Na Granicy Światów
Skulony na niskim stołku mężczyzna rytmicznie bije w duży skórzany bęben. Z jego ramion spływa gruby, bogato...
Metalowa konstrukcja umieszczona na jego ramionach faluje i ugina się w rytm jego ruchów, zlewając kolory ozdobnych pawich piór i kwiatów w tęczową smugę barw. Stelaż konstrukcji, czterema ostrymi szpicami ginie w ciele mężczyzny. Po dziesiątkach nieco cieńszych, które już wydarły się z ciała pozostały tylko drobne kropki nakłuć. Po chwili mężczyzna pada na kolana i dochodzi do ołtarza boga Murugan. Zatapia się w głębokiej modlitwie. Przekłuta ostrymi igłami, naznaczona smugami potu, zmęczona twarz natychmiast rozluźnia się w błogiej religijnej rozkoszy. Po czerech wycieńczających kilometrach jego coroczna dziękczynna procesja dobiegła końca.
– Mam na imię Kumaravelu i od osiemnastu lat noszę brzemię Kavadi w procesji Thaipusam – kilka dni później opowie mi ten sam mężczyzna.
Siedzimy w jego salonie, którego przeszklone szafki i półki wypełnione są figurkami bóstw hinduskich. Pod jedną ze ścian stoi ołtarzyk bogato ozdobiony kwiatami, kadzidłami i lampkami oliwnymi. Z jego centrum spogląda ze zdjęcia mężczyzna.
– To mój tata, który wprowadził mnie w obrzędy Thaipusam. Kiedyś sam nosił Kavadi, ale przestał zanim jeszcze pojawiłem się na świecie. Już od dziecka zabierał mnie na procesję Thaipusam i tłumaczył znaczenie wszystkiego: każdego obrzędu, każdego rytuału, każdej modlitwy.
– Pierwsze Kavadi w moim życiu jakie niosłem w czasie Thaipusam, było w jego intencji. Miałem wtedy osiemnaście lat. Tata dostał ataku serca i trafił do szpitala. Obiecałem wtedy bogu Murugan, że w ofierze za jego zdrowie będę nosił Kavadi.
– Kilka lat później tata zmarł, a ja stanąłem przed decyzją czy dalej kontynuować to co robię, czy nie. Wiara w Murugana i tradycje zakrzewione przez mojego ojca były jednak tak silne, że postanowiłem przy nich pozostać. I robię to do tej pory.
Thaipusam, Murugan i Kavadi – co tak naprawdę kryje się za tymi egzotycznie brzmiącymi pojęciami?
Murugan to jeden z bogów w hinduizmie – symbol młodości i wigoru, a jednocześnie bóstwo wojny i dowódca boskiej armii. Bóg Shiva powołał go do życia w jednym tylko celu – unicestwić demona Soorapadman, który nękał i torturował istoty niebiańskie. Murugan, podarowaną przez Parvati włócznią Vel, rozpłatał demona na pół. Z obu części demonicznego bytu powstały ptaki – kogut i paw. Koguta obrał Murugan za swój znak, a pawia za wierzchowca. Thaipusam to właśnie święto upamiętniające dzień, w którym Parvati podarowała swojemu synowi Vel – jego ulubioną broń. Przypada ono na tamilski miesiąc Thai, kiedy gwiazda Pusam osiąga swój zenit. Kavadi natomiast, to fizyczne brzemię, które wyznawcy Murugana niosą w procesji Thaipusam. Ten fizyczny aspekt jest uwieńczeniem wielotygodniowych, skrupulatnych przygotowań duchowych.
– Już na 21 dni przed procesją przygotowuję się do niej mentalnie – tłumaczy Kumar.
– Zaczynam pościć. Nie przyjmuję żadnego mięsnego posiłku. Każdego dnia modlę się i medytuję. Staram się unikać wszelkich luksusów: śpię na podłodze, unikam alkoholu, seksu. Powstrzymuję się od wpadania w gniew i używania wulgarnych, agresywnych słów. Przestaję również oglądać telewizję i słuchać radia, a jeśli, to tylko nabożne filmy i piosenki. Wszystko to, by koncentrować swój umysł tylko i wyłącznie na bogu i nadchodzącej procesji.
– W tym samym czasie cały dom jest gruntowanie sprzątnięty. Dopiero wtedy wszystkie części składowe mojego Kavadi są wyjęte i zaczyna się ich przygotowanie: skręcanie elementów, poprawianie ozdób, i najważniejsze – ostrzenie szpic.
Kilka dni wcześniej, w dzień procesji, wczesnym rankiem spotykam się z Kumarem w obszernym namiocie w pobliżu świątyni Sri Srinivasa Perumal – początkowego punktu procesji Thaipusam.
Jest jeszcze ciemno. Singapur dopiero leniwie otwiera oczy w przygotowaniach do kolejnego, zwykłego dnia. Ulice pogrążone w żółtym świetle latarni są jeszcze ciche i puste. Tylko z rzadka przemyka obok nas spieszący na przerażająco wczesną zmianę przechodzień, rzucając zaciekawione spojrzenie na stos tajemniczego metalu leżącego w namiocie.
Wygięta w łuki, blaszana rama na kształcie krzyża jest głównym stelażem Kavadi. Do niej dołączony będzie element dekoracyjny otaczający mini-kapliczkę bóstwa, które Kumar zaniesie do końcowego punktu procesji – oddalonej o cztery kilometry świątyni Sri Thendayuthapani. Obok stelaża, w dość niepozornym, długim worku leży kilkadziesiąt ostrych szpic. Każda z nich zatopi się w ciele Kumara.
Kiedy na miejsce dociera „grupa wsparcia” Kumara – najbliższa rodzina i znajomi, którzy pomogą w ostatecznym montowaniu Kavadi i którzy będą mu towarzyszyć w czasie trwania procesji – części składowe brzemienia przeniesione są na teren świątyni Sri Srinivasa Perumal.
Sceny rozgrywające się pod jej dachem są kompletnym kontrastem do sennego miasta na zewnątrz.
Grupy muzyczne, wynajęte specjalnie na okoliczność Thaipusam, rytmicznym dudnieniem w bębny i dzwonki hucznie dopingują uczestników procesji. O ich ramiona ociera się tłum sunących z miejsca na miejsce ludzi. Każdy z nich skrupulatnie podąża za swoim celem: pomoc w montowaniu Kavadi, niesienie błogosławieństwa, przygotowywanie ofiarnego mleka, pilnowanie wyznaczonych slotów czasowych dla uczestników. Pomiędzy nimi przeciskają się turyści starając się uchwycić jak najlepsze ujęcie na Instagram. Ciężki i aromatyczny zapach kadzideł unosi się nad bezustannie falującym tłumem.
Pod jedną ze ścian znajdujemy niewielki placyk wolnego miejsca. „Świta” Kumara zaraz rzuca się w wir ostatecznych przygotowań. W mgnieniu oka pojawia się rozkładany stolik na którym rozłożone są przedmioty wchodzące w skład Kavadi: symboliczne owoce, święty popiół, dzwonki na kostki i szpice, które przekłują ciało ofiarodawcy. Są również srebrne pojemniki na mleko, które Kumar starannie okadza dymiącymi kadzidłami i wypełnia białym płynem.
– W hinduizmie krowa jest uważana za święte zwierzę, – wyjaśnia – dlatego krowie mleko również ma szczególne znaczenie. Jest to najbardziej nieskazitelny płyn symbolizujący czyste serce i nieskalane intencje dlatego przynoszony jest w darze do świątyni końcowej. Wypicie go oczyszcza zarówno ciało jak i duszę.
Obok czar z mlekiem, na samym brzegu stolika stoi para drewnianych „klapek”. Ich wierzch, zamiast wabić miękką wkładką, roi się od ostrych gwoździ.
– To są „klapki Idumbana”. – wznawia Kumar. – Są symbolem drogi jakiej się podejmuję. Ich nazwa pochodzi od pierwszego wyznawcy Murugana, który niósł Kavadi.
Według legendy, Idumban był uczniem świętego mędrca. Zostało mu przykazane, by przeniósł dwa wzgórza do południowych Indii. By tego dokonać, Idumban zahaczył je na drewnianym palu, który umieścił sobie na ramionach. Znużony zadaniem, przystanął na odpoczynek w pobliżu gór Palani – miejsca, które Murugan obrał sobie za swoją siedzibę. Po zakończonym postoju Idumban odkrył, że nie jest w stanie ponownie podnieść wzgórz. Okazało się, że to sam Murugan pod postacią dziecka uniemożliwiał mu zadanie. Idumban, nie rozpoznawszy boga, zaatakował go tylko po to by zostać sromotnie pokonanym. Jednak doceniając poświęcenie i niezłomność w dążeniu do celu, bóg w swojej szczodrości nie tylko oszczędził Idumbana, ale pobłogosławił go i obiecał błogosławieństwo każdemu, kto złoży Muruganowi podobną ofiarę.
– Klapki w których szedł Idumban stopniowo wypełniały się kamieniami, uwierały, stawały się niewygodne. Stąd też ich dzisiejszy odpowiednik naszpikowany kolcami. Dla mnie to również pomoc w koncentracji na końcowym celu – konkluduje Kumar.
Kumar i części składowe jego Kavadi podlegają skomplikowanemu procesowi błogosławieństw. Każdy członek „grupy wsparcia” ma w nim swoją szczególną funkcję do odegrania. Wszystko odbywa się w idealnym porządku i synchronizacji. Każdy zna swoją rolę i wypełnia ją z namaszczonym szacunkiem w stosunku do Kumara, który dziś staje się ucieleśnieniem bóstwa.
Po zakończonych obrzędach nadchodzi czas na najbardziej spektakularną ale i mrożąca krew w żyłach część ostatecznych przygotowań. Do grona Kumara dołączają „przekłuwacze”.
– Osoby, które przekłuwają dla mnie to osoby już sprawdzone, które znam. Najczęściej jest to rodzina albo najbliżsi przyjaciele. Na pewno ci, którzy już kiedyś Kavadi sami nieśli i wiedzą dokładnie w jaki sposób naciągnąć i przekłuć skórę, pod jakim kątem ma wejść szpica, itd. Można powiedzieć, że stoi za tym cała specjalistyczna nauka – śmieje się Kumar.
– Zaufanie do przekłuwaczy ma nie tylko aspekt fizyczny. Ważne jest dla samopoczucia psychicznego, żeby wiedzieć, że procedura będzie wykonana dobrze, że mogę liczyć na tych ludzi, w których ręce oddaję moje ciało. Przynosi to naprawdę duży komfort psychiczny i spokój ducha.
Przyglądając się przekłuwaniu, spokój ducha jest dla mnie – obserwatorki – bardzo odległy.
Pierwsza igła przekłuwa skórę na środku czoła Kumara. Mężczyzna nawet nie drgnie. Ta, która przeszywa na wylot oba policzki powoduje, że na ułamek sekundy, oczy Kumara przymykają się mimowolnie i toczą w tył głowy. Ja, niemal mdleję. Ostatnia z najmniejszych igieł przechodzi przez język.
– Ta na środku czoła oznacza punkt koncentracji. Nawet w czasie medytacji, kiedy igły i przekłuwanie nie wchodzą w grę, Hindusi koncentrują się właśnie na tym punkcie. Igła w policzkach to znak powstrzymywania się od przyjmowania pokarmów, a ta w języku ma zapobiec używaniu złej, niegodziwej mowy – kilka dni po procesji wyjaśni Kumar.
Wreszcie nadchodzi moment „instalacji” właściwego Kavadi. Przekłuwacze uważnie wybierają punkty w okolicach pasa, przez które przejdą stelaże brzemienia. Łapiąc w palce gruby zwitek skóry przebijają go na wylot zaostrzonym końcem, żeby szybko nakręcić nań śrubę mocującą. Proces powtarza się cztery razy: dwa razy na brzuchu, dwa razy na plecach. Tylko raz usta Kumara otwierają się w niemal bezdźwięcznym westchnieniu bólu. Przez każdy wygięty łuk ramy, przekłuwacze przeciągają cienką szpicę. Koniec każdej niknie w ciele Kumara – jego torsie i plecach. Szpice układają się w swoiste plecenie – metalowy warkocz zlany ze skórą. Z żadnego punktu gdzie ciało łączy się z żelazem nie toczy się ani jedna kropla krwi.
Wreszcie Kavadi zwieńczone jest ostatnim elementem – ozdobnym pióropuszem, który otacza uwieńczony kwiatami główny ołtarzyk.
Trzydzieści kilogramów konstrukcji opiera swój ciężar tylko na ostrych szpicach zatopionych w ciele.
– Szpice przeszywające ciało to oznaka mojej miłości do Lorda Murugan. – tłumaczy Kumar – Bóg tak naprawdę ode mnie tego nie wymaga. Mimo wszystko jednak, tak jak ukochanej osobie, chcę mu w sposób szczególny pokazać moją miłość i oddanie. To jest mój sposób. Murugan będzie zadowolony z każdej ofiary na możliwości ofiarodawcy. Ważne są tylko czyste i nieskalane intencje.
I rzeczywiście, gdzie okiem nie sięgnąć, świątynia Sri Srinivasa Perumal roi się od niepowtarzalnych brzemion. Niektóre mają postać pali z wiszącymi po obu końcach czarami mleka – dzisiejszy odpowiednik „Kavadi Idumbana”, gdzie góry zastąpiły pojemniki z białym płynem. Niektóre to drewniane łuki przerzucone przez barki. Są też limonki, albo miniaturowe pojemniczki z mlekiem drobnymi haczykami wczepione w skórę pleców, nóg czy torsu ofiarodawcy. Inne, te najbardziej niesamowite i spektakularne, przypominają Kavadi Kumara. Niektóre idą jeszcze dalej i kryją się pod postacią ołtarzyków na kółkach przymocowanych do pleców ofiarodawcy ostro zakończonymi hakami. Ale są też i te najprostsze – pojedyncze pojemniczki z mlekiem niesione zazwyczaj przez kobiety, a czasami i dzieci. Wszystkie bogato zdobione kwiatami i pawimi piórami. Każde – czy skromne, czy krzyczące ekstrawagancją – jest miłe Muruganowi. Bo dla niego liczy się intencja, która powinna być czysta jak niesione w każdym brzemieniu mleko – symbol niewinnego serca i szczerej miłości do bóstwa.
Patrząc na tą niezwykłą manifestację miłości i oddania przepełnia mnie prawdziwy podziw i ogromne uznanie dla każdego wyznawcy Murugana. Jednak mimo wszystko, cały czas zastanawiam się dlaczego akurat ten sposób, dlaczego umartwianie ciała? Przecież sam Kumar przyznał, że tak naprawdę liczy się intencja, że bóg tego nie wymaga. Czy nie wystarczyłaby więc szczera, płynąca z głębi serca modlitwa?
– Tak, na pewno tak – przyznaje Kumar, – ale dla mnie żadna modlitwa, żadna medytacja nie równa się z tym uczuciem religijnego spełnienia, błogostanu jakie odczuwam, kiedy przechodzę przez próg końcowej świątyni.
I rzeczywiście, nie ma na to lepszego świadectwa niż promieniejąca twarz Kumara, kiedy osiąga swój końcowy cel. Kiedy przekracza progi świątyni Sri Thendayuthapani i ofiaruje Muruganowi swoje brzemię. Wycieńczająca czterokilometrowa procesja w skwarze singapurskiego słońca, poparzone palącym asfaltem stopy, obolałe mięśnie i nogi odmawiające posłuszeństwa są niczym w porównaniu z radością możliwości okazania swojego głębokiego uczucia do boga.
I dlatego na progu świątyni rozbrzmiewającej rytmiczną muzyką bębnów, gdzie w powietrzu unosi się oszałamiająco słodki zapach mleka, kwiatów i kadzideł, odziany w żółty sarong mężczyzna wiruje w zapamiętałym tańcu.
– Mamy takie powiedzenie: „Każde wzgórze należy do Murugana”. Dla mnie to jest kwintesencja życia. Jeśli masz w życiu wyznaczony cel, przesz do niego za wszelką cenę. Wszystko inne schodzi na drugi plan. Przeszkody, jakie by nie były stają się nieważne. Liczy się tylko ten moment, to bezgraniczne szczęście kiedy wreszcie swój cel osiągasz. To jest właśnie życie, jego kwintesencja.
Thaipusam – the way of finding bliss from AWsome Media on Vimeo.
Obchody Thaipusam zaczynają się już po północy. Z każdą mijającą godziną pojawia się coraz więcej wiernych – czy to dźwigających brzemiona Kavadi, czy towarzyszących ich rodzin. Obserwatorzy wydarzenia są mile widziani, o ile szanują przestrzeń wyznaczoną dla wiernych i ich przygotowań do procesji. W świątyni najlepiej pojawić się wcześnie rano. Idealny czas, to mniej więcej między 6:30 – 7:00, kiedy jeszcze nie ma tłumów. Dodatkowa zaleta – jest chłodno. W miarę podróży słońca na niebie temperatura wewnątrz i na zewnątrz może stawać się prawdziwie uciążliwa.
Ważna uwaga do zapamiętania – na teren świątynny wchodzi się na bosaka. Warto zapamiętać gdzie pozostawiło się buty, ponieważ jest ich mnóstwo na zewnątrz świątyni.
Początek procesji i przygotowania:
Świątynia Sri Srinivasa Perumal
397 Serangoon Road,
218123 Singapur
Najbliższa stacja MRT – Farrer Park
Z powodu przygotowań do procesji główna brama świątyni może nie być dostępna dla publiki. Alternatywną opcją jest znalezienie bocznego wejścia.
Koniec procesji i składanie Kavadi:
Świątynia Sri Thendayuthapani
15 Tank Road,
238065 Singapur
Najbliższa stacja MRT – Dhoby Ghaut (10 min.)
Thaipusam jest świętem ruchomym i przypada na przełom stycznia i lutego.
Wstęp do świątyń i obserwowanie procesji są darmowe.