzą nasze stopy po żwirowej ścieżce. Raz na jakiś czas słychać głuchy odgłos upadku i stłumione przekleństwa tego, kto nie koncentrował się wystarczająco mocno.
Dwie godziny później stoimy na szczycie wulkanu Ijen. Przynajmniej tak twierdzą nasi przewodnicy. Panujące ciemności nie pozwalają zweryfikować faktów. Snujący się w chłodnym powietrzu zapach siarki zdaje się jednak potwierdzać ich słowa.
Wschód słońca – powód naszej wyprawy – dopiero za dwie godziny. Wizja spędzenia ich w mrocznej bezczynności nie jawi się atrakcyjnie. No i o co chodzi z maskami? Siarkę rzeczywiście czuć, ale maski to chyba niewielka przesada. Rozważania przerywa wyłaniający się z ciemności kierownik wyprawy.
– Jeśli odpoczęliście to możemy ruszać dalej.
Dalej? Intrygujący obrót wydarzeń prowadzi nas na niewidzialną w czerni nocy krawędź krateru. Dani – ten sam, drobny przewodnik, który obdarował nas maskami, łapie mnie za rękę i prowadzi w dół. Po omacku wyczuwam pod palcami ostre skały wulkanu. Niestabilne kamienie osuwające się spod stóp wzbijają w powietrze tumany siarczanego pyłu, który zaczyna poważnie drażnić gardło i oczy. Maska zakładana na porytą smugami łez twarz przynosi natychmiastową ulgę. W dole przed nami, zimnym fioletem i błękitem zaczynają łyskać ognie płonących siarczanych oparów. Noga za nogą zbliżamy się do dna krateru i trującego widowiska, które urzeka hipnotyzującymi barwami.
W nikłych światłach latarek, pomiędzy płomieniami i gęstymi kłębami siarczanego dymu, poruszają się ciemne sylwetki wydobywaczy siarki. Zgięte w pół postaci długimi metalowymi drągami obłupują strumienie zaschniętego minerału. Szczelnie okrywając szalami twarze przed gryzącymi oparami, ładują jego złoto-pomarańczowe bryły w wiklinowe, połączone drągiem kosze. Dziewięćdziesiąt kilogramów surowca wyjdzie na ich barkach tą samą drogą, którą przyszliśmy. Stromą, nierówną, niebezpieczną i niknącą w ciemnościach. Dwa dzienne kursy przyniosą około 200.000 rupii – małą fortunę, która pozwoli zapewnić byt rodzinie. Dani – dziś nasz przewodnik – dostanie tyle samo za prowadzenie naszej wyprawy. Drugie tyle dostanie w napiwku. Jutro, powróci do łamiącej krzyż pracy w kopalni.
Wschód słońca zastaje nas w dolinie krateru. Ciepłe promienie kładą się złotymi nićmi na surowych, popielatych ścianach wulkanu. Dani wskazuje coś pomiędzy kłębami siarki. Zza ich szaro-żółtych chmur przebłyskuje niewypowiedzianie piękny szmaragd jeziora – jak zjawiskowy, tak śmiertelnie niebezpieczny – wypełniony kwasem.
Piekielnie cudne miejsce.
Ijen jest jednym z czynnych wulkanów położonych w kompleksie wulkanicznym we wschodniej Javie (Indonezja). Swoją sławę zawdzięcza między innymi jezioru kraterowemu. Prześlicznie turkusowy twór jest jak piękny, tak niebezpieczny, wypełnia go, bowiem zabójczy kwas siarkowy. Jezioro jest uznawane za największe tego typu na świecie.
Do turystycznej popularności krateru Ijen przyczyniły się także tzw. niebieskie ognie. Są to płonące w 600°C opary siarki o fantastycznym jaskrawoniebieskim kolorze. Płomienie mogą dochodzić aż do 5m wysokości.
Krater wulkanu jest jednocześnie kopalnią siarki. Dzień w dzień mężczyźni z pobliskiej wioski w dolinie Paltuding pokonują ponad 3-kilmoterową trasę by dostać się do jego brzegu. Potem, czeka ich jeszcze kilkusetmetrowa, karkołomna ścieżka w dół do jego dna. Tu, uzbrojeni jedynie w szale chroniące ich przed gryzącymi oparami, przy pomocy długich drągów obłupują kawały minerału zaschniętego w pomarańczowo-żółtych naciekach. Gołymi rękami ładują je do połączonych kijem koszy, które na ich barkach opuszczą kopalnię. Kosze zawierają do 90. kilogramów minerału. Dwa kursy dziennie przynoszą robotnikowi około 200 000 indonezyjskich rupii – ekwiwalent 60PLN/15USD. Mała fortuna jest ceną poważnych problemów zdrowotnych spowodowanych przemęczeniem organizmu i ekspozycją na żrące pyły i opary.
3-kilometrowa trasa do brzegu krateru jest umiarkowanie trudna. Poważnym problemem jakkolwiek jest dostanie się na jego dno. Kilkuset metrowe zejście jest wymagające zarówno pod względem nierównej, skalistej powierzchni skalnej, jak również zanieczyszczonego oparami i pyłami siarczanymi powietrza. Do tego dochodzi brak zabezpieczeń i kompletna ciemność, jako że trekking odbywa się w środku nocy. Rekomendowane są dobre buty trekkingowe i ochrona na nos i usta, jeśli nie w postaci masek tlenowych, to, chociaż jednorazowych chirurgicznych lub zwykłej husty. Przewodnicy zorganizowanych wycieczek zazwyczaj zadbają o maski dla turystów ze swojej grupy. Lepiej jednak się o to upewnić przed wyruszeniem w trasę. Osoby z jakimikolwiek problemami oddechowymi powinny z wyprawy do wnętrza krateru zrezygnować całkowicie. Trasa może się okazać zbyt uciążliwa również dla cierpiących na klaustrofobię.
Trzeba mieć na uwadze, że nie każde zejście w głąb krateru może dojść do skutku. Zależy to od stężenia oparów siarki. Czasami jest zbyt wysokie, by można było bezpiecznie zejść do wnętrza kopalni.
Rekomendowana odzież – ciepła, ale przewiewna w systemie „na cebulę”. Noce są dość chłodne (ok. 15°C), ale wysiłek fizyczny skutecznie rozgrzewa, więc dobrze jest mieć, z czego się rozebrać. Wschód słońca przynosi wyczekiwane ciepło i temperaturę przekraczającą 25°C.
Jedyne dostępne toalety są w bazie skąd wyrusza wyprawa. Podobnie ze sklepikiem, gdzie można zaopatrzyć się w wodę.
Banyuwangi, Jawa, Indonesia
Pora sucha: maj – wrzesień.
Czas trwania wyprawy:
– od bazy do brzegu krateru: 90 – 120 min.
– zejście w dół: 30 – 60 min. w zależności od sprawności fizycznej
Ceny zorganizowanych wycieczek zaczynają się od 400 000 indonezyjskich rupii/122PLN/30USD. W koszt wliczone są: nocleg w pobliskim hotelu, z którego zorganizowany jest nocny transport do bazy Ijen (również w cenie), bilet wstępu, przewodnik i transport powrotny.
Komentarze
1 KomentarzBarbara
Wrz 21, 2017Chyba wystarczą mi zdjęcia