Peryferie
Menu
  • English
  • Filmy
  • Planeta Ziemia
  • Natura Ludzka
  • Obyczaje
  • Smaki
  • Kraje
    • Azerbejdżan
    • Birma
    • Chiny
    • Indie
    • Indonezja
    • Iran
    • Japonia
    • Kazachstan
    • Kirgistan
    • Malezja
    • Mongolia
    • Nepal
    • Pakistan
    • Rosja
    • Singapur
    • Korea Południowa
    • Sri Lanka
    • Tajwan
    • Tajlandia
    • Wietnam
    ROZDZIAŁ 17 – GANDŻA I SZEKI, AZERBEJDŻAN
    Lip 21, 2019
    ROZDZIAŁ 17 – GANDŻA I SZEKI, AZERBEJDŻAN
    ROZDZIAŁ 16 – YANAR DAG, AZERBEJDŻAN
    Lip 14, 2019
    ROZDZIAŁ 16 – YANAR DAG, AZERBEJDŻAN
    ROZDZIAŁ 15 – BAKU, AZERBEJDŻAN
    Cze 20, 2019
    ROZDZIAŁ 15 – BAKU, AZERBEJDŻAN
    Pagoda Szwedagon – czcigodny świadek buddyjskiego nowicjatu
    Sie 13, 2017
    Pagoda Szwedagon – czcigodny świadek buddyjskiego nowicjatu
    Jiankou, czyli Wielki Mur Chiński i jak z niego nie spaść
    Lut 12, 2017
    Jiankou, czyli Wielki Mur Chiński i jak z niego nie spaść
    Kawah Ijen – piękno z piekła rodem
    Lut 19, 2017
    Kawah Ijen – piękno z piekła rodem
    Prawdziwe oblicze Iranu
    Sty 20, 2020
    Prawdziwe oblicze Iranu
    ROZDZIAŁ 21 – JAZD, IRAN
    Wrz 1, 2019
    ROZDZIAŁ 21 – JAZD, IRAN
    ROZDZIAŁ 21 – KASZAN, IRAN
    Sie 25, 2019
    ROZDZIAŁ 21 – KASZAN, IRAN
    ROZDZIAŁ 20 – SNOWBOARD W IRANIE
    Sie 18, 2019
    ROZDZIAŁ 20 – SNOWBOARD W IRANIE
    Legendy Nikko
    Kwi 9, 2017
    Legendy Nikko
    ROZDZIAŁ 14 – JEDWABNY SZLAK, KAZACHSTAN część II
    Cze 1, 2019
    ROZDZIAŁ 14 – JEDWABNY SZLAK, KAZACHSTAN część II
    ROZDZIAŁ 13 – JEDWABNY SZLAK, KAZACHSTAN część I
    Maj 15, 2019
    ROZDZIAŁ 13 – JEDWABNY SZLAK, KAZACHSTAN część I
    Rozdział 11 – Ałmaty, Kazachstan
    Lut 2, 2019
    Rozdział 11 – Ałmaty, Kazachstan
    Rozdział 10 – Pawłodar, Kazachstan
    Sty 11, 2019
    Rozdział 10 – Pawłodar, Kazachstan
    ROZDZIAŁ 12 – BISZKEK, KIRGISTAN
    Kwi 30, 2019
    ROZDZIAŁ 12 – BISZKEK, KIRGISTAN
    Dwie twarze Issyk-Kul
    Lis 1, 2018
    Dwie twarze Issyk-Kul
    Malakka – od myszo-jelenia do miasta Światowego Dziedzictwa UNESCO
    Sty 8, 2017
    Malakka – od myszo-jelenia do miasta Światowego Dziedzictwa UNESCO
    Rozdział 9 – Ulgii, Mongolia
    Gru 26, 2018
    Rozdział 9 – Ulgii, Mongolia
    Rozdział 8 – Kobdo, Mongolia
    Lis 30, 2018
    Rozdział 8 – Kobdo, Mongolia
    Na Granicy Światów
    Lis 28, 2018
    Na Granicy Światów
    Rozdział 7 – Bajanchongor, Mongolia
    Lis 25, 2018
    Rozdział 7 – Bajanchongor, Mongolia
    Życie w górach Nepalu – trekking przez Himalaje
    Mar 26, 2017
    Życie w górach Nepalu – trekking przez Himalaje
    Anioł stróż z kałasznikowem
    Wrz 29, 2019
    Anioł stróż z kałasznikowem
    Duch Buriacji
    Paź 25, 2018
    Duch Buriacji
    Dwie Świątynie Posolska
    Wrz 16, 2018
    Dwie Świątynie Posolska
    Rozdział 4 – Buriacja, Rosja
    Sie 21, 2018
    Rozdział 4 – Buriacja, Rosja
    Rozdział 3 – Krasnojarsk, Rosja
    Sie 6, 2018
    Rozdział 3 – Krasnojarsk, Rosja
    Thaipusam – sposób na znalezienie szczęścia
    Kwi 19, 2018
    Thaipusam – sposób na znalezienie szczęścia
    Najstarszy zakład fryzjerski w Singapurze
    Kwi 27, 2017
    Najstarszy zakład fryzjerski w Singapurze
    Thaipusam – kiedy ciało staje się ofiarą
    Mar 12, 2017
    Thaipusam – kiedy ciało staje się ofiarą
    Taniec Lwa – tanecznym krokiem w Księżycowy Nowy Rok
    Lut 7, 2017
    Taniec Lwa – tanecznym krokiem w Księżycowy Nowy Rok
    Buddyzm pod wiszącą skałą
    Gru 28, 2017
    Buddyzm pod wiszącą skałą
    Market rybny w Dżafna, Sri Lanka
    Maj 7, 2017
    Market rybny w Dżafna, Sri Lanka
    Tsunami
    Sty 30, 2018
    Tsunami
    Market Damnoen Saduak – zakupy na fali
    Paź 30, 2017
    Market Damnoen Saduak – zakupy na fali
    Maeklong – tajski market z adrenaliną w tle
    Wrz 11, 2017
    Maeklong – tajski market z adrenaliną w tle
    Smakosza przewodnik po Wietnamie
    Mar 5, 2017
    Smakosza przewodnik po Wietnamie
    Barwne życie ulic Ho Chi Minh City
    Gru 1, 2016
    Barwne życie ulic Ho Chi Minh City
  • Nasza Podróż
  • O Nas
Peryferie
  • English
  • Filmy
  • Planeta Ziemia
  • Natura Ludzka
  • Obyczaje
  • Smaki
  • Kraje
    • Azerbejdżan
    • Birma
    • Chiny
    • Indie
    • Indonezja
    • Iran
    • Japonia
    • Kazachstan
    • Kirgistan
    • Malezja
    • Mongolia
    • Nepal
    • Pakistan
    • Rosja
    • Singapur
    • Korea Południowa
    • Sri Lanka
    • Tajwan
    • Tajlandia
    • Wietnam
  • Nasza Podróż
  • O Nas
Mongolia, Obyczaje

Na Granicy Światów

autor Aleksandra Tofil
Lis 28, 2018 1837 0 0
Udostępnij

Skulony na niskim stołku mężczyzna rytmicznie bije w duży skórzany bęben. Z jego ramion spływa gruby, bogato zdobiony płaszcz. Głowa mężczyzny – ukryta pod spiczastym kapeluszem z piórami – kiwa się miarowo w takt uderzeń.

Spod welonu czarnych frędzli kryjących twarz dochodzi coraz szybsze i głośniejsze intonowanie. Bębnienie przyspiesza wraz z wyrzucanymi słowami. Nagle, mężczyzna gwałtownie wstaje. Obraca się dookoła własnej osi i ciężko pada z powrotem na stołek. Spod welonu rozlega się niski, zachrypnięty głos. Głos ducha, który zawładnął szamanem.

Docieramy na obrzeża Ulgii – miasta wysuniętego na zachodni skraj Mongolii. Nasz przewodnik – Munkhbayar – kieruje nas na duży, piaszczysty podwórzec. Przy jednej z jego ziemistych ścian stoi niewielka, pobielona lepianka z wystającymi zębami cegieł. Mijamy ją i kierujemy się do wznoszącego się obok geru – tradycyjnego namiotu mongolskich nomadów i pasterzy.

– To jest Ganzorig, tutejszy szaman. Będzie dziś nas gościł – wyjaśnia Munkhbayar, wskazując postać zgiętą wpół nad otwartą maską dość zdezelowanego samochodu.

Ganzorig jest niewysokim mężczyzną z pokaźnym brzuszkiem i sympatyczną, budzącą zaufanie twarzą. Ma około czterdziestu lat i zupełnie mija się z moim wyobrażeniem szamana – otoczonego aurą niesamowitości, starszego, siwego mężczyzny z surowym spojrzeniem.

Ganzorig prowadzi nas do geru, gdzie ma odbyć się ceremonia wzywania ducha. Moja wyobraźnia ponownie boleśnie zderza się z rzeczywistością. Zamiast do ciemnej, tajemniczej, pachnącej ziołami i czarną magią siedziby, wchodzimy do zwykłego pomieszczenia mieszkalnego woniejącej mlekiem i gotowaną baraniną. W centrum stoi „koza”, obok niej – stolik zastawiony poczęstunkiem: serem i słonym mlekiem z wodą. Do ścian przytula się kilka drewnianych komód, duża lodówka przemysłowa i metalowe łóżka z grubymi materacami. Na jednym z nich żona Ganzorig karmi piersią niemowlę. U jej stóp bawi się dwuletni bąbel z rozprutymi w kroku śpiochami i usmarowanym sadzą czołem. Rozprucie w kroku służy celom wiadomym, a ciemna plamka to ochrona przeciw złym duchom, które mogą chcieć porwać chłopca. Gdy zauważą sadzę, wezmą dziecko za pstrego królika i zostawią je w spokoju.

Jedynym atrybutem wyróżniającym się pomiędzy sprzętami domowymi jest leciwa szafka na północnej ścianie geru. Jej czerwone drzwiczki – mocno już wyblakłe – kryją malowane zdobienia. Na szczycie stoi butelka wódki – nieodzowny atrybut ważnych świąt i obchodów i bliżej nieokreślony przedmiot owinięty w błękitną szarfę ceremonialną khadag – artefakt należący do sfery bóstw dlatego schowany przed ludzkim okiem.

– Te figurki to byk, jeleń i koń – wyjaśnia Ganzorig, pokazując dalszy szereg przedmiotów na ołtarzyku – Byk reprezentuje pięć rodzajów trzody w Mongolii – kozy, owce, wielbłądy, konie i krowy. Jest uważany za ich ojca. Jeleń jest odnośnikiem do stron, gdzie żyli moi przodkowie. W czasie ceremonii intonacją wzywam jego żywotność. Koń to zwierzę bardzo ważne dla Mongołów. Zakorzenione w naszej tradycji tak głęboko, że widnieje nawet na naszym godle państwowym. Poza tym mój Duch Przewodnik to ktoś, kto żył i umarł w siodle.

Do wszystkich tych przedmiotów szaman dodaje jeszcze trzy płonące lampki oliwne.

– Każda jest inną ofiarą. Pierwsza jest dla Durlug – naszych przodków. Druga dla Noyod – królów, ludzi, którzy władali tą ziemią, a trzecia poświęcona jest wszystkiemu, co nas otacza – mongolskiej ziemi.

Kiedy już znamy znaczenie obiektów ceremonialnych, Ganzorig przechodzi do wyjaśniania, czego właściwie będziemy świadkami.

– Za chwilę wejdę w trans i wezwę swojego Ducha Przewodnika. Jest to obrzęd, który mogę odprawiać w niemal każdy dzień i o każdej porze. Zupełnie odmienny od rytuału szamańskiego. Ten jest znacznie potężniejszy. Rytuał to oddawanie czci bóstwu natury: górze, ziemi czy rzece. W jego trakcie trans jest tak potężny, że szamani mogą lewitować. Nawet do metra nad ziemią. Aby był skuteczny, rytuał musi się odbyć konkretnego dnia i o konkretnej porze. My szamani, mamy dwa kalendarze, by sprawdzać kiedy, który może się odbyć. Wyzwanie Ducha Przewodnika również wymaga wejścia w trans, ale nie tak potężny.

Gdy, wszystko jest już gotowe i na swoim miejscu, Ganzorig przebiera się w szamańskie szaty. Odwracając się do nas plecami, zrzuca podkoszulkę i spodnie od dresu, w których reperował samochód. Zamienia je na szafirowe spodnie i kaftan. Jego nastoletni syn pomaga nałożyć gruby, szamański płaszcz bogato zdobiony złotymi haftami, kawałkami futra i emblematami, m.in. swastyką – znakiem szczęścia i powodzenia. Głowa Ganzorig niknie pod spiczastą czapą, która patrzy na nas wielkimi naszytymi oczami. Pomiędzy nimi tkwi złoty okrąg. Dzięki nim duch, który wnika w szamana, widzi wszystko – teraźniejszość, przyszłość i przeszłość. Widzi ludzką karmę.

Boki czapy zdobią pióra sępa – ptaka w Mongolii czczonego. Dodatkowo pióra oznaczają fakt, że szaman może przemieszczać się pomiędzy światami – jak ptak po niebie.

Wreszcie, twarz Ganzorig zostaje zasłonięta przez welon czarnych frędzli przyczepionych do ronda czapy. Będą ukrywać twarz szamana, która w czasie transu zmienia się nie do poznania.

Jeszcze tylko syn-pomocnik podaje bęben i szaman, przy akompaniamencie rytmicznego bębnienia zapada w trans. Za nim – żona karmi piersią dziecko.

Chwilę później spod welonu frędzli odzywa się chropowaty, niski głos. Już nie rozmawiamy z Ganzorig, ale z jego Duchem Przewodnikiem.

Nastoletni pomocnik podaje Duchowi miseczkę z mlekiem, potem wódkę i wreszcie odpalony papieros osadzony w długiej lulce. Podarki przyniesione na polecenie szamana. Oznaka szacunku i podziękowanie za przyjęcie.

Wreszcie, Duch pyta nas, z jakim problemem do niego przychodzimy.

Szaman traktowany jest przez lokalnych jak swojego rodzaju doktor – ciała i duszy. Ludzie pytają go o porady, proszą o pomoc – od wskazówek jak rozkręcić interes, przez porady sercowe, po prośby o uzdrowienie. I tak jak lekarz, szaman radzi, konsultuje i leczy. Tyle tylko, że zamiast stetoskopu, „szkiełka i oka” posługuje się pomocą siły nadprzyrodzonej – swojego Ducha Przewodnika.

Ponieważ my pod ręką większych problemów nie mamy, Duch przejmuje inicjatywę. Najpierw wzywa do siebie Andrzeja. Bada jego puls i wyrokuje, że ma pewne problemy w okolicach serca. Nic poważnego, ale trzeba pójść do lekarza i sprawdzić.

Potem moja kolej. Siadam przed duchem, uważając, żeby nie skierować w jego stronę stóp, co mogłoby być odebrane jako zniewaga. Podobnie jak w przypadku męża, Duch bada mój puls. Mocne, chłodne palce obejmują nadgarstek. Potem schrypnięty głos każe się obrócić i te same chłodne palce uciskają plecy w okolicy krzyża. Ja również muszę udać się do lekarza, żeby na wszelki wypadek sprawdzić, co tam się dzieje.

Wreszcie Duch pyta ile mamy dzieci. Dzieci nie mamy. Wracam na badania. Nasz przewodnik rumieni się po czubki włosów, bo Duch każe zapytać, kiedy będę miała okres. Po uzyskanej informacji uciskane zostają okolice brzucha, a mnie przez głowę przelatuje myśl, czy kiedykolwiek ktoś spoliczkował Ducha. Ponieważ sytuacja nie rozwija się dalej, nikt spoliczkowany nie zostaje, a ja najpewniej unikam klątwy.

Duch natomiast już wie, jak nas wyleczyć i zapewnić potomstwo. Oczywiście ani Duchowi, ani nikomu z zebranych – wychowanych w tradycjach rodzin wielodzietnych i wielopokoleniowych, gdzie młodsi mają obowiązek zajmować się starszymi – nie przychodzi do głowy, że nasza decyzja o braku potomstwa jest zupełnie świadoma.

W głębokim zamyśleniu Duch przeciera ukrytą pod frędzlami twarz i wydaje polecenia swojemu nastoletniemu pomocnikowi. Ten co chwilę podaje mu wymagany przedmiot: woreczek z ziarnami pszenicy, miseczkę z mlekiem, gazę i impregnowaną skórkę białego gronostaja. Gazę moczy w mleku i wpycha ją w rozwarty, martwy pyszczek zwierzątka. Za gazą podążają nasiona pszenicy. Każdemu gestowi towarzyszą wypowiadane w takt bicia bębna modlitwy i wplecione w nie nasze imiona. Wreszcie woreczek z resztką ziaren trafia do Andrzeja. Ma je trzykrotnie rozsypać wokół owoo (ovoo) – usypanej z kamieni piramidy poświęconej duchom. Ja dostaję gronostaja. Muszę ponownie ‘nakarmić’ go gazą moczoną w mleku, owinąć w khadag i umieścić nad naszym łóżkiem. Według zapewnień Ducha, w przyszłym roku pojawi się pierwsza latorośl. Łącznie będzie ich trzy.

Serdecznie dziękując za wszelkie porady i pomoc, wycofujemy się z geru. Duch zostaje z rodziną Ganzorig, dla której również ma garść porad i wskazówek.

Wkrótce ponownie słyszymy rytmiczne bębnienie. Robi się coraz szybsze i głośniejsze, żeby urwać się nagle bez ostrzeżenia.

Wracamy do geru. Na niskim stołeczku znów siedzi Ganzorig. Po wizycie Ducha Przewodnika zostały tylko stróżki potu, sunące po nieco pobladłej twarzy szamana.

Szamanizm – a raczej tengeryzm, jak wolą nazywać go wyznawcy dla uwydatnienia faktu czczenia bogów (tngri), a nie szamana – to filozofia życia, która opiera się na wierzeniu, że wszystko żyje i jest ze sobą połączone. W Mongolii praktykowana jest od zarania dziejów, mimo że padała ofiarą innych religii i filozofii życia, jak i sytuacji politycznych. Komunizm niemal ją wyniszczył, podobnie jak buddyzm tybetański. Mimo wszystko tengeryzm – może w nieco zmodyfikowanej formie – żyje i ma się coraz lepiej.

Według tengeryzmu, Tengri – Bóg Nieba – stworzył światy, zarówno widzialne, jak i niewidzialne. Jako dzieła najwyższego bóstwa każdy z nich wymaga szacunku. W każdym istnieją duchy, które egzystują ze sobą w harmonii i równowadze. Są wszędzie: w zwierzętach, górach, lasach, rzekach i ludziach – te nazywane są duszą. Zaburzenie równowagi jest największym przewinieniem i może spotkać się z katastroficznymi konsekwencjami. Jeśli już do tego dojdzie, konieczna jest ingerencja szamana, który się z nimi komunikuje. Jest poniekąd negocjatorem w sporach i łącznikiem ze światem niewidzialnym.

– Szamana wybierają same duchy – wyjaśnia Ganzorig – Zazwyczaj, ich wybór objawia się bardzo poważną „chorobą szamańską”. Tak było i w moim przypadku. Od 2002 roku zacząłem mieć problemy ze zdrowiem. Miałem poważne problemy z nerkami. Doszło nawet do tego, że przez problem zdrowotne zostałem wydalony ze szkoły.

– Wreszcie moi rodzice zaprowadzili mnie do uzdrowiciela, który poznał, że mam „chorobą szamańską”. Poradził, żebym udał się do Ułan Bator, gdzie znajdę szamanów, którzy mi pomogą. W tym czasie moje zdrowie cały czas się pogarszało. Miałem nieustanne migreny, bóle pleców. Nie mogłem funkcjonować. Wreszcie natknąłem się na szamankę z rodzinnych stron, która poradziła mi, żebym udał się do miejsca pochówku moich przodków i tam połączył się ze swoim Duchem Przewodnikiem. Stało się to w 2013 roku.

Od tamtej pory Ganzorig służy ludziom, bo to w jego mniemaniu i mniemaniu filozofii tengeryzmu jest podstawową funkcją i powołaniem szamana. Za swoje usługi nie otrzymuje pensji. Utrzymuje się z tego, co ofiarują mu ludzie w zamian za jego pomoc.

– Najważniejsze jest myślenie nie o tym, co ludzie mogą mi dać, ale jak okazać to, że doceniają, co dla nich robię. Tu nie zawsze chodzi o pieniądze. Czasami ktoś pieniędzy po prostu nie ma, ale za to przyniesie paczkę biszkoptów, czy mleko. Tu chodzi o okazanie szacunku dla człowieka, który stara się im pomóc. Boli, kiedy ktoś mówi do ciebie zaledwie kilka słów, jeśli ty opowiadałeś całymi godzinami. Tak samo jest w tej sytuacji – jeśli prosisz kogoś o pomoc, wiesz, że powinieneś dać coś w zamian. Poza tym zawsze dobrze jest przynieść coś w podarku, nawet jak idzie się ze zwykłą wizytą. W Mongolii mamy takie powiedzenie: „Oczyścić czyjąś dłoń”. Na każdej dłoni jest czarny punkt. Kiedy, coś komuś darujemy, czyścimy to miejsce – konkluduje Ganzorig uśmiechając się.

Zapijając twardy, kwaśny ser słonym mlekiem, już na koniec wizyty, pytamy, czy teraz my możemy w zamian jakoś szamanowi pomóc.

– W pewien sposób już pomagacie. Pokazujecie światu naszą kulturę i zwyczaje. Pokazujecie, że ani tengeryzmu, ani szamanów nie trzeba się obawiać. Należy przychodzić do nich bez strachu, bo są po to, żeby pomagać. Nie ważne czy jesteś z takiego, czy innego państwa, nie ważne, jakim językiem mówisz i w co wierzysz. W końcu wszyscy krwawimy na czerwono i żyjemy pod tym samym niebem.

Echo prostego, ale potężnego przesłania nie zdąży jeszcze przebrzmieć, kiedy Ganzorig wraca na zakurzone podwórze i zgina się wpół nad otwartą maską dość zdezelowanego samochodu.

kulturaobyczajereligia
Udostępnij

Poprzedni

Rozdział 7 - Bajanchongor, Mongolia

Następny

Rozdział 8 - Kobdo, Mongolia

OBSERWUJ NAS

WIĘCEJ NA FACEBOOKU

Współpraca z Lonely Planet

INSTAGRAM

peryferiemag

Karetką Dookoła Świata
Around the World in the Ambulance
From Poland to Alaska
📍 Our newest post 👇

Peryferie
Szeptucha Monika zbiera starocie, bo je szanuje. B Szeptucha Monika zbiera starocie, bo je szanuje. Bo zaklęty jest w nich kawałek czyjegoś życia. Ktoś je zrobił, dotykał. Komuś służyły. Mają swoją historię. 

Ot, choćby ten stary warsztat szewski dziadka. Dziadek używał tych kopyt, tych kołeczków drewnianych, tego młotka, żeby spełniać marzenia Moniki. A to buty do jazdy konnej, a to pasek, co go sobie wymyśliła. W warsztacie wciąż żyje duch dziadka. Tu czuć go bardziej niż na cmentarzu. 

Albo ten kufer. Stał gdzieś pod płotem, wyrzucony na deszcz. Stupięćdziesięcioletni. A przecież wiernie komuś służył. Może to właśnie w nim panna młoda przywiozła wiano do domu męża? 

Szeptucha lubi towarzystwo dusz swoich staroci. Letnimi rankami przychodzi z kubkiem kawy posiedzieć sobie z nimi. Przychodzi na kawę z duchami.
🌿🌿🌿
A może by tak na kawę z duchami w @chataszeptuchy ?

Każdego zainteresowanego zapraszamy do lektury lutowego wydania magazynu @charaktery , gdzie w magicznej rozmowie Monika Dygas pozwala nam zajrzeć do jej szeptuchowego świata. 

https://charaktery.eu/artykul/kawa-z-duchami?fbclid=IwAR086oNO-rgFyHBgGSrZZfP9N6rqAVYT0sNc9xlYAAfvQtoZWjML7O-9aBM

#szeptucha #polska #charaktery #podróże
... W całej pracowitej przyrodzie tylko ludzie tr ... W całej pracowitej przyrodzie tylko ludzie trwali bez ruchu.

Wędkarz w łódce po drugiej stronie jeziora zmienił się w konar z ramionami i wędką zastygłymi nad wodą.

W swoim domu kaszubski gospodarz Franciszek, do którego należy ziemia nad jeziorem, jeszcze nie odstygł z bezruchu snu. Otoczony domkami na dzierżawę, pełnymi snem letników, przekręca swoje osiemdziesiąt dziewięć lat na drugi bok. Gospodarki już nie ma. Już nie musi wcześnie wstawać.

Ale, kiedy się zbudzi, też będzie zajęty.
Najpierw sprawdzi obejście i swoje rzeźby: chłopków, co grają na organach i zagryzają fajki pod wąsami z szyszek, dwa białe zające, fliger, czyli samolot i działo ze szpuli po kablach i rury kanalizacyjnej. I wiatraki. Ten, co pokazuje czy bardzo dziś wietrznie – bardzo prosty, ale skuteczny, te wysokie z wnętrzem smukłych wieżyczek zdobionych kinkietami w kwiaty i ten jeden, jedyny, co zamiast czterech boków ma sześć.

Potem gospodarz podleje kwiaty. Tak jak obiecał żonie, kiedy szła na operację. Teraz od tygodnia dochodzi do siebie u córki. Już, już powinna wracać.

Wreszcie po śniadaniu siądzie do organów schowanych w szałerku. Zagra „Kaszubskie Jeziora”, a głos akordów, wzmocniony starym, ale sprawnym głośnikiem, poniesie się po jeziorze wprost do letników, co rozłożyli się na brzegu w kamperach.

Po koncercie pan Franciszek pójdzie do nich i za postój weźmie tyle, co na flaszkę. Bo tyle, co na piwo, to trochę za mało. Potem rozsiądzie się w jednym z letniskowych krzeseł i będzie młodym opowiadał jak to na Kaszubach się żyło i żyje.

Opowie, jak to za ojców było, kiedy przed wojną Niemiec rządził wioskami, a podatki były wysokie. A potem, we wojnie, jak chodził po domach z listą i trzeba było zdać plony, trzodę, ale tylko tyle, ile gospodarz mógł. I za to miał jeszcze płacone! Tak było we wojnie.

I pozwolenia były na ubój świniaka. Ale jak kto oszukał, to od razu – szu! – brali do Sztutowa! Chłop już nie wracał. A jak wiedzieli, że oszust? Ha! Brali mięso do weterynarza i ten pieczątki stawiał. Na każdym kawałeczku. A jak pieczątki nie było, to znaczy, że ubił drugie zwierzę. Kiedyś jeden nawet za owcę poszedł...

[Cała historia pod linkiem w bio]
Wyszli z niewielkiego czerwonego samochodu. Leciwe Wyszli z niewielkiego czerwonego samochodu. Leciwego, ale zadbanego. Ubrani elegancko. Tak, jak wypada w niedzielę. Nawet jeśli się idzie do lasu. Na grzyby.

Lasom też należy się niedzielny szacunek.

Pani w ciemnorubinowej bluzce z elegancką torebką w dłoni. Pan w wyprasowanej koszuli w kratę, schludnie wpuszczonej w dżinsowe spodnie.

Poszli.

Między drzewami kilka razy mignęła przyprószona siwizną głowa pana i kasztanowe loki pani.

Zniknęli.

Wrócili po dobrej godzinie.

- I jak? Kurki są? – zapytał Andrzej, bo wie, że las z kurków słynie.

- Oj słabo! Słabo bardzo – odpowiedział smętnie szpakowaty pan i potrząsnął reklamówką. – Ja to ledwie dno siatki zakryłem. Nawet wstyd pokazywać. Żona trochę więcej, bo to trzeba dobre oczy mieć. A u mnie już i oczy nie te i kręgosłup siada.

I rzeczywiście, szpakowaty pan zgiął się wpół, przeczekując falę bólu w plecach.

Za chwilę wyprostował się i ciągnął leśną opowieść.

- No i jeszcze, proszę pana, wszystkie nasze miejsca – bo my stale w te same chodzimy, bo wiemy, że tam zawsze kurki są – to przygnietli drzewem.

- Ano tak! Strasznie tam powycinane wgłębi. A to tak legalnie? – dopytywał Andrzej.

- Gdzie tam, proszę pana! Nielegalnie ścinają. Tu dokoła, proszę pana, są domki letniskowe. I prawie wszystkie z kominkami. Bo to ładnie. A właściciele do tych kominków drzewo muszą mieć. Kupić, proszę pana, drogo, a do lasu blisko.

Opowieść zatrzymuje nowa fala bólu. Ale już nie fizycznego. Żałości raczej. Za ściętymi drzewami.

- Ale tu, proszę pana, to jeszcze nic. Ja mam szwagra pod Lubiatowem i tam to tną na potęgę! Dobre drzewa. Zdrowe. A zaraz obok rośnie las. Stary. Chyba za trzysta lat będzie miał. I tam ziemia już tak próchnem nabrzmiała, że te drzewa same się przewracają. I nikt ich nie bierze. Tylko nowe tną. Zdrowe. I dlaczego tak?

Znów grymas bólu...
 [c.d. w komentarzach]
- Dzień dobry! Co tam? Zima idzie? Krzyknął An - Dzień dobry! Co tam? Zima idzie?

Krzyknął Andrzej. Bo on już tak ma, że jak widzi istotę ludzką, to zagaduje. Ja gadam do zwierząt. Ludzie są jego.
Teraz też krzyknął to swoje „dzień dobry”. Do człowieka oprócz nas jednego jedynego w okolicy. Bo tu, na szczycie grzbietu gdzieś pośrodku Beskidu Żywieckiego pod koniec października prawie nikogo.

To też zaczepiony mężczyzna się zdziwił. Nie dość, że jesteśmy, to jeszcze zagadujemy.

- Dzień dobry. Ano idzie – odpowiedział trochę podejrzliwie. Jakby sprawdzał, czy to na pewno do niego.

- No, my też się szykujemy. Gospodarz lada dzień ma nam drewno na opał dowieźć – ciągnął Andrzej, nawiązując do cylindrów jasnych świeżo porżniętych pniaków, co otaczały mężczyznę jak żółte kurczęta karmiącą je gospodynię. - Bo my tu zaraz obok chatkę wynajmujemy, wie pan.

I nagle, jakby w mężczyźnie coś pękło. Pękła tama podejrzliwości i popłynęła powódź mowy. Kilka słów rzuconych, ot tak, z grzeczności wywołało lawinę relacji, wspomnień, utyskiwań i pochwał. Tego wszystkiego, co to w człowieku siedzi cichutko jak zwierzątka jakieś, gotowe wyskoczyć, kiedy tylko nadarzy się sposobność.

- Ano, panie! Trzeba się szykować już teraz, bo pogoda jeszcze dobra, ale zaraz śnieg sypnie i koniec! A zima to zawsze czai się, czai i znienacka przychodzi. Raz jest pięknie, słonecznie jak dziś, a jutro już świata spod śniegu może nie być widać. Ja, panie, wiem, bo to tu już siedemdziesiąt lat żyję.

Siedemdziesiąt lat! Jezu drogi zmiłuj się! Chłop wysoki, szczupły. Prosty jak struna. Co prawda poczochrane wiatrem i pracą włosy bardziej siwe niż czarne, ale twarz zmarszczkami usiana tylko okazjonalnie. I to tylko takimi, co robią się od śmiechu – w kącikach ust i oczu. Ramiona i ręce mocne i pewne. Machają siekierą bez wysiłku jak skrzypek smyczkiem. A węzły mięśni na przedramionach tańczą w takt wybijanego przezeń rytmu i rzucają ciężkie drewniane kloce na zieloną przyczepkę małego traktora.

Siedemdziesiąt lat! Aż się chce za siekierę i piły łańcuchowe łapać, kloce przerzucać i pracować na taką siedemdziesięcioletnią formę.

- A może panu pomóc?

... Ciąg dalszy pod linkiem w bio 🙂 

#vanlife #kamper #góry #beskidżywiecki #drwal #podróże
[English in the comments] Ledwo zamknę oczy, budz [English in the comments]
Ledwo zamknę oczy, budzi mnie popiskiwanie.

- Andrzej! On piszczy!

- Co?!? Piszczy? Kto piszczy? - wyrwany ze snu Andrzej nie ogarnia sytuacji.

- Piesek! Młody piszczy! Idź, zobacz, co tam się dzieje!

Z wyraźną niechęcią Andrzej sprawdza sytuację na zewnątrz.

- Nie ma go nigdzie. Poza tym nie słyszę żadnego piszczenia.

Rzeczywiście. Ucichło.

Zasypiam.

Piszczenie budzi mnie znowu.

Tym razem, nie wierząc w zdolności poszukiwawcze męża, sama tarabanię się na dwór. Czołówka na czole. Szukam. Dookoła samochodu. Pod samochodem. Na samochodzie.

No cholera, nie ma! Ani psa, ani piszczenia! Co jest?!

Sytuacja powtarza się przez całą noc.

Nad ranem wymęczona wreszcie zasypiam.

- Oooooooooolaaaaaaaaaaaa! – krzyk Andrzeja o poranku stawia mnie na równe nogi.
[Cała historia pod linkiem w Bio]

#turkey #turcja #puppy #szczeniak #travel #podróże #travelaroundtheworld #podróżdookołaświata #vanlife #vantravel
Gong Xi Fa Cai! [English in the comments] Wieczor Gong Xi Fa Cai!

[English in the comments]
Wieczorem, lekko stremowani stajemy pod drzwiami singapurskiego bloku HDB.

Pod pachą kosz pełen pomarańczy – symbolu dobrobytu i powodzenia.
Otwierają się drzwi.

Staje w nich uśmiechnięta Kasey. Gestem zaprasza do środka. Wprowadza nas do swojego domu i rodziny. Do tradycji pierwszego w naszym życiu Chińskiego Nowego Roku celebrowanego w Singapurze.

Trudno uwierzyć, że od tego czasu minęło już dziesięć lat.

Trudno, tym bardziej że pamiętamy jak dziś ten słodki zapach pomarańczy. I to, jak długimi pałeczkami mieszamy sałatkę Lo Hei, wykrzykując życzenia, czyniąc dookoła niemiłosierny bałagan. Im większy, tym większe szczęście i dobrobyt w Nowym Roku.

Jak dziś pamiętamy śmiech i opowieści rodzinne snute nad „steamboat” - parującym kociołkiem bulionu, w którym każdy po kolei macza swoje ulubione składniki – cienkie plastry mięsa, ryby, grzybów…

Do tej pory żyją w nas legendy Chińskiego Nowego Roku.

O bestii Nian, co w każdy Nowy Rok atakowała wioski, pożerając plony, trzodę, a nawet dzieci. I o tym, jak potwór wystraszył się malca ubranego na czerwono. Po dziś dzień kolor czerwony strzeże przed złymi siłami i negatywną energią. Po dziś dzień Chiński Nowy Rok czerwieni się latarniami, ozdobami i strojami celebrujących. I rozbrzmiewa hukiem fajerwerków, które również odstraszają Nian.

Dziesięć lat temu odczuliśmy na własnej skórze, jak odległe kultury są w zasadzie tak bardzo podobne.

Kolacja wigilijna Chińskiego Nowego Roku tak jak Wigilia gromadzi rodziny, które wspólnie radują się nowym początkiem, jednają się, zażegnują spory. Które, przestrzegając tradycji, ubierają się na czerwono albo kładą sianko pod obrusem. Które zapraszają tych, co nie mogą być z najbliższymi, aby choć przez chwilę zapewnić im namiastkę domu z dala od domu.

Tak jak dziesięć lat temu, tak i dziś, i na każdy kolejny rok życzymy sobie i Wam, aby zawsze czekało na Was miejsce przy stole wtedy, kiedy tego najbardziej potrzebujecie.

I żebyśmy zawsze potrafili takie miejsce zapewnić każdemu, kto go potrzebuje.

#cny #chinesenewyear #singapore #singapur #chinskinowyrok #gongxifacai
More... Dołącz na Instagramie

Szukaj

DOWIEDZ SIĘ WIĘCEJ O AZJI

architecture architektura historia history kuchnia kultura natura nature obyczaje religia

Zobacz również

Obyczaje, Singapur
Lut 7, 2017

Taniec Lwa – tanecznym krokiem w Księżycowy Nowy Rok

– Gdzie pomarańcze? Szybciej! Już ich słychać! Są po drugiej stronie biura – między zastawionymi laptopami...

Czytaj Dalej
0 0
Obyczaje, Singapur
Sty 22, 2017

Tradycje Chińskiego Nowego Roku – Reunion Dinner

Punkt dziewiętnasta. Pod pachą kosz pełen pomarańczy – symbolu dobrobytu i powodzenia. Pukamy do drzwi mieszkania w...

Czytaj Dalej
0 0

Napisz coś... Anuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *


INSTAGRAM

peryferiemag

Karetką Dookoła Świata
Around the World in the Ambulance
From Poland to Alaska
📍 Our newest post 👇

Peryferie
Szeptucha Monika zbiera starocie, bo je szanuje. B Szeptucha Monika zbiera starocie, bo je szanuje. Bo zaklęty jest w nich kawałek czyjegoś życia. Ktoś je zrobił, dotykał. Komuś służyły. Mają swoją historię. 

Ot, choćby ten stary warsztat szewski dziadka. Dziadek używał tych kopyt, tych kołeczków drewnianych, tego młotka, żeby spełniać marzenia Moniki. A to buty do jazdy konnej, a to pasek, co go sobie wymyśliła. W warsztacie wciąż żyje duch dziadka. Tu czuć go bardziej niż na cmentarzu. 

Albo ten kufer. Stał gdzieś pod płotem, wyrzucony na deszcz. Stupięćdziesięcioletni. A przecież wiernie komuś służył. Może to właśnie w nim panna młoda przywiozła wiano do domu męża? 

Szeptucha lubi towarzystwo dusz swoich staroci. Letnimi rankami przychodzi z kubkiem kawy posiedzieć sobie z nimi. Przychodzi na kawę z duchami.
🌿🌿🌿
A może by tak na kawę z duchami w @chataszeptuchy ?

Każdego zainteresowanego zapraszamy do lektury lutowego wydania magazynu @charaktery , gdzie w magicznej rozmowie Monika Dygas pozwala nam zajrzeć do jej szeptuchowego świata. 

https://charaktery.eu/artykul/kawa-z-duchami?fbclid=IwAR086oNO-rgFyHBgGSrZZfP9N6rqAVYT0sNc9xlYAAfvQtoZWjML7O-9aBM

#szeptucha #polska #charaktery #podróże
... W całej pracowitej przyrodzie tylko ludzie tr ... W całej pracowitej przyrodzie tylko ludzie trwali bez ruchu.

Wędkarz w łódce po drugiej stronie jeziora zmienił się w konar z ramionami i wędką zastygłymi nad wodą.

W swoim domu kaszubski gospodarz Franciszek, do którego należy ziemia nad jeziorem, jeszcze nie odstygł z bezruchu snu. Otoczony domkami na dzierżawę, pełnymi snem letników, przekręca swoje osiemdziesiąt dziewięć lat na drugi bok. Gospodarki już nie ma. Już nie musi wcześnie wstawać.

Ale, kiedy się zbudzi, też będzie zajęty.
Najpierw sprawdzi obejście i swoje rzeźby: chłopków, co grają na organach i zagryzają fajki pod wąsami z szyszek, dwa białe zające, fliger, czyli samolot i działo ze szpuli po kablach i rury kanalizacyjnej. I wiatraki. Ten, co pokazuje czy bardzo dziś wietrznie – bardzo prosty, ale skuteczny, te wysokie z wnętrzem smukłych wieżyczek zdobionych kinkietami w kwiaty i ten jeden, jedyny, co zamiast czterech boków ma sześć.

Potem gospodarz podleje kwiaty. Tak jak obiecał żonie, kiedy szła na operację. Teraz od tygodnia dochodzi do siebie u córki. Już, już powinna wracać.

Wreszcie po śniadaniu siądzie do organów schowanych w szałerku. Zagra „Kaszubskie Jeziora”, a głos akordów, wzmocniony starym, ale sprawnym głośnikiem, poniesie się po jeziorze wprost do letników, co rozłożyli się na brzegu w kamperach.

Po koncercie pan Franciszek pójdzie do nich i za postój weźmie tyle, co na flaszkę. Bo tyle, co na piwo, to trochę za mało. Potem rozsiądzie się w jednym z letniskowych krzeseł i będzie młodym opowiadał jak to na Kaszubach się żyło i żyje.

Opowie, jak to za ojców było, kiedy przed wojną Niemiec rządził wioskami, a podatki były wysokie. A potem, we wojnie, jak chodził po domach z listą i trzeba było zdać plony, trzodę, ale tylko tyle, ile gospodarz mógł. I za to miał jeszcze płacone! Tak było we wojnie.

I pozwolenia były na ubój świniaka. Ale jak kto oszukał, to od razu – szu! – brali do Sztutowa! Chłop już nie wracał. A jak wiedzieli, że oszust? Ha! Brali mięso do weterynarza i ten pieczątki stawiał. Na każdym kawałeczku. A jak pieczątki nie było, to znaczy, że ubił drugie zwierzę. Kiedyś jeden nawet za owcę poszedł...

[Cała historia pod linkiem w bio]
Wyszli z niewielkiego czerwonego samochodu. Leciwe Wyszli z niewielkiego czerwonego samochodu. Leciwego, ale zadbanego. Ubrani elegancko. Tak, jak wypada w niedzielę. Nawet jeśli się idzie do lasu. Na grzyby.

Lasom też należy się niedzielny szacunek.

Pani w ciemnorubinowej bluzce z elegancką torebką w dłoni. Pan w wyprasowanej koszuli w kratę, schludnie wpuszczonej w dżinsowe spodnie.

Poszli.

Między drzewami kilka razy mignęła przyprószona siwizną głowa pana i kasztanowe loki pani.

Zniknęli.

Wrócili po dobrej godzinie.

- I jak? Kurki są? – zapytał Andrzej, bo wie, że las z kurków słynie.

- Oj słabo! Słabo bardzo – odpowiedział smętnie szpakowaty pan i potrząsnął reklamówką. – Ja to ledwie dno siatki zakryłem. Nawet wstyd pokazywać. Żona trochę więcej, bo to trzeba dobre oczy mieć. A u mnie już i oczy nie te i kręgosłup siada.

I rzeczywiście, szpakowaty pan zgiął się wpół, przeczekując falę bólu w plecach.

Za chwilę wyprostował się i ciągnął leśną opowieść.

- No i jeszcze, proszę pana, wszystkie nasze miejsca – bo my stale w te same chodzimy, bo wiemy, że tam zawsze kurki są – to przygnietli drzewem.

- Ano tak! Strasznie tam powycinane wgłębi. A to tak legalnie? – dopytywał Andrzej.

- Gdzie tam, proszę pana! Nielegalnie ścinają. Tu dokoła, proszę pana, są domki letniskowe. I prawie wszystkie z kominkami. Bo to ładnie. A właściciele do tych kominków drzewo muszą mieć. Kupić, proszę pana, drogo, a do lasu blisko.

Opowieść zatrzymuje nowa fala bólu. Ale już nie fizycznego. Żałości raczej. Za ściętymi drzewami.

- Ale tu, proszę pana, to jeszcze nic. Ja mam szwagra pod Lubiatowem i tam to tną na potęgę! Dobre drzewa. Zdrowe. A zaraz obok rośnie las. Stary. Chyba za trzysta lat będzie miał. I tam ziemia już tak próchnem nabrzmiała, że te drzewa same się przewracają. I nikt ich nie bierze. Tylko nowe tną. Zdrowe. I dlaczego tak?

Znów grymas bólu...
 [c.d. w komentarzach]
- Dzień dobry! Co tam? Zima idzie? Krzyknął An - Dzień dobry! Co tam? Zima idzie?

Krzyknął Andrzej. Bo on już tak ma, że jak widzi istotę ludzką, to zagaduje. Ja gadam do zwierząt. Ludzie są jego.
Teraz też krzyknął to swoje „dzień dobry”. Do człowieka oprócz nas jednego jedynego w okolicy. Bo tu, na szczycie grzbietu gdzieś pośrodku Beskidu Żywieckiego pod koniec października prawie nikogo.

To też zaczepiony mężczyzna się zdziwił. Nie dość, że jesteśmy, to jeszcze zagadujemy.

- Dzień dobry. Ano idzie – odpowiedział trochę podejrzliwie. Jakby sprawdzał, czy to na pewno do niego.

- No, my też się szykujemy. Gospodarz lada dzień ma nam drewno na opał dowieźć – ciągnął Andrzej, nawiązując do cylindrów jasnych świeżo porżniętych pniaków, co otaczały mężczyznę jak żółte kurczęta karmiącą je gospodynię. - Bo my tu zaraz obok chatkę wynajmujemy, wie pan.

I nagle, jakby w mężczyźnie coś pękło. Pękła tama podejrzliwości i popłynęła powódź mowy. Kilka słów rzuconych, ot tak, z grzeczności wywołało lawinę relacji, wspomnień, utyskiwań i pochwał. Tego wszystkiego, co to w człowieku siedzi cichutko jak zwierzątka jakieś, gotowe wyskoczyć, kiedy tylko nadarzy się sposobność.

- Ano, panie! Trzeba się szykować już teraz, bo pogoda jeszcze dobra, ale zaraz śnieg sypnie i koniec! A zima to zawsze czai się, czai i znienacka przychodzi. Raz jest pięknie, słonecznie jak dziś, a jutro już świata spod śniegu może nie być widać. Ja, panie, wiem, bo to tu już siedemdziesiąt lat żyję.

Siedemdziesiąt lat! Jezu drogi zmiłuj się! Chłop wysoki, szczupły. Prosty jak struna. Co prawda poczochrane wiatrem i pracą włosy bardziej siwe niż czarne, ale twarz zmarszczkami usiana tylko okazjonalnie. I to tylko takimi, co robią się od śmiechu – w kącikach ust i oczu. Ramiona i ręce mocne i pewne. Machają siekierą bez wysiłku jak skrzypek smyczkiem. A węzły mięśni na przedramionach tańczą w takt wybijanego przezeń rytmu i rzucają ciężkie drewniane kloce na zieloną przyczepkę małego traktora.

Siedemdziesiąt lat! Aż się chce za siekierę i piły łańcuchowe łapać, kloce przerzucać i pracować na taką siedemdziesięcioletnią formę.

- A może panu pomóc?

... Ciąg dalszy pod linkiem w bio :) 

#vanlife #kamper #góry #beskidżywiecki #drwal #podróże
[English in the comments] Ledwo zamknę oczy, budz [English in the comments]
Ledwo zamknę oczy, budzi mnie popiskiwanie.

- Andrzej! On piszczy!

- Co?!? Piszczy? Kto piszczy? - wyrwany ze snu Andrzej nie ogarnia sytuacji.

- Piesek! Młody piszczy! Idź, zobacz, co tam się dzieje!

Z wyraźną niechęcią Andrzej sprawdza sytuację na zewnątrz.

- Nie ma go nigdzie. Poza tym nie słyszę żadnego piszczenia.

Rzeczywiście. Ucichło.

Zasypiam.

Piszczenie budzi mnie znowu.

Tym razem, nie wierząc w zdolności poszukiwawcze męża, sama tarabanię się na dwór. Czołówka na czole. Szukam. Dookoła samochodu. Pod samochodem. Na samochodzie.

No cholera, nie ma! Ani psa, ani piszczenia! Co jest?!

Sytuacja powtarza się przez całą noc.

Nad ranem wymęczona wreszcie zasypiam.

- Oooooooooolaaaaaaaaaaaa! – krzyk Andrzeja o poranku stawia mnie na równe nogi.
[Cała historia pod linkiem w Bio]

#turkey #turcja #puppy #szczeniak #travel #podróże #travelaroundtheworld #podróżdookołaświata #vanlife #vantravel
Gong Xi Fa Cai! [English in the comments] Wieczor Gong Xi Fa Cai!

[English in the comments]
Wieczorem, lekko stremowani stajemy pod drzwiami singapurskiego bloku HDB.

Pod pachą kosz pełen pomarańczy – symbolu dobrobytu i powodzenia.
Otwierają się drzwi.

Staje w nich uśmiechnięta Kasey. Gestem zaprasza do środka. Wprowadza nas do swojego domu i rodziny. Do tradycji pierwszego w naszym życiu Chińskiego Nowego Roku celebrowanego w Singapurze.

Trudno uwierzyć, że od tego czasu minęło już dziesięć lat.

Trudno, tym bardziej że pamiętamy jak dziś ten słodki zapach pomarańczy. I to, jak długimi pałeczkami mieszamy sałatkę Lo Hei, wykrzykując życzenia, czyniąc dookoła niemiłosierny bałagan. Im większy, tym większe szczęście i dobrobyt w Nowym Roku.

Jak dziś pamiętamy śmiech i opowieści rodzinne snute nad „steamboat” - parującym kociołkiem bulionu, w którym każdy po kolei macza swoje ulubione składniki – cienkie plastry mięsa, ryby, grzybów…

Do tej pory żyją w nas legendy Chińskiego Nowego Roku.

O bestii Nian, co w każdy Nowy Rok atakowała wioski, pożerając plony, trzodę, a nawet dzieci. I o tym, jak potwór wystraszył się malca ubranego na czerwono. Po dziś dzień kolor czerwony strzeże przed złymi siłami i negatywną energią. Po dziś dzień Chiński Nowy Rok czerwieni się latarniami, ozdobami i strojami celebrujących. I rozbrzmiewa hukiem fajerwerków, które również odstraszają Nian.

Dziesięć lat temu odczuliśmy na własnej skórze, jak odległe kultury są w zasadzie tak bardzo podobne.

Kolacja wigilijna Chińskiego Nowego Roku tak jak Wigilia gromadzi rodziny, które wspólnie radują się nowym początkiem, jednają się, zażegnują spory. Które, przestrzegając tradycji, ubierają się na czerwono albo kładą sianko pod obrusem. Które zapraszają tych, co nie mogą być z najbliższymi, aby choć przez chwilę zapewnić im namiastkę domu z dala od domu.

Tak jak dziesięć lat temu, tak i dziś, i na każdy kolejny rok życzymy sobie i Wam, aby zawsze czekało na Was miejsce przy stole wtedy, kiedy tego najbardziej potrzebujecie.

I żebyśmy zawsze potrafili takie miejsce zapewnić każdemu, kto go potrzebuje.

#cny #chinesenewyear #singapore #singapur #chinskinowyrok #gongxifacai
More... Dołącz na Instagramie
Copyrights © 2020 www.peryferie.com All rights reserved.
Do góry