Peryferie
Menu
  • English
  • Filmy
  • Planeta Ziemia
  • Natura Ludzka
  • Obyczaje
  • Smaki
  • Kraje
    • Azerbejdżan
    • Birma
    • Chiny
    • Indie
    • Indonezja
    • Iran
    • Japonia
    • Kazachstan
    • Kirgistan
    • Malezja
    • Mongolia
    • Nepal
    • Pakistan
    • Rosja
    • Singapur
    • Korea Południowa
    • Sri Lanka
    • Tajwan
    • Tajlandia
    • Wietnam
    ROZDZIAŁ 17 – GANDŻA I SZEKI, AZERBEJDŻAN
    Lip 21, 2019
    ROZDZIAŁ 17 – GANDŻA I SZEKI, AZERBEJDŻAN
    ROZDZIAŁ 16 – YANAR DAG, AZERBEJDŻAN
    Lip 14, 2019
    ROZDZIAŁ 16 – YANAR DAG, AZERBEJDŻAN
    ROZDZIAŁ 15 – BAKU, AZERBEJDŻAN
    Cze 20, 2019
    ROZDZIAŁ 15 – BAKU, AZERBEJDŻAN
    Pagoda Szwedagon – czcigodny świadek buddyjskiego nowicjatu
    Sie 13, 2017
    Pagoda Szwedagon – czcigodny świadek buddyjskiego nowicjatu
    Jiankou, czyli Wielki Mur Chiński i jak z niego nie spaść
    Lut 12, 2017
    Jiankou, czyli Wielki Mur Chiński i jak z niego nie spaść
    Kawah Ijen – piękno z piekła rodem
    Lut 19, 2017
    Kawah Ijen – piękno z piekła rodem
    Prawdziwe oblicze Iranu
    Sty 20, 2020
    Prawdziwe oblicze Iranu
    ROZDZIAŁ 21 – JAZD, IRAN
    Wrz 1, 2019
    ROZDZIAŁ 21 – JAZD, IRAN
    ROZDZIAŁ 21 – KASZAN, IRAN
    Sie 25, 2019
    ROZDZIAŁ 21 – KASZAN, IRAN
    ROZDZIAŁ 20 – SNOWBOARD W IRANIE
    Sie 18, 2019
    ROZDZIAŁ 20 – SNOWBOARD W IRANIE
    Legendy Nikko
    Kwi 9, 2017
    Legendy Nikko
    ROZDZIAŁ 14 – JEDWABNY SZLAK, KAZACHSTAN część II
    Cze 1, 2019
    ROZDZIAŁ 14 – JEDWABNY SZLAK, KAZACHSTAN część II
    ROZDZIAŁ 13 – JEDWABNY SZLAK, KAZACHSTAN część I
    Maj 15, 2019
    ROZDZIAŁ 13 – JEDWABNY SZLAK, KAZACHSTAN część I
    Rozdział 11 – Ałmaty, Kazachstan
    Lut 2, 2019
    Rozdział 11 – Ałmaty, Kazachstan
    Rozdział 10 – Pawłodar, Kazachstan
    Sty 11, 2019
    Rozdział 10 – Pawłodar, Kazachstan
    ROZDZIAŁ 12 – BISZKEK, KIRGISTAN
    Kwi 30, 2019
    ROZDZIAŁ 12 – BISZKEK, KIRGISTAN
    Dwie twarze Issyk-Kul
    Lis 1, 2018
    Dwie twarze Issyk-Kul
    Malakka – od myszo-jelenia do miasta Światowego Dziedzictwa UNESCO
    Sty 8, 2017
    Malakka – od myszo-jelenia do miasta Światowego Dziedzictwa UNESCO
    Rozdział 9 – Ulgii, Mongolia
    Gru 26, 2018
    Rozdział 9 – Ulgii, Mongolia
    Rozdział 8 – Kobdo, Mongolia
    Lis 30, 2018
    Rozdział 8 – Kobdo, Mongolia
    Na Granicy Światów
    Lis 28, 2018
    Na Granicy Światów
    Rozdział 7 – Bajanchongor, Mongolia
    Lis 25, 2018
    Rozdział 7 – Bajanchongor, Mongolia
    Życie w górach Nepalu – trekking przez Himalaje
    Mar 26, 2017
    Życie w górach Nepalu – trekking przez Himalaje
    Anioł stróż z kałasznikowem
    Wrz 29, 2019
    Anioł stróż z kałasznikowem
    Duch Buriacji
    Paź 25, 2018
    Duch Buriacji
    Dwie Świątynie Posolska
    Wrz 16, 2018
    Dwie Świątynie Posolska
    Rozdział 4 – Buriacja, Rosja
    Sie 21, 2018
    Rozdział 4 – Buriacja, Rosja
    Rozdział 3 – Krasnojarsk, Rosja
    Sie 6, 2018
    Rozdział 3 – Krasnojarsk, Rosja
    Thaipusam – sposób na znalezienie szczęścia
    Kwi 19, 2018
    Thaipusam – sposób na znalezienie szczęścia
    Najstarszy zakład fryzjerski w Singapurze
    Kwi 27, 2017
    Najstarszy zakład fryzjerski w Singapurze
    Thaipusam – kiedy ciało staje się ofiarą
    Mar 12, 2017
    Thaipusam – kiedy ciało staje się ofiarą
    Taniec Lwa – tanecznym krokiem w Księżycowy Nowy Rok
    Lut 7, 2017
    Taniec Lwa – tanecznym krokiem w Księżycowy Nowy Rok
    Buddyzm pod wiszącą skałą
    Gru 28, 2017
    Buddyzm pod wiszącą skałą
    Market rybny w Dżafna, Sri Lanka
    Maj 7, 2017
    Market rybny w Dżafna, Sri Lanka
    Tsunami
    Sty 30, 2018
    Tsunami
    Market Damnoen Saduak – zakupy na fali
    Paź 30, 2017
    Market Damnoen Saduak – zakupy na fali
    Maeklong – tajski market z adrenaliną w tle
    Wrz 11, 2017
    Maeklong – tajski market z adrenaliną w tle
    Smakosza przewodnik po Wietnamie
    Mar 5, 2017
    Smakosza przewodnik po Wietnamie
    Barwne życie ulic Ho Chi Minh City
    Gru 1, 2016
    Barwne życie ulic Ho Chi Minh City
  • Nasza Podróż
  • O Nas
Peryferie
  • English
  • Filmy
  • Planeta Ziemia
  • Natura Ludzka
  • Obyczaje
  • Smaki
  • Kraje
    • Azerbejdżan
    • Birma
    • Chiny
    • Indie
    • Indonezja
    • Iran
    • Japonia
    • Kazachstan
    • Kirgistan
    • Malezja
    • Mongolia
    • Nepal
    • Pakistan
    • Rosja
    • Singapur
    • Korea Południowa
    • Sri Lanka
    • Tajwan
    • Tajlandia
    • Wietnam
  • Nasza Podróż
  • O Nas
Obyczaje, Singapur

Thaipusam – sposób na znalezienie szczęścia

autor Aleksandra Tofil
Kwi 19, 2018 1692 0 0
Udostępnij

W Singapurze, hinduska świątynia Sri Thendayuthapani rozbrzmiewa rytmiczną muzyką bębnów, dzwonków i transowym zaśpiewem tłumu wiernych. W powietrzu unosi się oszałamiająco słodki zapach mleka i kadzideł. Na progu świątyni, odziany w żółty sarong mężczyzna wiruje w zapamiętałym tańcu.

Metalowa konstrukcja umieszczona na jego ramionach faluje i ugina się w rytm jego ruchów, zlewając kolory ozdobnych pawich piór i kwiatów w tęczową smugę barw. Stelaż konstrukcji, czterema ostrymi szpicami ginie w ciele mężczyzny. Po dziesiątkach nieco cieńszych, które już wydarły się z ciała pozostały tylko drobne kropki nakłuć. Po chwili mężczyzna pada na kolana i dochodzi do ołtarza boga Murugan. Zatapia się w głębokiej modlitwie. Przekłuta ostrymi igłami, naznaczona smugami potu, zmęczona twarz natychmiast rozluźnia się w błogiej religijnej rozkoszy. Po czerech wycieńczających kilometrach jego coroczna dziękczynna procesja dobiegła końca.

– Mam na imię Kumaravelu i od osiemnastu lat noszę brzemię Kavadi w procesji Thaipusam – kilka dni później opowie mi ten sam mężczyzna.

Siedzimy w jego salonie, którego przeszklone szafki i półki wypełnione są figurkami bóstw hinduskich. Pod jedną ze ścian stoi ołtarzyk bogato ozdobiony kwiatami, kadzidłami i lampkami oliwnymi. Z jego centrum spogląda ze zdjęcia mężczyzna.

– To mój tata, który wprowadził mnie w obrzędy Thaipusam. Kiedyś sam nosił Kavadi, ale przestał zanim jeszcze pojawiłem się na świecie. Już od dziecka zabierał mnie na procesję Thaipusam i tłumaczył znaczenie wszystkiego: każdego obrzędu, każdego rytuału, każdej modlitwy.

– Pierwsze Kavadi w moim życiu jakie niosłem w czasie Thaipusam, było w jego intencji. Miałem wtedy osiemnaście lat. Tata dostał ataku serca i trafił do szpitala. Obiecałem wtedy bogu Murugan, że w ofierze za jego zdrowie będę nosił Kavadi.

– Kilka lat później tata zmarł, a ja stanąłem przed decyzją czy dalej kontynuować to co robię, czy nie. Wiara w Murugana i tradycje zakrzewione przez mojego ojca były jednak tak silne, że postanowiłem przy nich pozostać. I robię to do tej pory.


Thaipusam, Murugan i Kavadi – co tak naprawdę kryje się za tymi egzotycznie brzmiącymi pojęciami?

Murugan to jeden z bogów w hinduizmie – symbol młodości i wigoru, a jednocześnie bóstwo wojny i dowódca boskiej armii. Bóg Shiva powołał go do życia w jednym tylko celu – unicestwić demona Soorapadman, który nękał i torturował istoty niebiańskie. Murugan, podarowaną przez Parvati włócznią Vel, rozpłatał demona na pół. Z obu części demonicznego bytu powstały ptaki – kogut i paw. Koguta obrał Murugan za swój znak, a pawia za wierzchowca. Thaipusam to właśnie święto upamiętniające dzień, w którym Parvati podarowała swojemu synowi Vel – jego ulubioną broń. Przypada ono na tamilski miesiąc Thai, kiedy gwiazda Pusam osiąga swój zenit. Kavadi natomiast, to fizyczne brzemię, które wyznawcy Murugana niosą w procesji Thaipusam. Ten fizyczny aspekt jest uwieńczeniem wielotygodniowych, skrupulatnych przygotowań duchowych.

– Już na 21 dni przed procesją przygotowuję się do niej mentalnie – tłumaczy Kumar.

– Zaczynam pościć. Nie przyjmuję żadnego mięsnego posiłku. Każdego dnia modlę się i medytuję. Staram się unikać wszelkich luksusów: śpię na podłodze, unikam alkoholu, seksu. Powstrzymuję się od wpadania w gniew i używania wulgarnych, agresywnych słów. Przestaję również oglądać telewizję i słuchać radia, a jeśli, to tylko nabożne filmy i piosenki. Wszystko to, by koncentrować swój umysł tylko i wyłącznie na bogu i nadchodzącej procesji.

– W tym samym czasie cały dom jest gruntowanie sprzątnięty. Dopiero wtedy wszystkie części składowe mojego Kavadi są wyjęte i zaczyna się ich przygotowanie: skręcanie elementów, poprawianie ozdób, i najważniejsze – ostrzenie szpic.

Kilka dni wcześniej, w dzień procesji, wczesnym rankiem spotykam się z Kumarem w obszernym namiocie w pobliżu świątyni Sri Srinivasa Perumal – początkowego punktu procesji Thaipusam.

Jest jeszcze ciemno. Singapur dopiero leniwie otwiera oczy w przygotowaniach do kolejnego, zwykłego dnia. Ulice pogrążone w żółtym świetle latarni są jeszcze ciche i puste. Tylko z rzadka przemyka obok nas spieszący na przerażająco wczesną zmianę przechodzień, rzucając zaciekawione spojrzenie na stos tajemniczego metalu leżącego w namiocie.

Wygięta w łuki, blaszana rama na kształcie krzyża jest głównym stelażem Kavadi. Do niej dołączony będzie element dekoracyjny otaczający mini-kapliczkę bóstwa, które Kumar zaniesie do końcowego punktu procesji – oddalonej o cztery kilometry świątyni Sri Thendayuthapani. Obok stelaża, w dość niepozornym, długim worku leży kilkadziesiąt ostrych szpic. Każda z nich zatopi się w ciele Kumara.

Kiedy na miejsce dociera „grupa wsparcia” Kumara – najbliższa rodzina i znajomi, którzy pomogą w ostatecznym montowaniu Kavadi i którzy będą mu towarzyszyć w czasie trwania procesji – części składowe brzemienia przeniesione są na teren świątyni Sri Srinivasa Perumal.


Sceny rozgrywające się pod jej dachem są kompletnym kontrastem do sennego miasta na zewnątrz.

Grupy muzyczne, wynajęte specjalnie na okoliczność Thaipusam, rytmicznym dudnieniem w bębny i dzwonki hucznie dopingują uczestników procesji. O ich ramiona ociera się tłum sunących z miejsca na miejsce ludzi. Każdy z nich skrupulatnie podąża za swoim celem: pomoc w montowaniu Kavadi, niesienie błogosławieństwa, przygotowywanie ofiarnego mleka, pilnowanie wyznaczonych slotów czasowych dla uczestników. Pomiędzy nimi przeciskają się turyści starając się uchwycić jak najlepsze ujęcie na Instagram. Ciężki i aromatyczny zapach kadzideł unosi się nad bezustannie falującym tłumem.

Pod jedną ze ścian znajdujemy niewielki placyk wolnego miejsca. „Świta” Kumara zaraz rzuca się w wir ostatecznych przygotowań. W mgnieniu oka pojawia się rozkładany stolik na którym rozłożone są przedmioty wchodzące w skład Kavadi: symboliczne owoce, święty popiół, dzwonki na kostki i szpice, które przekłują ciało ofiarodawcy. Są również srebrne pojemniki na mleko, które Kumar starannie okadza dymiącymi kadzidłami i wypełnia białym płynem.

– W hinduizmie krowa jest uważana za święte zwierzę, – wyjaśnia – dlatego krowie mleko również ma szczególne znaczenie. Jest to najbardziej nieskazitelny płyn symbolizujący czyste serce i nieskalane intencje dlatego przynoszony jest w darze do świątyni końcowej. Wypicie go oczyszcza zarówno ciało jak i duszę.

Obok czar z mlekiem, na samym brzegu stolika stoi para drewnianych „klapek”. Ich wierzch, zamiast wabić miękką wkładką, roi się od ostrych gwoździ.

– To są „klapki Idumbana”. – wznawia Kumar. – Są symbolem drogi jakiej się podejmuję. Ich nazwa pochodzi od pierwszego wyznawcy Murugana, który niósł Kavadi.

Według legendy, Idumban był uczniem świętego mędrca. Zostało mu przykazane, by przeniósł dwa wzgórza do południowych Indii. By tego dokonać, Idumban zahaczył je na drewnianym palu, który umieścił sobie na ramionach. Znużony zadaniem, przystanął na odpoczynek w pobliżu gór Palani – miejsca, które Murugan obrał sobie za swoją siedzibę. Po zakończonym postoju Idumban odkrył, że nie jest w stanie ponownie podnieść wzgórz. Okazało się, że to sam Murugan pod postacią dziecka uniemożliwiał mu zadanie. Idumban, nie rozpoznawszy boga, zaatakował go tylko po to by zostać sromotnie pokonanym. Jednak doceniając poświęcenie i niezłomność w dążeniu do celu, bóg w swojej szczodrości nie tylko oszczędził Idumbana, ale pobłogosławił go i obiecał błogosławieństwo każdemu, kto złoży Muruganowi podobną ofiarę.

– Klapki w których szedł Idumban stopniowo wypełniały się kamieniami, uwierały, stawały się niewygodne. Stąd też ich dzisiejszy odpowiednik naszpikowany kolcami. Dla mnie to również pomoc w koncentracji na końcowym celu – konkluduje Kumar.


Kumar i części składowe jego Kavadi podlegają skomplikowanemu procesowi błogosławieństw. Każdy członek „grupy wsparcia” ma w nim swoją szczególną funkcję do odegrania. Wszystko odbywa się w idealnym porządku i synchronizacji. Każdy zna swoją rolę i wypełnia ją z namaszczonym szacunkiem w stosunku do Kumara, który dziś staje się ucieleśnieniem bóstwa.

Po zakończonych obrzędach nadchodzi czas na najbardziej spektakularną ale i mrożąca krew w żyłach część ostatecznych przygotowań. Do grona Kumara dołączają „przekłuwacze”.

– Osoby, które przekłuwają dla mnie to osoby już sprawdzone, które znam. Najczęściej jest to rodzina albo najbliżsi przyjaciele. Na pewno ci, którzy już kiedyś Kavadi sami nieśli i wiedzą dokładnie w jaki sposób naciągnąć i przekłuć skórę, pod jakim kątem ma wejść szpica, itd. Można powiedzieć, że stoi za tym cała specjalistyczna nauka – śmieje się Kumar.

– Zaufanie do przekłuwaczy ma nie tylko aspekt fizyczny. Ważne jest dla samopoczucia psychicznego, żeby wiedzieć, że procedura będzie wykonana dobrze, że mogę liczyć na tych ludzi, w których ręce oddaję moje ciało. Przynosi to naprawdę duży komfort psychiczny i spokój ducha.

Przyglądając się przekłuwaniu, spokój ducha jest dla mnie – obserwatorki – bardzo odległy.

Pierwsza igła przekłuwa skórę na środku czoła Kumara. Mężczyzna nawet nie drgnie. Ta, która przeszywa na wylot oba policzki powoduje, że na ułamek sekundy, oczy Kumara przymykają się mimowolnie i toczą w tył głowy. Ja, niemal mdleję. Ostatnia z najmniejszych igieł przechodzi przez język.

– Ta na środku czoła oznacza punkt koncentracji. Nawet w czasie medytacji, kiedy igły i przekłuwanie nie wchodzą w grę, Hindusi koncentrują się właśnie na tym punkcie. Igła w policzkach to znak powstrzymywania się od przyjmowania pokarmów, a ta w języku ma zapobiec używaniu złej, niegodziwej mowy – kilka dni po procesji wyjaśni Kumar.

Wreszcie nadchodzi moment „instalacji” właściwego Kavadi. Przekłuwacze uważnie wybierają punkty w okolicach pasa, przez które przejdą stelaże brzemienia. Łapiąc w palce gruby zwitek skóry przebijają go na wylot zaostrzonym końcem, żeby szybko nakręcić nań śrubę mocującą. Proces powtarza się cztery razy: dwa razy na brzuchu, dwa razy na plecach. Tylko raz usta Kumara otwierają się w niemal bezdźwięcznym westchnieniu bólu. Przez każdy wygięty łuk ramy, przekłuwacze przeciągają cienką szpicę. Koniec każdej niknie w ciele Kumara – jego torsie i plecach. Szpice układają się w swoiste plecenie – metalowy warkocz zlany ze skórą. Z żadnego punktu gdzie ciało łączy się z żelazem nie toczy się ani jedna kropla krwi.

Wreszcie Kavadi zwieńczone jest ostatnim elementem – ozdobnym pióropuszem, który otacza uwieńczony kwiatami główny ołtarzyk.

Trzydzieści kilogramów konstrukcji opiera swój ciężar tylko na ostrych szpicach zatopionych w ciele.

– Szpice przeszywające ciało to oznaka mojej miłości do Lorda Murugan. – tłumaczy Kumar – Bóg tak naprawdę ode mnie tego nie wymaga. Mimo wszystko jednak, tak jak ukochanej osobie, chcę mu w sposób szczególny pokazać moją miłość i oddanie. To jest mój sposób. Murugan będzie zadowolony z każdej ofiary na możliwości ofiarodawcy. Ważne są tylko czyste i nieskalane intencje.

I rzeczywiście, gdzie okiem nie sięgnąć, świątynia Sri Srinivasa Perumal roi się od niepowtarzalnych brzemion. Niektóre mają postać pali z wiszącymi po obu końcach czarami mleka – dzisiejszy odpowiednik „Kavadi Idumbana”, gdzie góry zastąpiły pojemniki z białym płynem. Niektóre to drewniane łuki przerzucone przez barki. Są też limonki, albo miniaturowe pojemniczki z mlekiem drobnymi haczykami wczepione w skórę pleców, nóg czy torsu ofiarodawcy. Inne, te najbardziej niesamowite i spektakularne, przypominają Kavadi Kumara. Niektóre idą jeszcze dalej i kryją się pod postacią ołtarzyków na kółkach przymocowanych do pleców ofiarodawcy ostro zakończonymi hakami. Ale są też i te najprostsze – pojedyncze pojemniczki z mlekiem niesione zazwyczaj przez kobiety, a czasami i dzieci. Wszystkie bogato zdobione kwiatami i pawimi piórami. Każde – czy skromne, czy krzyczące ekstrawagancją – jest miłe Muruganowi. Bo dla niego liczy się intencja, która powinna być czysta jak niesione w każdym brzemieniu mleko – symbol niewinnego serca i szczerej miłości do bóstwa.


Patrząc na tą niezwykłą manifestację miłości i oddania przepełnia mnie prawdziwy podziw i ogromne uznanie dla każdego wyznawcy Murugana. Jednak mimo wszystko, cały czas zastanawiam się dlaczego akurat ten sposób, dlaczego umartwianie ciała? Przecież sam Kumar przyznał, że tak naprawdę liczy się intencja, że bóg tego nie wymaga. Czy nie wystarczyłaby więc szczera, płynąca z głębi serca modlitwa?

– Tak, na pewno tak – przyznaje Kumar, – ale dla mnie żadna modlitwa, żadna medytacja nie równa się z tym uczuciem religijnego spełnienia, błogostanu jakie odczuwam, kiedy przechodzę przez próg końcowej świątyni.

I rzeczywiście, nie ma na to lepszego świadectwa niż promieniejąca twarz Kumara, kiedy osiąga swój końcowy cel. Kiedy przekracza progi świątyni Sri Thendayuthapani i ofiaruje Muruganowi swoje brzemię. Wycieńczająca czterokilometrowa procesja w skwarze singapurskiego słońca, poparzone palącym asfaltem stopy, obolałe mięśnie i nogi odmawiające posłuszeństwa są niczym w porównaniu z radością możliwości okazania swojego głębokiego uczucia do boga.

I dlatego na progu świątyni rozbrzmiewającej rytmiczną muzyką bębnów, gdzie w powietrzu unosi się oszałamiająco słodki zapach mleka, kwiatów i kadzideł, odziany w żółty sarong mężczyzna wiruje w zapamiętałym tańcu.

– Mamy takie powiedzenie: „Każde wzgórze należy do Murugana”. Dla mnie to jest kwintesencja życia. Jeśli masz w życiu wyznaczony cel, przesz do niego za wszelką cenę. Wszystko inne schodzi na drugi plan. Przeszkody, jakie by nie były stają się nieważne. Liczy się tylko ten moment, to bezgraniczne szczęście kiedy wreszcie swój cel osiągasz. To jest właśnie życie, jego kwintesencja.

 

Thaipusam – the way of finding bliss from AWsome Media on Vimeo.

Sprawdź zanim wyjedziesz

  • PRZYDATNE
  • MIEJSCE
  • CZAS
  • CENA

PRZYDATNE

Obchody Thaipusam zaczynają się już po północy. Z każdą mijającą godziną pojawia się coraz więcej wiernych – czy to dźwigających brzemiona Kavadi, czy towarzyszących ich rodzin. Obserwatorzy wydarzenia są mile widziani, o ile szanują przestrzeń wyznaczoną dla wiernych i ich przygotowań do procesji. W świątyni najlepiej pojawić się wcześnie rano. Idealny czas, to mniej więcej między 6:30 – 7:00, kiedy jeszcze nie ma tłumów. Dodatkowa zaleta – jest chłodno. W miarę podróży słońca na niebie temperatura wewnątrz i na zewnątrz może stawać się prawdziwie uciążliwa.

Ważna uwaga do zapamiętania – na teren świątynny wchodzi się na bosaka. Warto zapamiętać gdzie pozostawiło się buty, ponieważ jest ich mnóstwo na zewnątrz świątyni.

MIEJSCE

Początek procesji i przygotowania:
Świątynia Sri Srinivasa Perumal
397 Serangoon Road,
218123 Singapur

Najbliższa stacja MRT – Farrer Park

Z powodu przygotowań do procesji główna brama świątyni może nie być dostępna dla publiki. Alternatywną opcją jest znalezienie bocznego wejścia.

Koniec procesji i składanie Kavadi:
Świątynia Sri Thendayuthapani
15 Tank Road,
238065 Singapur

Najbliższa stacja MRT – Dhoby Ghaut (10 min.)

CZAS

Thaipusam jest świętem ruchomym i przypada na przełom stycznia i lutego.

CENA

Wstęp do świątyń i obserwowanie procesji są darmowe.


kulturaobyczajereligia
Udostępnij

Poprzedni

Tsunami

Następny

Rozdział 1 - Wołgograd, Rosja

OBSERWUJ NAS

WIĘCEJ NA FACEBOOKU

Współpraca z Lonely Planet

INSTAGRAM

peryferiemag

Karetką Dookoła Świata
Around the World in the Ambulance
From Poland to Alaska
📍 Our newest post 👇

Peryferie
Szeptucha Monika zbiera starocie, bo je szanuje. B Szeptucha Monika zbiera starocie, bo je szanuje. Bo zaklęty jest w nich kawałek czyjegoś życia. Ktoś je zrobił, dotykał. Komuś służyły. Mają swoją historię. 

Ot, choćby ten stary warsztat szewski dziadka. Dziadek używał tych kopyt, tych kołeczków drewnianych, tego młotka, żeby spełniać marzenia Moniki. A to buty do jazdy konnej, a to pasek, co go sobie wymyśliła. W warsztacie wciąż żyje duch dziadka. Tu czuć go bardziej niż na cmentarzu. 

Albo ten kufer. Stał gdzieś pod płotem, wyrzucony na deszcz. Stupięćdziesięcioletni. A przecież wiernie komuś służył. Może to właśnie w nim panna młoda przywiozła wiano do domu męża? 

Szeptucha lubi towarzystwo dusz swoich staroci. Letnimi rankami przychodzi z kubkiem kawy posiedzieć sobie z nimi. Przychodzi na kawę z duchami.
🌿🌿🌿
A może by tak na kawę z duchami w @chataszeptuchy ?

Każdego zainteresowanego zapraszamy do lektury lutowego wydania magazynu @charaktery , gdzie w magicznej rozmowie Monika Dygas pozwala nam zajrzeć do jej szeptuchowego świata. 

https://charaktery.eu/artykul/kawa-z-duchami?fbclid=IwAR086oNO-rgFyHBgGSrZZfP9N6rqAVYT0sNc9xlYAAfvQtoZWjML7O-9aBM

#szeptucha #polska #charaktery #podróże
... W całej pracowitej przyrodzie tylko ludzie tr ... W całej pracowitej przyrodzie tylko ludzie trwali bez ruchu.

Wędkarz w łódce po drugiej stronie jeziora zmienił się w konar z ramionami i wędką zastygłymi nad wodą.

W swoim domu kaszubski gospodarz Franciszek, do którego należy ziemia nad jeziorem, jeszcze nie odstygł z bezruchu snu. Otoczony domkami na dzierżawę, pełnymi snem letników, przekręca swoje osiemdziesiąt dziewięć lat na drugi bok. Gospodarki już nie ma. Już nie musi wcześnie wstawać.

Ale, kiedy się zbudzi, też będzie zajęty.
Najpierw sprawdzi obejście i swoje rzeźby: chłopków, co grają na organach i zagryzają fajki pod wąsami z szyszek, dwa białe zające, fliger, czyli samolot i działo ze szpuli po kablach i rury kanalizacyjnej. I wiatraki. Ten, co pokazuje czy bardzo dziś wietrznie – bardzo prosty, ale skuteczny, te wysokie z wnętrzem smukłych wieżyczek zdobionych kinkietami w kwiaty i ten jeden, jedyny, co zamiast czterech boków ma sześć.

Potem gospodarz podleje kwiaty. Tak jak obiecał żonie, kiedy szła na operację. Teraz od tygodnia dochodzi do siebie u córki. Już, już powinna wracać.

Wreszcie po śniadaniu siądzie do organów schowanych w szałerku. Zagra „Kaszubskie Jeziora”, a głos akordów, wzmocniony starym, ale sprawnym głośnikiem, poniesie się po jeziorze wprost do letników, co rozłożyli się na brzegu w kamperach.

Po koncercie pan Franciszek pójdzie do nich i za postój weźmie tyle, co na flaszkę. Bo tyle, co na piwo, to trochę za mało. Potem rozsiądzie się w jednym z letniskowych krzeseł i będzie młodym opowiadał jak to na Kaszubach się żyło i żyje.

Opowie, jak to za ojców było, kiedy przed wojną Niemiec rządził wioskami, a podatki były wysokie. A potem, we wojnie, jak chodził po domach z listą i trzeba było zdać plony, trzodę, ale tylko tyle, ile gospodarz mógł. I za to miał jeszcze płacone! Tak było we wojnie.

I pozwolenia były na ubój świniaka. Ale jak kto oszukał, to od razu – szu! – brali do Sztutowa! Chłop już nie wracał. A jak wiedzieli, że oszust? Ha! Brali mięso do weterynarza i ten pieczątki stawiał. Na każdym kawałeczku. A jak pieczątki nie było, to znaczy, że ubił drugie zwierzę. Kiedyś jeden nawet za owcę poszedł...

[Cała historia pod linkiem w bio]
Wyszli z niewielkiego czerwonego samochodu. Leciwe Wyszli z niewielkiego czerwonego samochodu. Leciwego, ale zadbanego. Ubrani elegancko. Tak, jak wypada w niedzielę. Nawet jeśli się idzie do lasu. Na grzyby.

Lasom też należy się niedzielny szacunek.

Pani w ciemnorubinowej bluzce z elegancką torebką w dłoni. Pan w wyprasowanej koszuli w kratę, schludnie wpuszczonej w dżinsowe spodnie.

Poszli.

Między drzewami kilka razy mignęła przyprószona siwizną głowa pana i kasztanowe loki pani.

Zniknęli.

Wrócili po dobrej godzinie.

- I jak? Kurki są? – zapytał Andrzej, bo wie, że las z kurków słynie.

- Oj słabo! Słabo bardzo – odpowiedział smętnie szpakowaty pan i potrząsnął reklamówką. – Ja to ledwie dno siatki zakryłem. Nawet wstyd pokazywać. Żona trochę więcej, bo to trzeba dobre oczy mieć. A u mnie już i oczy nie te i kręgosłup siada.

I rzeczywiście, szpakowaty pan zgiął się wpół, przeczekując falę bólu w plecach.

Za chwilę wyprostował się i ciągnął leśną opowieść.

- No i jeszcze, proszę pana, wszystkie nasze miejsca – bo my stale w te same chodzimy, bo wiemy, że tam zawsze kurki są – to przygnietli drzewem.

- Ano tak! Strasznie tam powycinane wgłębi. A to tak legalnie? – dopytywał Andrzej.

- Gdzie tam, proszę pana! Nielegalnie ścinają. Tu dokoła, proszę pana, są domki letniskowe. I prawie wszystkie z kominkami. Bo to ładnie. A właściciele do tych kominków drzewo muszą mieć. Kupić, proszę pana, drogo, a do lasu blisko.

Opowieść zatrzymuje nowa fala bólu. Ale już nie fizycznego. Żałości raczej. Za ściętymi drzewami.

- Ale tu, proszę pana, to jeszcze nic. Ja mam szwagra pod Lubiatowem i tam to tną na potęgę! Dobre drzewa. Zdrowe. A zaraz obok rośnie las. Stary. Chyba za trzysta lat będzie miał. I tam ziemia już tak próchnem nabrzmiała, że te drzewa same się przewracają. I nikt ich nie bierze. Tylko nowe tną. Zdrowe. I dlaczego tak?

Znów grymas bólu...
 [c.d. w komentarzach]
- Dzień dobry! Co tam? Zima idzie? Krzyknął An - Dzień dobry! Co tam? Zima idzie?

Krzyknął Andrzej. Bo on już tak ma, że jak widzi istotę ludzką, to zagaduje. Ja gadam do zwierząt. Ludzie są jego.
Teraz też krzyknął to swoje „dzień dobry”. Do człowieka oprócz nas jednego jedynego w okolicy. Bo tu, na szczycie grzbietu gdzieś pośrodku Beskidu Żywieckiego pod koniec października prawie nikogo.

To też zaczepiony mężczyzna się zdziwił. Nie dość, że jesteśmy, to jeszcze zagadujemy.

- Dzień dobry. Ano idzie – odpowiedział trochę podejrzliwie. Jakby sprawdzał, czy to na pewno do niego.

- No, my też się szykujemy. Gospodarz lada dzień ma nam drewno na opał dowieźć – ciągnął Andrzej, nawiązując do cylindrów jasnych świeżo porżniętych pniaków, co otaczały mężczyznę jak żółte kurczęta karmiącą je gospodynię. - Bo my tu zaraz obok chatkę wynajmujemy, wie pan.

I nagle, jakby w mężczyźnie coś pękło. Pękła tama podejrzliwości i popłynęła powódź mowy. Kilka słów rzuconych, ot tak, z grzeczności wywołało lawinę relacji, wspomnień, utyskiwań i pochwał. Tego wszystkiego, co to w człowieku siedzi cichutko jak zwierzątka jakieś, gotowe wyskoczyć, kiedy tylko nadarzy się sposobność.

- Ano, panie! Trzeba się szykować już teraz, bo pogoda jeszcze dobra, ale zaraz śnieg sypnie i koniec! A zima to zawsze czai się, czai i znienacka przychodzi. Raz jest pięknie, słonecznie jak dziś, a jutro już świata spod śniegu może nie być widać. Ja, panie, wiem, bo to tu już siedemdziesiąt lat żyję.

Siedemdziesiąt lat! Jezu drogi zmiłuj się! Chłop wysoki, szczupły. Prosty jak struna. Co prawda poczochrane wiatrem i pracą włosy bardziej siwe niż czarne, ale twarz zmarszczkami usiana tylko okazjonalnie. I to tylko takimi, co robią się od śmiechu – w kącikach ust i oczu. Ramiona i ręce mocne i pewne. Machają siekierą bez wysiłku jak skrzypek smyczkiem. A węzły mięśni na przedramionach tańczą w takt wybijanego przezeń rytmu i rzucają ciężkie drewniane kloce na zieloną przyczepkę małego traktora.

Siedemdziesiąt lat! Aż się chce za siekierę i piły łańcuchowe łapać, kloce przerzucać i pracować na taką siedemdziesięcioletnią formę.

- A może panu pomóc?

... Ciąg dalszy pod linkiem w bio 🙂 

#vanlife #kamper #góry #beskidżywiecki #drwal #podróże
[English in the comments] Ledwo zamknę oczy, budz [English in the comments]
Ledwo zamknę oczy, budzi mnie popiskiwanie.

- Andrzej! On piszczy!

- Co?!? Piszczy? Kto piszczy? - wyrwany ze snu Andrzej nie ogarnia sytuacji.

- Piesek! Młody piszczy! Idź, zobacz, co tam się dzieje!

Z wyraźną niechęcią Andrzej sprawdza sytuację na zewnątrz.

- Nie ma go nigdzie. Poza tym nie słyszę żadnego piszczenia.

Rzeczywiście. Ucichło.

Zasypiam.

Piszczenie budzi mnie znowu.

Tym razem, nie wierząc w zdolności poszukiwawcze męża, sama tarabanię się na dwór. Czołówka na czole. Szukam. Dookoła samochodu. Pod samochodem. Na samochodzie.

No cholera, nie ma! Ani psa, ani piszczenia! Co jest?!

Sytuacja powtarza się przez całą noc.

Nad ranem wymęczona wreszcie zasypiam.

- Oooooooooolaaaaaaaaaaaa! – krzyk Andrzeja o poranku stawia mnie na równe nogi.
[Cała historia pod linkiem w Bio]

#turkey #turcja #puppy #szczeniak #travel #podróże #travelaroundtheworld #podróżdookołaświata #vanlife #vantravel
Gong Xi Fa Cai! [English in the comments] Wieczor Gong Xi Fa Cai!

[English in the comments]
Wieczorem, lekko stremowani stajemy pod drzwiami singapurskiego bloku HDB.

Pod pachą kosz pełen pomarańczy – symbolu dobrobytu i powodzenia.
Otwierają się drzwi.

Staje w nich uśmiechnięta Kasey. Gestem zaprasza do środka. Wprowadza nas do swojego domu i rodziny. Do tradycji pierwszego w naszym życiu Chińskiego Nowego Roku celebrowanego w Singapurze.

Trudno uwierzyć, że od tego czasu minęło już dziesięć lat.

Trudno, tym bardziej że pamiętamy jak dziś ten słodki zapach pomarańczy. I to, jak długimi pałeczkami mieszamy sałatkę Lo Hei, wykrzykując życzenia, czyniąc dookoła niemiłosierny bałagan. Im większy, tym większe szczęście i dobrobyt w Nowym Roku.

Jak dziś pamiętamy śmiech i opowieści rodzinne snute nad „steamboat” - parującym kociołkiem bulionu, w którym każdy po kolei macza swoje ulubione składniki – cienkie plastry mięsa, ryby, grzybów…

Do tej pory żyją w nas legendy Chińskiego Nowego Roku.

O bestii Nian, co w każdy Nowy Rok atakowała wioski, pożerając plony, trzodę, a nawet dzieci. I o tym, jak potwór wystraszył się malca ubranego na czerwono. Po dziś dzień kolor czerwony strzeże przed złymi siłami i negatywną energią. Po dziś dzień Chiński Nowy Rok czerwieni się latarniami, ozdobami i strojami celebrujących. I rozbrzmiewa hukiem fajerwerków, które również odstraszają Nian.

Dziesięć lat temu odczuliśmy na własnej skórze, jak odległe kultury są w zasadzie tak bardzo podobne.

Kolacja wigilijna Chińskiego Nowego Roku tak jak Wigilia gromadzi rodziny, które wspólnie radują się nowym początkiem, jednają się, zażegnują spory. Które, przestrzegając tradycji, ubierają się na czerwono albo kładą sianko pod obrusem. Które zapraszają tych, co nie mogą być z najbliższymi, aby choć przez chwilę zapewnić im namiastkę domu z dala od domu.

Tak jak dziesięć lat temu, tak i dziś, i na każdy kolejny rok życzymy sobie i Wam, aby zawsze czekało na Was miejsce przy stole wtedy, kiedy tego najbardziej potrzebujecie.

I żebyśmy zawsze potrafili takie miejsce zapewnić każdemu, kto go potrzebuje.

#cny #chinesenewyear #singapore #singapur #chinskinowyrok #gongxifacai
More... Dołącz na Instagramie

Szukaj

DOWIEDZ SIĘ WIĘCEJ O AZJI

architecture architektura historia history kuchnia kultura natura nature obyczaje religia

Zobacz również

Planeta Ziemia, Singapur
Lis 15, 2016

The Pinnacle@Duxton – widok z lotu ptaka na Singapur

Lego-kontenery piętrzą się w miniaturze portu. Po pajęczynach mini-dróg śmigają mini-samochody. Czerwone dachy...

Czytaj Dalej
0 0
Obyczaje, Singapur
Sty 22, 2017

Tradycje Chińskiego Nowego Roku – Reunion Dinner

Punkt dziewiętnasta. Pod pachą kosz pełen pomarańczy – symbolu dobrobytu i powodzenia. Pukamy do drzwi mieszkania w...

Czytaj Dalej
0 0

Napisz coś... Anuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *


INSTAGRAM

peryferiemag

Karetką Dookoła Świata
Around the World in the Ambulance
From Poland to Alaska
📍 Our newest post 👇

Peryferie
Szeptucha Monika zbiera starocie, bo je szanuje. B Szeptucha Monika zbiera starocie, bo je szanuje. Bo zaklęty jest w nich kawałek czyjegoś życia. Ktoś je zrobił, dotykał. Komuś służyły. Mają swoją historię. 

Ot, choćby ten stary warsztat szewski dziadka. Dziadek używał tych kopyt, tych kołeczków drewnianych, tego młotka, żeby spełniać marzenia Moniki. A to buty do jazdy konnej, a to pasek, co go sobie wymyśliła. W warsztacie wciąż żyje duch dziadka. Tu czuć go bardziej niż na cmentarzu. 

Albo ten kufer. Stał gdzieś pod płotem, wyrzucony na deszcz. Stupięćdziesięcioletni. A przecież wiernie komuś służył. Może to właśnie w nim panna młoda przywiozła wiano do domu męża? 

Szeptucha lubi towarzystwo dusz swoich staroci. Letnimi rankami przychodzi z kubkiem kawy posiedzieć sobie z nimi. Przychodzi na kawę z duchami.
🌿🌿🌿
A może by tak na kawę z duchami w @chataszeptuchy ?

Każdego zainteresowanego zapraszamy do lektury lutowego wydania magazynu @charaktery , gdzie w magicznej rozmowie Monika Dygas pozwala nam zajrzeć do jej szeptuchowego świata. 

https://charaktery.eu/artykul/kawa-z-duchami?fbclid=IwAR086oNO-rgFyHBgGSrZZfP9N6rqAVYT0sNc9xlYAAfvQtoZWjML7O-9aBM

#szeptucha #polska #charaktery #podróże
... W całej pracowitej przyrodzie tylko ludzie tr ... W całej pracowitej przyrodzie tylko ludzie trwali bez ruchu.

Wędkarz w łódce po drugiej stronie jeziora zmienił się w konar z ramionami i wędką zastygłymi nad wodą.

W swoim domu kaszubski gospodarz Franciszek, do którego należy ziemia nad jeziorem, jeszcze nie odstygł z bezruchu snu. Otoczony domkami na dzierżawę, pełnymi snem letników, przekręca swoje osiemdziesiąt dziewięć lat na drugi bok. Gospodarki już nie ma. Już nie musi wcześnie wstawać.

Ale, kiedy się zbudzi, też będzie zajęty.
Najpierw sprawdzi obejście i swoje rzeźby: chłopków, co grają na organach i zagryzają fajki pod wąsami z szyszek, dwa białe zające, fliger, czyli samolot i działo ze szpuli po kablach i rury kanalizacyjnej. I wiatraki. Ten, co pokazuje czy bardzo dziś wietrznie – bardzo prosty, ale skuteczny, te wysokie z wnętrzem smukłych wieżyczek zdobionych kinkietami w kwiaty i ten jeden, jedyny, co zamiast czterech boków ma sześć.

Potem gospodarz podleje kwiaty. Tak jak obiecał żonie, kiedy szła na operację. Teraz od tygodnia dochodzi do siebie u córki. Już, już powinna wracać.

Wreszcie po śniadaniu siądzie do organów schowanych w szałerku. Zagra „Kaszubskie Jeziora”, a głos akordów, wzmocniony starym, ale sprawnym głośnikiem, poniesie się po jeziorze wprost do letników, co rozłożyli się na brzegu w kamperach.

Po koncercie pan Franciszek pójdzie do nich i za postój weźmie tyle, co na flaszkę. Bo tyle, co na piwo, to trochę za mało. Potem rozsiądzie się w jednym z letniskowych krzeseł i będzie młodym opowiadał jak to na Kaszubach się żyło i żyje.

Opowie, jak to za ojców było, kiedy przed wojną Niemiec rządził wioskami, a podatki były wysokie. A potem, we wojnie, jak chodził po domach z listą i trzeba było zdać plony, trzodę, ale tylko tyle, ile gospodarz mógł. I za to miał jeszcze płacone! Tak było we wojnie.

I pozwolenia były na ubój świniaka. Ale jak kto oszukał, to od razu – szu! – brali do Sztutowa! Chłop już nie wracał. A jak wiedzieli, że oszust? Ha! Brali mięso do weterynarza i ten pieczątki stawiał. Na każdym kawałeczku. A jak pieczątki nie było, to znaczy, że ubił drugie zwierzę. Kiedyś jeden nawet za owcę poszedł...

[Cała historia pod linkiem w bio]
Wyszli z niewielkiego czerwonego samochodu. Leciwe Wyszli z niewielkiego czerwonego samochodu. Leciwego, ale zadbanego. Ubrani elegancko. Tak, jak wypada w niedzielę. Nawet jeśli się idzie do lasu. Na grzyby.

Lasom też należy się niedzielny szacunek.

Pani w ciemnorubinowej bluzce z elegancką torebką w dłoni. Pan w wyprasowanej koszuli w kratę, schludnie wpuszczonej w dżinsowe spodnie.

Poszli.

Między drzewami kilka razy mignęła przyprószona siwizną głowa pana i kasztanowe loki pani.

Zniknęli.

Wrócili po dobrej godzinie.

- I jak? Kurki są? – zapytał Andrzej, bo wie, że las z kurków słynie.

- Oj słabo! Słabo bardzo – odpowiedział smętnie szpakowaty pan i potrząsnął reklamówką. – Ja to ledwie dno siatki zakryłem. Nawet wstyd pokazywać. Żona trochę więcej, bo to trzeba dobre oczy mieć. A u mnie już i oczy nie te i kręgosłup siada.

I rzeczywiście, szpakowaty pan zgiął się wpół, przeczekując falę bólu w plecach.

Za chwilę wyprostował się i ciągnął leśną opowieść.

- No i jeszcze, proszę pana, wszystkie nasze miejsca – bo my stale w te same chodzimy, bo wiemy, że tam zawsze kurki są – to przygnietli drzewem.

- Ano tak! Strasznie tam powycinane wgłębi. A to tak legalnie? – dopytywał Andrzej.

- Gdzie tam, proszę pana! Nielegalnie ścinają. Tu dokoła, proszę pana, są domki letniskowe. I prawie wszystkie z kominkami. Bo to ładnie. A właściciele do tych kominków drzewo muszą mieć. Kupić, proszę pana, drogo, a do lasu blisko.

Opowieść zatrzymuje nowa fala bólu. Ale już nie fizycznego. Żałości raczej. Za ściętymi drzewami.

- Ale tu, proszę pana, to jeszcze nic. Ja mam szwagra pod Lubiatowem i tam to tną na potęgę! Dobre drzewa. Zdrowe. A zaraz obok rośnie las. Stary. Chyba za trzysta lat będzie miał. I tam ziemia już tak próchnem nabrzmiała, że te drzewa same się przewracają. I nikt ich nie bierze. Tylko nowe tną. Zdrowe. I dlaczego tak?

Znów grymas bólu...
 [c.d. w komentarzach]
- Dzień dobry! Co tam? Zima idzie? Krzyknął An - Dzień dobry! Co tam? Zima idzie?

Krzyknął Andrzej. Bo on już tak ma, że jak widzi istotę ludzką, to zagaduje. Ja gadam do zwierząt. Ludzie są jego.
Teraz też krzyknął to swoje „dzień dobry”. Do człowieka oprócz nas jednego jedynego w okolicy. Bo tu, na szczycie grzbietu gdzieś pośrodku Beskidu Żywieckiego pod koniec października prawie nikogo.

To też zaczepiony mężczyzna się zdziwił. Nie dość, że jesteśmy, to jeszcze zagadujemy.

- Dzień dobry. Ano idzie – odpowiedział trochę podejrzliwie. Jakby sprawdzał, czy to na pewno do niego.

- No, my też się szykujemy. Gospodarz lada dzień ma nam drewno na opał dowieźć – ciągnął Andrzej, nawiązując do cylindrów jasnych świeżo porżniętych pniaków, co otaczały mężczyznę jak żółte kurczęta karmiącą je gospodynię. - Bo my tu zaraz obok chatkę wynajmujemy, wie pan.

I nagle, jakby w mężczyźnie coś pękło. Pękła tama podejrzliwości i popłynęła powódź mowy. Kilka słów rzuconych, ot tak, z grzeczności wywołało lawinę relacji, wspomnień, utyskiwań i pochwał. Tego wszystkiego, co to w człowieku siedzi cichutko jak zwierzątka jakieś, gotowe wyskoczyć, kiedy tylko nadarzy się sposobność.

- Ano, panie! Trzeba się szykować już teraz, bo pogoda jeszcze dobra, ale zaraz śnieg sypnie i koniec! A zima to zawsze czai się, czai i znienacka przychodzi. Raz jest pięknie, słonecznie jak dziś, a jutro już świata spod śniegu może nie być widać. Ja, panie, wiem, bo to tu już siedemdziesiąt lat żyję.

Siedemdziesiąt lat! Jezu drogi zmiłuj się! Chłop wysoki, szczupły. Prosty jak struna. Co prawda poczochrane wiatrem i pracą włosy bardziej siwe niż czarne, ale twarz zmarszczkami usiana tylko okazjonalnie. I to tylko takimi, co robią się od śmiechu – w kącikach ust i oczu. Ramiona i ręce mocne i pewne. Machają siekierą bez wysiłku jak skrzypek smyczkiem. A węzły mięśni na przedramionach tańczą w takt wybijanego przezeń rytmu i rzucają ciężkie drewniane kloce na zieloną przyczepkę małego traktora.

Siedemdziesiąt lat! Aż się chce za siekierę i piły łańcuchowe łapać, kloce przerzucać i pracować na taką siedemdziesięcioletnią formę.

- A może panu pomóc?

... Ciąg dalszy pod linkiem w bio :) 

#vanlife #kamper #góry #beskidżywiecki #drwal #podróże
[English in the comments] Ledwo zamknę oczy, budz [English in the comments]
Ledwo zamknę oczy, budzi mnie popiskiwanie.

- Andrzej! On piszczy!

- Co?!? Piszczy? Kto piszczy? - wyrwany ze snu Andrzej nie ogarnia sytuacji.

- Piesek! Młody piszczy! Idź, zobacz, co tam się dzieje!

Z wyraźną niechęcią Andrzej sprawdza sytuację na zewnątrz.

- Nie ma go nigdzie. Poza tym nie słyszę żadnego piszczenia.

Rzeczywiście. Ucichło.

Zasypiam.

Piszczenie budzi mnie znowu.

Tym razem, nie wierząc w zdolności poszukiwawcze męża, sama tarabanię się na dwór. Czołówka na czole. Szukam. Dookoła samochodu. Pod samochodem. Na samochodzie.

No cholera, nie ma! Ani psa, ani piszczenia! Co jest?!

Sytuacja powtarza się przez całą noc.

Nad ranem wymęczona wreszcie zasypiam.

- Oooooooooolaaaaaaaaaaaa! – krzyk Andrzeja o poranku stawia mnie na równe nogi.
[Cała historia pod linkiem w Bio]

#turkey #turcja #puppy #szczeniak #travel #podróże #travelaroundtheworld #podróżdookołaświata #vanlife #vantravel
Gong Xi Fa Cai! [English in the comments] Wieczor Gong Xi Fa Cai!

[English in the comments]
Wieczorem, lekko stremowani stajemy pod drzwiami singapurskiego bloku HDB.

Pod pachą kosz pełen pomarańczy – symbolu dobrobytu i powodzenia.
Otwierają się drzwi.

Staje w nich uśmiechnięta Kasey. Gestem zaprasza do środka. Wprowadza nas do swojego domu i rodziny. Do tradycji pierwszego w naszym życiu Chińskiego Nowego Roku celebrowanego w Singapurze.

Trudno uwierzyć, że od tego czasu minęło już dziesięć lat.

Trudno, tym bardziej że pamiętamy jak dziś ten słodki zapach pomarańczy. I to, jak długimi pałeczkami mieszamy sałatkę Lo Hei, wykrzykując życzenia, czyniąc dookoła niemiłosierny bałagan. Im większy, tym większe szczęście i dobrobyt w Nowym Roku.

Jak dziś pamiętamy śmiech i opowieści rodzinne snute nad „steamboat” - parującym kociołkiem bulionu, w którym każdy po kolei macza swoje ulubione składniki – cienkie plastry mięsa, ryby, grzybów…

Do tej pory żyją w nas legendy Chińskiego Nowego Roku.

O bestii Nian, co w każdy Nowy Rok atakowała wioski, pożerając plony, trzodę, a nawet dzieci. I o tym, jak potwór wystraszył się malca ubranego na czerwono. Po dziś dzień kolor czerwony strzeże przed złymi siłami i negatywną energią. Po dziś dzień Chiński Nowy Rok czerwieni się latarniami, ozdobami i strojami celebrujących. I rozbrzmiewa hukiem fajerwerków, które również odstraszają Nian.

Dziesięć lat temu odczuliśmy na własnej skórze, jak odległe kultury są w zasadzie tak bardzo podobne.

Kolacja wigilijna Chińskiego Nowego Roku tak jak Wigilia gromadzi rodziny, które wspólnie radują się nowym początkiem, jednają się, zażegnują spory. Które, przestrzegając tradycji, ubierają się na czerwono albo kładą sianko pod obrusem. Które zapraszają tych, co nie mogą być z najbliższymi, aby choć przez chwilę zapewnić im namiastkę domu z dala od domu.

Tak jak dziesięć lat temu, tak i dziś, i na każdy kolejny rok życzymy sobie i Wam, aby zawsze czekało na Was miejsce przy stole wtedy, kiedy tego najbardziej potrzebujecie.

I żebyśmy zawsze potrafili takie miejsce zapewnić każdemu, kto go potrzebuje.

#cny #chinesenewyear #singapore #singapur #chinskinowyrok #gongxifacai
More... Dołącz na Instagramie
Copyrights © 2020 www.peryferie.com All rights reserved.
Do góry