Peryferie
Menu
  • English
  • Filmy
  • Planeta Ziemia
  • Natura Ludzka
  • Obyczaje
  • Smaki
  • Kraje
    • Azerbejdżan
    • Birma
    • Chiny
    • Indie
    • Indonezja
    • Iran
    • Japonia
    • Kazachstan
    • Kirgistan
    • Malezja
    • Mongolia
    • Nepal
    • Pakistan
    • Rosja
    • Singapur
    • Korea Południowa
    • Sri Lanka
    • Tajwan
    • Tajlandia
    • Wietnam
    ROZDZIAŁ 17 – GANDŻA I SZEKI, AZERBEJDŻAN
    Lip 21, 2019
    ROZDZIAŁ 17 – GANDŻA I SZEKI, AZERBEJDŻAN
    ROZDZIAŁ 16 – YANAR DAG, AZERBEJDŻAN
    Lip 14, 2019
    ROZDZIAŁ 16 – YANAR DAG, AZERBEJDŻAN
    ROZDZIAŁ 15 – BAKU, AZERBEJDŻAN
    Cze 20, 2019
    ROZDZIAŁ 15 – BAKU, AZERBEJDŻAN
    Pagoda Szwedagon – czcigodny świadek buddyjskiego nowicjatu
    Sie 13, 2017
    Pagoda Szwedagon – czcigodny świadek buddyjskiego nowicjatu
    Jiankou, czyli Wielki Mur Chiński i jak z niego nie spaść
    Lut 12, 2017
    Jiankou, czyli Wielki Mur Chiński i jak z niego nie spaść
    Kawah Ijen – piękno z piekła rodem
    Lut 19, 2017
    Kawah Ijen – piękno z piekła rodem
    Prawdziwe oblicze Iranu
    Sty 20, 2020
    Prawdziwe oblicze Iranu
    ROZDZIAŁ 21 – JAZD, IRAN
    Wrz 1, 2019
    ROZDZIAŁ 21 – JAZD, IRAN
    ROZDZIAŁ 21 – KASZAN, IRAN
    Sie 25, 2019
    ROZDZIAŁ 21 – KASZAN, IRAN
    ROZDZIAŁ 20 – SNOWBOARD W IRANIE
    Sie 18, 2019
    ROZDZIAŁ 20 – SNOWBOARD W IRANIE
    Legendy Nikko
    Kwi 9, 2017
    Legendy Nikko
    ROZDZIAŁ 14 – JEDWABNY SZLAK, KAZACHSTAN część II
    Cze 1, 2019
    ROZDZIAŁ 14 – JEDWABNY SZLAK, KAZACHSTAN część II
    ROZDZIAŁ 13 – JEDWABNY SZLAK, KAZACHSTAN część I
    Maj 15, 2019
    ROZDZIAŁ 13 – JEDWABNY SZLAK, KAZACHSTAN część I
    Rozdział 11 – Ałmaty, Kazachstan
    Lut 2, 2019
    Rozdział 11 – Ałmaty, Kazachstan
    Rozdział 10 – Pawłodar, Kazachstan
    Sty 11, 2019
    Rozdział 10 – Pawłodar, Kazachstan
    ROZDZIAŁ 12 – BISZKEK, KIRGISTAN
    Kwi 30, 2019
    ROZDZIAŁ 12 – BISZKEK, KIRGISTAN
    Dwie twarze Issyk-Kul
    Lis 1, 2018
    Dwie twarze Issyk-Kul
    Malakka – od myszo-jelenia do miasta Światowego Dziedzictwa UNESCO
    Sty 8, 2017
    Malakka – od myszo-jelenia do miasta Światowego Dziedzictwa UNESCO
    Rozdział 9 – Ulgii, Mongolia
    Gru 26, 2018
    Rozdział 9 – Ulgii, Mongolia
    Rozdział 8 – Kobdo, Mongolia
    Lis 30, 2018
    Rozdział 8 – Kobdo, Mongolia
    Na Granicy Światów
    Lis 28, 2018
    Na Granicy Światów
    Rozdział 7 – Bajanchongor, Mongolia
    Lis 25, 2018
    Rozdział 7 – Bajanchongor, Mongolia
    Życie w górach Nepalu – trekking przez Himalaje
    Mar 26, 2017
    Życie w górach Nepalu – trekking przez Himalaje
    Anioł stróż z kałasznikowem
    Wrz 29, 2019
    Anioł stróż z kałasznikowem
    Duch Buriacji
    Paź 25, 2018
    Duch Buriacji
    Dwie Świątynie Posolska
    Wrz 16, 2018
    Dwie Świątynie Posolska
    Rozdział 4 – Buriacja, Rosja
    Sie 21, 2018
    Rozdział 4 – Buriacja, Rosja
    Rozdział 3 – Krasnojarsk, Rosja
    Sie 6, 2018
    Rozdział 3 – Krasnojarsk, Rosja
    Thaipusam – sposób na znalezienie szczęścia
    Kwi 19, 2018
    Thaipusam – sposób na znalezienie szczęścia
    Najstarszy zakład fryzjerski w Singapurze
    Kwi 27, 2017
    Najstarszy zakład fryzjerski w Singapurze
    Thaipusam – kiedy ciało staje się ofiarą
    Mar 12, 2017
    Thaipusam – kiedy ciało staje się ofiarą
    Taniec Lwa – tanecznym krokiem w Księżycowy Nowy Rok
    Lut 7, 2017
    Taniec Lwa – tanecznym krokiem w Księżycowy Nowy Rok
    Buddyzm pod wiszącą skałą
    Gru 28, 2017
    Buddyzm pod wiszącą skałą
    Market rybny w Dżafna, Sri Lanka
    Maj 7, 2017
    Market rybny w Dżafna, Sri Lanka
    Tsunami
    Sty 30, 2018
    Tsunami
    Market Damnoen Saduak – zakupy na fali
    Paź 30, 2017
    Market Damnoen Saduak – zakupy na fali
    Maeklong – tajski market z adrenaliną w tle
    Wrz 11, 2017
    Maeklong – tajski market z adrenaliną w tle
    Smakosza przewodnik po Wietnamie
    Mar 5, 2017
    Smakosza przewodnik po Wietnamie
    Barwne życie ulic Ho Chi Minh City
    Gru 1, 2016
    Barwne życie ulic Ho Chi Minh City
  • Nasza Podróż
  • O Nas
Peryferie
  • English
  • Filmy
  • Planeta Ziemia
  • Natura Ludzka
  • Obyczaje
  • Smaki
  • Kraje
    • Azerbejdżan
    • Birma
    • Chiny
    • Indie
    • Indonezja
    • Iran
    • Japonia
    • Kazachstan
    • Kirgistan
    • Malezja
    • Mongolia
    • Nepal
    • Pakistan
    • Rosja
    • Singapur
    • Korea Południowa
    • Sri Lanka
    • Tajwan
    • Tajlandia
    • Wietnam
  • Nasza Podróż
  • O Nas
Birma, Obyczaje

Pagoda Szwedagon – czcigodny świadek buddyjskiego nowicjatu

autor Aleksandra Tofil
Sie 13, 2017 1784 0 3
Udostępnij

Pagoda Szwedagon – niemal 100-metrowa stupa, majestatycznie wznosząca się na wzgórzu Singuttara Hill – króluje nad Yangon już od setek lat. Wierzy się, że „Korona Myanmar” powstała ponad 2500 lat temu, co czyni ją najstarszą na świecie. Pokryta złotem i klejnotami, chroni w swoim wnętrzu święte dla buddystów relikwie, m.in. osiem włosów z głowy Buddy Gautama. Najważniejsze miejsce kultu w Myanmar jest również celem pielgrzymek wiernych z całego świata.

Pierwsze promienie ledwie obudzonego słońca padają na dwa gigantyczne posągi leo-gryfów. Przypominające lwy stworzenia stoją na straży każdego z czterech wejść do Pagody Szwedagon. Za umieszczoną pomiędzy nimi masywną bramą, z dachem strzelającym w niebo ostrymi zębami złotych zdobień, ciągnie się długi, przestronny korytarz. Ze swą marmurową podłogą zdobioną malowanymi płytami i masywnymi kolumnami wygląda bardziej jak sala balowa, niż przejście do świątyni.

Korytarz wychodzi na otwartą przestrzeń głównego tarasu pagody, który przypomina małe miasteczko. Gdzie wzrokiem nie sięgnąć widać strzeliste dachy mniejszych i większych świątyń oraz pomieszczeń modlitewnych. Nad nimi majestatycznie góruje stupa główna – złoty klejnot w koronie kompleksu świątynnego.

Już niedługo, ta zapierająca dech w piersi scenografia stanie się tłem jednego z najważniejszych wydarzeń w życiu młodych buddystów. W otoczeniu rodziny zostaną po raz pierwszy przyjęci do buddyjskiego nowicjatu. Nie starsi niż osiem, dziesięć lat chłopcy staną się otaczanymi powszechnym szacunkiem mnichami. Tym razem jeszcze na krótko, zaledwie tydzień.

Mimo, że jest wcześnie rano, taras usiany jest już ludźmi. Bosymi stopami, po jeszcze chłodnej posadzce, suną od kapliczki do kapliczki oddać hołd Wielkiemu Nauczycielowi. Siedząc lub klęcząc uważają by nie kierować stóp w stronę statuy i nie odwracać się do niej plecami, co oznaczałoby najwyższy brak szacunku.

Przychodzą całymi rodzinami. Kilkupokoleniowe familie z seniorami, którzy muszą już szukać wsparcia o ramię młodszych. Młodzi rodzice ze swoimi małymi pociechami o buźkach umazanych przeciwsłoneczną pastą thanaka i ogolonych główkach – żeby było chłodniej i odrosły silniejsze włosy. Ciotki, wujkowie, kuzyni. Wielka wyprawa do najważniejszego miejsca kultu przypomina niemal piknik ze swoim spokojem i rodzinną atmosferą. Kto chce się modlić, modli się. Kto chce medytować, medytuje. Kto chce po prostu posiedzieć w chłodnym cieniu i chłonąć piękno miejsca robi dokładnie to. Atmosfera największego szacunku i czci jest wyraźnie odczuwalna, ale nie onieśmiela.

 
Z każdą upływającą godziną robi się coraz tłoczniej. Kiedy już wydaje się, że taras świątynny nie jest w stanie przyjąć więcej pielgrzymów, zaczynają pojawiać się na nim fantastycznie kolorowe korowody. Na ich przedzie chłopcy, wyglądający niczym książęta z bajkowego królestwa. Usta podkreślone czerwoną pomadką, kontury oczu i brwi czernione kredką, na głowie przypominająca koronę ozdoba z kwiatów i cekinów.

Ubrani w najlepsze odświętne sarongi kroczą przy chłopcach dumni rodzice. Mama niesie pakunek ze wszystkim, co potrzebne jest mnichowi – pomarańczową togę, misę jałmużną, brzytwę, wachlarz i kawałek płótna do filtrowania wody. Tata – trzyma nad synem złoty parasol osłaniając go od słońca. Dalej w korowodzie suną śliczne młode dziewczyny niosące zdobione pudełka ceremonialne i kwiaty. Korowód zamykają dalsi członkowie rodziny.

Procesje obchodzą główną stupę Pagody Szwedagon w kierunku zgodnym z ruchem wskazówek zegara. Kurs ten podąża za kierunkiem słońca i jednocześnie symbolizuje cztery najważniejsze momenty życia Buddy: wschód – narodziny, południe – oświecenie, zachód – wprawienie w ruch cyklu Dharmy, północ – ostateczne osiągniecie wyzwolenia od cierpień. Dodatkowo przy ruchu zgodnym ze wskazówkami zegara prawa ręka utożsamiana z czynieniem dobra zwrócona jest zawsze w stronę świętego obiektu, co symbolizuje poważanie i szacunek.

Raz na jakiś czas ktoś wyłamuje się z korowodu i staje przy kapliczce planetarnej. Każda kapliczka opatrzona jest podobizną Buddy, który jest patronem osoby urodzonej danego dnia. Poniżej statuetki bóstwa przycupnięta jest figurynka zwierzęcia, symbolizującego charakter urodzonej konkretnego dnia osoby: poniedziałek – tygrys (inteligentny, silny i cierpliwy), środa rano – tusker (nieprzewidywalny i entuzjastyczny), środa popołudnie – słoń (skryty ale ze szczęściem w interesach) piątek – świnka morska (kreatywna, kochająca i wrażliwa), itd. Urodzony konkretnego dnia zaczerpnie wody z czary przy statule Buddy i trzykrotnie obmyje jego ramię intonując swoją prośbę lub dziękczynienie.

 
Po zakończonej procesji cała rodzina otacza chłopców, którzy już niebawem wkroczą w nowy etap życia. Wspólnym zdjęciom i pozowaniu nie ma końca. Za chwilę dzieci znikną w cieniu klasztoru, gdzie będą prosić przełożonego o przyjęcie do grona mnichów. Ich starsi bracia ogolą im głowy, zaczną wykładać buddyjskie skrypty oraz wszystko to, co tyczy się nauk Buddy. Od tego momentu chłopcy nie mają w swoim posiadaniu nic. Tak jak ich starsi bracia każdego ranka będą zbierać jałmużnę do mis darowanych im przez rodziców. Będą jedli tylko dwa posiłki dziennie – ostatni przed południem. Ale przede wszystkim będą zgłębiać nauki Buddy i medytować. To mała namiastka tego, co zrobił setki lat temu książę Siddhartha, kiedy odrzucił zbytki świata w poszukiwaniu duchowego oświecenia.

Przyjęcie syna do grona mnichów jest jednym z największych zaszczytów jakie może spotkać rodziców. Okazję tę hucznie celebrują nie tylko z rodziną, ale i ze znajomymi, a nawet sąsiadami. Rodzina, która ma honor oddać syna do klasztoru, organizuje wielką ucztę i zaprasza każdego, kto pragnie dzielić z nimi ich radość. Nie szczędzi się wydatków. Jeśli uboższa rodzina nie jest w stanie zorganizować wystawnych celebracji, pomagają jej zamożniejsi krewni. Wszyscy traktują pomoc w przygotowaniach jako buddyjski obowiązek – okazję do spełnienia dobrego uczynku, który zaowocuje pozytywną karmą i uchronieniem przed jednym z czterech piekieł. Błogosławieństwo syna-mnicha spływa na rodziców i krewnych.

Z nadejściem wieczoru taras pagody powoli pustoszeje i cichną modlitewne zaśpiewy. Młodzi mnisi już są między ścianami klasztoru. Barwne korowody opuściły świątynię. I to właśnie teraz Pagoda Szwedagon pokazuje, że jest prawdziwym klejnotem Myanmar. W promieniach zachodzącego słońca odbijających się w jej złotych ścianach zaczyna lśnić blaskiem płonącego rubinu.

Sprawdź zanim wyjedziesz

  • PRZYDATNE
  • MIEJSCE
  • CZAS
  • CENA

PRZYDATNE

Zwiedzanie pagody Szwedagon warto zacząć wcześnie rano, żeby uniknąć zarówno tłumu zwiedzających jak również żaru lejącego się z nieba. Ewentualnie miejsce można odwiedzić po południu, kiedy upał zelżeje, ale wtedy tłok jest odczuwalny aż do zachodu słońca.

Jako, że pagoda to najwyższe miejsce kultu buddyjskiego trzeba okazać mu należyty szacunek. Nie ma mowy o odsłoniętych ramionach i kolanach – dotyczy zarówno pań, jak i panów. Do tego, wstęp wyłącznie na boso. Z tego względu ponownie warto się zastanowić nad poranna wizytą, kiedy marmurowa posadzka głównego tarasu jest jeszcze chłodna i nie parzy niemiłosiernie stóp.

MIEJSCE

Dagon, Yangon,
Myanmar (Birma)
Szwedagon to najbardziej rozpoznawalny monument Yangon i dostanie się do pagody nie stanowi żadnego problemu. Cena za taksówkę z lotniska do centrum w rejony świątyni wyniesie około 11 000 MMK (kiat) / 30PLN / 8 USD

CZAS

Godziny otwarcia: 04:00 – 22:00 (ostatnie wejście – 21:45)
Godziny otwarcia Centrum Turystycznego na terenie świątyni: 08:00 – 21:00

CENA

Bilet wejściowy – 11 000 MMK (kiat) / 30PLN / 8 USD
Przewodnik – 7 000 MMK (kiat) / 19 PLN / 5 USD
Bilety do nabycia tylko na miejscu


 
kulturaobyczaje
Udostępnij

Poprzedni

Market rybny w Dżafna, Sri Lanka

Następny

Maeklong – tajski market z adrenaliną w tle

OBSERWUJ NAS

WIĘCEJ NA FACEBOOKU

Współpraca z Lonely Planet

INSTAGRAM

peryferiemag

Karetką Dookoła Świata
Around the World in the Ambulance
From Poland to Alaska
📍 Our newest post 👇

Peryferie
Szeptucha Monika zbiera starocie, bo je szanuje. B Szeptucha Monika zbiera starocie, bo je szanuje. Bo zaklęty jest w nich kawałek czyjegoś życia. Ktoś je zrobił, dotykał. Komuś służyły. Mają swoją historię. 

Ot, choćby ten stary warsztat szewski dziadka. Dziadek używał tych kopyt, tych kołeczków drewnianych, tego młotka, żeby spełniać marzenia Moniki. A to buty do jazdy konnej, a to pasek, co go sobie wymyśliła. W warsztacie wciąż żyje duch dziadka. Tu czuć go bardziej niż na cmentarzu. 

Albo ten kufer. Stał gdzieś pod płotem, wyrzucony na deszcz. Stupięćdziesięcioletni. A przecież wiernie komuś służył. Może to właśnie w nim panna młoda przywiozła wiano do domu męża? 

Szeptucha lubi towarzystwo dusz swoich staroci. Letnimi rankami przychodzi z kubkiem kawy posiedzieć sobie z nimi. Przychodzi na kawę z duchami.
🌿🌿🌿
A może by tak na kawę z duchami w @chataszeptuchy ?

Każdego zainteresowanego zapraszamy do lektury lutowego wydania magazynu @charaktery , gdzie w magicznej rozmowie Monika Dygas pozwala nam zajrzeć do jej szeptuchowego świata. 

https://charaktery.eu/artykul/kawa-z-duchami?fbclid=IwAR086oNO-rgFyHBgGSrZZfP9N6rqAVYT0sNc9xlYAAfvQtoZWjML7O-9aBM

#szeptucha #polska #charaktery #podróże
... W całej pracowitej przyrodzie tylko ludzie tr ... W całej pracowitej przyrodzie tylko ludzie trwali bez ruchu.

Wędkarz w łódce po drugiej stronie jeziora zmienił się w konar z ramionami i wędką zastygłymi nad wodą.

W swoim domu kaszubski gospodarz Franciszek, do którego należy ziemia nad jeziorem, jeszcze nie odstygł z bezruchu snu. Otoczony domkami na dzierżawę, pełnymi snem letników, przekręca swoje osiemdziesiąt dziewięć lat na drugi bok. Gospodarki już nie ma. Już nie musi wcześnie wstawać.

Ale, kiedy się zbudzi, też będzie zajęty.
Najpierw sprawdzi obejście i swoje rzeźby: chłopków, co grają na organach i zagryzają fajki pod wąsami z szyszek, dwa białe zające, fliger, czyli samolot i działo ze szpuli po kablach i rury kanalizacyjnej. I wiatraki. Ten, co pokazuje czy bardzo dziś wietrznie – bardzo prosty, ale skuteczny, te wysokie z wnętrzem smukłych wieżyczek zdobionych kinkietami w kwiaty i ten jeden, jedyny, co zamiast czterech boków ma sześć.

Potem gospodarz podleje kwiaty. Tak jak obiecał żonie, kiedy szła na operację. Teraz od tygodnia dochodzi do siebie u córki. Już, już powinna wracać.

Wreszcie po śniadaniu siądzie do organów schowanych w szałerku. Zagra „Kaszubskie Jeziora”, a głos akordów, wzmocniony starym, ale sprawnym głośnikiem, poniesie się po jeziorze wprost do letników, co rozłożyli się na brzegu w kamperach.

Po koncercie pan Franciszek pójdzie do nich i za postój weźmie tyle, co na flaszkę. Bo tyle, co na piwo, to trochę za mało. Potem rozsiądzie się w jednym z letniskowych krzeseł i będzie młodym opowiadał jak to na Kaszubach się żyło i żyje.

Opowie, jak to za ojców było, kiedy przed wojną Niemiec rządził wioskami, a podatki były wysokie. A potem, we wojnie, jak chodził po domach z listą i trzeba było zdać plony, trzodę, ale tylko tyle, ile gospodarz mógł. I za to miał jeszcze płacone! Tak było we wojnie.

I pozwolenia były na ubój świniaka. Ale jak kto oszukał, to od razu – szu! – brali do Sztutowa! Chłop już nie wracał. A jak wiedzieli, że oszust? Ha! Brali mięso do weterynarza i ten pieczątki stawiał. Na każdym kawałeczku. A jak pieczątki nie było, to znaczy, że ubił drugie zwierzę. Kiedyś jeden nawet za owcę poszedł...

[Cała historia pod linkiem w bio]
Wyszli z niewielkiego czerwonego samochodu. Leciwe Wyszli z niewielkiego czerwonego samochodu. Leciwego, ale zadbanego. Ubrani elegancko. Tak, jak wypada w niedzielę. Nawet jeśli się idzie do lasu. Na grzyby.

Lasom też należy się niedzielny szacunek.

Pani w ciemnorubinowej bluzce z elegancką torebką w dłoni. Pan w wyprasowanej koszuli w kratę, schludnie wpuszczonej w dżinsowe spodnie.

Poszli.

Między drzewami kilka razy mignęła przyprószona siwizną głowa pana i kasztanowe loki pani.

Zniknęli.

Wrócili po dobrej godzinie.

- I jak? Kurki są? – zapytał Andrzej, bo wie, że las z kurków słynie.

- Oj słabo! Słabo bardzo – odpowiedział smętnie szpakowaty pan i potrząsnął reklamówką. – Ja to ledwie dno siatki zakryłem. Nawet wstyd pokazywać. Żona trochę więcej, bo to trzeba dobre oczy mieć. A u mnie już i oczy nie te i kręgosłup siada.

I rzeczywiście, szpakowaty pan zgiął się wpół, przeczekując falę bólu w plecach.

Za chwilę wyprostował się i ciągnął leśną opowieść.

- No i jeszcze, proszę pana, wszystkie nasze miejsca – bo my stale w te same chodzimy, bo wiemy, że tam zawsze kurki są – to przygnietli drzewem.

- Ano tak! Strasznie tam powycinane wgłębi. A to tak legalnie? – dopytywał Andrzej.

- Gdzie tam, proszę pana! Nielegalnie ścinają. Tu dokoła, proszę pana, są domki letniskowe. I prawie wszystkie z kominkami. Bo to ładnie. A właściciele do tych kominków drzewo muszą mieć. Kupić, proszę pana, drogo, a do lasu blisko.

Opowieść zatrzymuje nowa fala bólu. Ale już nie fizycznego. Żałości raczej. Za ściętymi drzewami.

- Ale tu, proszę pana, to jeszcze nic. Ja mam szwagra pod Lubiatowem i tam to tną na potęgę! Dobre drzewa. Zdrowe. A zaraz obok rośnie las. Stary. Chyba za trzysta lat będzie miał. I tam ziemia już tak próchnem nabrzmiała, że te drzewa same się przewracają. I nikt ich nie bierze. Tylko nowe tną. Zdrowe. I dlaczego tak?

Znów grymas bólu...
 [c.d. w komentarzach]
- Dzień dobry! Co tam? Zima idzie? Krzyknął An - Dzień dobry! Co tam? Zima idzie?

Krzyknął Andrzej. Bo on już tak ma, że jak widzi istotę ludzką, to zagaduje. Ja gadam do zwierząt. Ludzie są jego.
Teraz też krzyknął to swoje „dzień dobry”. Do człowieka oprócz nas jednego jedynego w okolicy. Bo tu, na szczycie grzbietu gdzieś pośrodku Beskidu Żywieckiego pod koniec października prawie nikogo.

To też zaczepiony mężczyzna się zdziwił. Nie dość, że jesteśmy, to jeszcze zagadujemy.

- Dzień dobry. Ano idzie – odpowiedział trochę podejrzliwie. Jakby sprawdzał, czy to na pewno do niego.

- No, my też się szykujemy. Gospodarz lada dzień ma nam drewno na opał dowieźć – ciągnął Andrzej, nawiązując do cylindrów jasnych świeżo porżniętych pniaków, co otaczały mężczyznę jak żółte kurczęta karmiącą je gospodynię. - Bo my tu zaraz obok chatkę wynajmujemy, wie pan.

I nagle, jakby w mężczyźnie coś pękło. Pękła tama podejrzliwości i popłynęła powódź mowy. Kilka słów rzuconych, ot tak, z grzeczności wywołało lawinę relacji, wspomnień, utyskiwań i pochwał. Tego wszystkiego, co to w człowieku siedzi cichutko jak zwierzątka jakieś, gotowe wyskoczyć, kiedy tylko nadarzy się sposobność.

- Ano, panie! Trzeba się szykować już teraz, bo pogoda jeszcze dobra, ale zaraz śnieg sypnie i koniec! A zima to zawsze czai się, czai i znienacka przychodzi. Raz jest pięknie, słonecznie jak dziś, a jutro już świata spod śniegu może nie być widać. Ja, panie, wiem, bo to tu już siedemdziesiąt lat żyję.

Siedemdziesiąt lat! Jezu drogi zmiłuj się! Chłop wysoki, szczupły. Prosty jak struna. Co prawda poczochrane wiatrem i pracą włosy bardziej siwe niż czarne, ale twarz zmarszczkami usiana tylko okazjonalnie. I to tylko takimi, co robią się od śmiechu – w kącikach ust i oczu. Ramiona i ręce mocne i pewne. Machają siekierą bez wysiłku jak skrzypek smyczkiem. A węzły mięśni na przedramionach tańczą w takt wybijanego przezeń rytmu i rzucają ciężkie drewniane kloce na zieloną przyczepkę małego traktora.

Siedemdziesiąt lat! Aż się chce za siekierę i piły łańcuchowe łapać, kloce przerzucać i pracować na taką siedemdziesięcioletnią formę.

- A może panu pomóc?

... Ciąg dalszy pod linkiem w bio 🙂 

#vanlife #kamper #góry #beskidżywiecki #drwal #podróże
[English in the comments] Ledwo zamknę oczy, budz [English in the comments]
Ledwo zamknę oczy, budzi mnie popiskiwanie.

- Andrzej! On piszczy!

- Co?!? Piszczy? Kto piszczy? - wyrwany ze snu Andrzej nie ogarnia sytuacji.

- Piesek! Młody piszczy! Idź, zobacz, co tam się dzieje!

Z wyraźną niechęcią Andrzej sprawdza sytuację na zewnątrz.

- Nie ma go nigdzie. Poza tym nie słyszę żadnego piszczenia.

Rzeczywiście. Ucichło.

Zasypiam.

Piszczenie budzi mnie znowu.

Tym razem, nie wierząc w zdolności poszukiwawcze męża, sama tarabanię się na dwór. Czołówka na czole. Szukam. Dookoła samochodu. Pod samochodem. Na samochodzie.

No cholera, nie ma! Ani psa, ani piszczenia! Co jest?!

Sytuacja powtarza się przez całą noc.

Nad ranem wymęczona wreszcie zasypiam.

- Oooooooooolaaaaaaaaaaaa! – krzyk Andrzeja o poranku stawia mnie na równe nogi.
[Cała historia pod linkiem w Bio]

#turkey #turcja #puppy #szczeniak #travel #podróże #travelaroundtheworld #podróżdookołaświata #vanlife #vantravel
Gong Xi Fa Cai! [English in the comments] Wieczor Gong Xi Fa Cai!

[English in the comments]
Wieczorem, lekko stremowani stajemy pod drzwiami singapurskiego bloku HDB.

Pod pachą kosz pełen pomarańczy – symbolu dobrobytu i powodzenia.
Otwierają się drzwi.

Staje w nich uśmiechnięta Kasey. Gestem zaprasza do środka. Wprowadza nas do swojego domu i rodziny. Do tradycji pierwszego w naszym życiu Chińskiego Nowego Roku celebrowanego w Singapurze.

Trudno uwierzyć, że od tego czasu minęło już dziesięć lat.

Trudno, tym bardziej że pamiętamy jak dziś ten słodki zapach pomarańczy. I to, jak długimi pałeczkami mieszamy sałatkę Lo Hei, wykrzykując życzenia, czyniąc dookoła niemiłosierny bałagan. Im większy, tym większe szczęście i dobrobyt w Nowym Roku.

Jak dziś pamiętamy śmiech i opowieści rodzinne snute nad „steamboat” - parującym kociołkiem bulionu, w którym każdy po kolei macza swoje ulubione składniki – cienkie plastry mięsa, ryby, grzybów…

Do tej pory żyją w nas legendy Chińskiego Nowego Roku.

O bestii Nian, co w każdy Nowy Rok atakowała wioski, pożerając plony, trzodę, a nawet dzieci. I o tym, jak potwór wystraszył się malca ubranego na czerwono. Po dziś dzień kolor czerwony strzeże przed złymi siłami i negatywną energią. Po dziś dzień Chiński Nowy Rok czerwieni się latarniami, ozdobami i strojami celebrujących. I rozbrzmiewa hukiem fajerwerków, które również odstraszają Nian.

Dziesięć lat temu odczuliśmy na własnej skórze, jak odległe kultury są w zasadzie tak bardzo podobne.

Kolacja wigilijna Chińskiego Nowego Roku tak jak Wigilia gromadzi rodziny, które wspólnie radują się nowym początkiem, jednają się, zażegnują spory. Które, przestrzegając tradycji, ubierają się na czerwono albo kładą sianko pod obrusem. Które zapraszają tych, co nie mogą być z najbliższymi, aby choć przez chwilę zapewnić im namiastkę domu z dala od domu.

Tak jak dziesięć lat temu, tak i dziś, i na każdy kolejny rok życzymy sobie i Wam, aby zawsze czekało na Was miejsce przy stole wtedy, kiedy tego najbardziej potrzebujecie.

I żebyśmy zawsze potrafili takie miejsce zapewnić każdemu, kto go potrzebuje.

#cny #chinesenewyear #singapore #singapur #chinskinowyrok #gongxifacai
More... Dołącz na Instagramie

Szukaj

DOWIEDZ SIĘ WIĘCEJ O AZJI

architecture architektura historia history kuchnia kultura natura nature obyczaje religia

Zobacz również

Obyczaje, Singapur
Sty 22, 2017

Tradycje Chińskiego Nowego Roku – Reunion Dinner

Punkt dziewiętnasta. Pod pachą kosz pełen pomarańczy – symbolu dobrobytu i powodzenia. Pukamy do drzwi mieszkania w...

Czytaj Dalej
0 0
Obyczaje, Singapur
Kwi 19, 2018

Thaipusam – sposób na znalezienie szczęścia

W Singapurze, hinduska świątynia Sri Thendayuthapani rozbrzmiewa rytmiczną muzyką bębnów, dzwonków i transowym...

Czytaj Dalej
0 0

Komentarze

3 Komentarze
  1. autor
    Barbara
    Sie 17, 2017 Reply

    Dla mnie jak zwykle za mało, za mało, za mało.

    • autor
      Aleksandra Tofil
      Sie 21, 2017 Reply

      Zawirowania przeprowadzkowe zakończone, więc będzie więcej wkrótce 🙂

  2. autor
    Lucyna
    Sie 22, 2017 Reply

    Uwzględniam przeprowadzkę ale proszę o wiecej

Napisz coś... Anuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *


INSTAGRAM

peryferiemag

Karetką Dookoła Świata
Around the World in the Ambulance
From Poland to Alaska
📍 Our newest post 👇

Peryferie
Szeptucha Monika zbiera starocie, bo je szanuje. B Szeptucha Monika zbiera starocie, bo je szanuje. Bo zaklęty jest w nich kawałek czyjegoś życia. Ktoś je zrobił, dotykał. Komuś służyły. Mają swoją historię. 

Ot, choćby ten stary warsztat szewski dziadka. Dziadek używał tych kopyt, tych kołeczków drewnianych, tego młotka, żeby spełniać marzenia Moniki. A to buty do jazdy konnej, a to pasek, co go sobie wymyśliła. W warsztacie wciąż żyje duch dziadka. Tu czuć go bardziej niż na cmentarzu. 

Albo ten kufer. Stał gdzieś pod płotem, wyrzucony na deszcz. Stupięćdziesięcioletni. A przecież wiernie komuś służył. Może to właśnie w nim panna młoda przywiozła wiano do domu męża? 

Szeptucha lubi towarzystwo dusz swoich staroci. Letnimi rankami przychodzi z kubkiem kawy posiedzieć sobie z nimi. Przychodzi na kawę z duchami.
🌿🌿🌿
A może by tak na kawę z duchami w @chataszeptuchy ?

Każdego zainteresowanego zapraszamy do lektury lutowego wydania magazynu @charaktery , gdzie w magicznej rozmowie Monika Dygas pozwala nam zajrzeć do jej szeptuchowego świata. 

https://charaktery.eu/artykul/kawa-z-duchami?fbclid=IwAR086oNO-rgFyHBgGSrZZfP9N6rqAVYT0sNc9xlYAAfvQtoZWjML7O-9aBM

#szeptucha #polska #charaktery #podróże
... W całej pracowitej przyrodzie tylko ludzie tr ... W całej pracowitej przyrodzie tylko ludzie trwali bez ruchu.

Wędkarz w łódce po drugiej stronie jeziora zmienił się w konar z ramionami i wędką zastygłymi nad wodą.

W swoim domu kaszubski gospodarz Franciszek, do którego należy ziemia nad jeziorem, jeszcze nie odstygł z bezruchu snu. Otoczony domkami na dzierżawę, pełnymi snem letników, przekręca swoje osiemdziesiąt dziewięć lat na drugi bok. Gospodarki już nie ma. Już nie musi wcześnie wstawać.

Ale, kiedy się zbudzi, też będzie zajęty.
Najpierw sprawdzi obejście i swoje rzeźby: chłopków, co grają na organach i zagryzają fajki pod wąsami z szyszek, dwa białe zające, fliger, czyli samolot i działo ze szpuli po kablach i rury kanalizacyjnej. I wiatraki. Ten, co pokazuje czy bardzo dziś wietrznie – bardzo prosty, ale skuteczny, te wysokie z wnętrzem smukłych wieżyczek zdobionych kinkietami w kwiaty i ten jeden, jedyny, co zamiast czterech boków ma sześć.

Potem gospodarz podleje kwiaty. Tak jak obiecał żonie, kiedy szła na operację. Teraz od tygodnia dochodzi do siebie u córki. Już, już powinna wracać.

Wreszcie po śniadaniu siądzie do organów schowanych w szałerku. Zagra „Kaszubskie Jeziora”, a głos akordów, wzmocniony starym, ale sprawnym głośnikiem, poniesie się po jeziorze wprost do letników, co rozłożyli się na brzegu w kamperach.

Po koncercie pan Franciszek pójdzie do nich i za postój weźmie tyle, co na flaszkę. Bo tyle, co na piwo, to trochę za mało. Potem rozsiądzie się w jednym z letniskowych krzeseł i będzie młodym opowiadał jak to na Kaszubach się żyło i żyje.

Opowie, jak to za ojców było, kiedy przed wojną Niemiec rządził wioskami, a podatki były wysokie. A potem, we wojnie, jak chodził po domach z listą i trzeba było zdać plony, trzodę, ale tylko tyle, ile gospodarz mógł. I za to miał jeszcze płacone! Tak było we wojnie.

I pozwolenia były na ubój świniaka. Ale jak kto oszukał, to od razu – szu! – brali do Sztutowa! Chłop już nie wracał. A jak wiedzieli, że oszust? Ha! Brali mięso do weterynarza i ten pieczątki stawiał. Na każdym kawałeczku. A jak pieczątki nie było, to znaczy, że ubił drugie zwierzę. Kiedyś jeden nawet za owcę poszedł...

[Cała historia pod linkiem w bio]
Wyszli z niewielkiego czerwonego samochodu. Leciwe Wyszli z niewielkiego czerwonego samochodu. Leciwego, ale zadbanego. Ubrani elegancko. Tak, jak wypada w niedzielę. Nawet jeśli się idzie do lasu. Na grzyby.

Lasom też należy się niedzielny szacunek.

Pani w ciemnorubinowej bluzce z elegancką torebką w dłoni. Pan w wyprasowanej koszuli w kratę, schludnie wpuszczonej w dżinsowe spodnie.

Poszli.

Między drzewami kilka razy mignęła przyprószona siwizną głowa pana i kasztanowe loki pani.

Zniknęli.

Wrócili po dobrej godzinie.

- I jak? Kurki są? – zapytał Andrzej, bo wie, że las z kurków słynie.

- Oj słabo! Słabo bardzo – odpowiedział smętnie szpakowaty pan i potrząsnął reklamówką. – Ja to ledwie dno siatki zakryłem. Nawet wstyd pokazywać. Żona trochę więcej, bo to trzeba dobre oczy mieć. A u mnie już i oczy nie te i kręgosłup siada.

I rzeczywiście, szpakowaty pan zgiął się wpół, przeczekując falę bólu w plecach.

Za chwilę wyprostował się i ciągnął leśną opowieść.

- No i jeszcze, proszę pana, wszystkie nasze miejsca – bo my stale w te same chodzimy, bo wiemy, że tam zawsze kurki są – to przygnietli drzewem.

- Ano tak! Strasznie tam powycinane wgłębi. A to tak legalnie? – dopytywał Andrzej.

- Gdzie tam, proszę pana! Nielegalnie ścinają. Tu dokoła, proszę pana, są domki letniskowe. I prawie wszystkie z kominkami. Bo to ładnie. A właściciele do tych kominków drzewo muszą mieć. Kupić, proszę pana, drogo, a do lasu blisko.

Opowieść zatrzymuje nowa fala bólu. Ale już nie fizycznego. Żałości raczej. Za ściętymi drzewami.

- Ale tu, proszę pana, to jeszcze nic. Ja mam szwagra pod Lubiatowem i tam to tną na potęgę! Dobre drzewa. Zdrowe. A zaraz obok rośnie las. Stary. Chyba za trzysta lat będzie miał. I tam ziemia już tak próchnem nabrzmiała, że te drzewa same się przewracają. I nikt ich nie bierze. Tylko nowe tną. Zdrowe. I dlaczego tak?

Znów grymas bólu...
 [c.d. w komentarzach]
- Dzień dobry! Co tam? Zima idzie? Krzyknął An - Dzień dobry! Co tam? Zima idzie?

Krzyknął Andrzej. Bo on już tak ma, że jak widzi istotę ludzką, to zagaduje. Ja gadam do zwierząt. Ludzie są jego.
Teraz też krzyknął to swoje „dzień dobry”. Do człowieka oprócz nas jednego jedynego w okolicy. Bo tu, na szczycie grzbietu gdzieś pośrodku Beskidu Żywieckiego pod koniec października prawie nikogo.

To też zaczepiony mężczyzna się zdziwił. Nie dość, że jesteśmy, to jeszcze zagadujemy.

- Dzień dobry. Ano idzie – odpowiedział trochę podejrzliwie. Jakby sprawdzał, czy to na pewno do niego.

- No, my też się szykujemy. Gospodarz lada dzień ma nam drewno na opał dowieźć – ciągnął Andrzej, nawiązując do cylindrów jasnych świeżo porżniętych pniaków, co otaczały mężczyznę jak żółte kurczęta karmiącą je gospodynię. - Bo my tu zaraz obok chatkę wynajmujemy, wie pan.

I nagle, jakby w mężczyźnie coś pękło. Pękła tama podejrzliwości i popłynęła powódź mowy. Kilka słów rzuconych, ot tak, z grzeczności wywołało lawinę relacji, wspomnień, utyskiwań i pochwał. Tego wszystkiego, co to w człowieku siedzi cichutko jak zwierzątka jakieś, gotowe wyskoczyć, kiedy tylko nadarzy się sposobność.

- Ano, panie! Trzeba się szykować już teraz, bo pogoda jeszcze dobra, ale zaraz śnieg sypnie i koniec! A zima to zawsze czai się, czai i znienacka przychodzi. Raz jest pięknie, słonecznie jak dziś, a jutro już świata spod śniegu może nie być widać. Ja, panie, wiem, bo to tu już siedemdziesiąt lat żyję.

Siedemdziesiąt lat! Jezu drogi zmiłuj się! Chłop wysoki, szczupły. Prosty jak struna. Co prawda poczochrane wiatrem i pracą włosy bardziej siwe niż czarne, ale twarz zmarszczkami usiana tylko okazjonalnie. I to tylko takimi, co robią się od śmiechu – w kącikach ust i oczu. Ramiona i ręce mocne i pewne. Machają siekierą bez wysiłku jak skrzypek smyczkiem. A węzły mięśni na przedramionach tańczą w takt wybijanego przezeń rytmu i rzucają ciężkie drewniane kloce na zieloną przyczepkę małego traktora.

Siedemdziesiąt lat! Aż się chce za siekierę i piły łańcuchowe łapać, kloce przerzucać i pracować na taką siedemdziesięcioletnią formę.

- A może panu pomóc?

... Ciąg dalszy pod linkiem w bio :) 

#vanlife #kamper #góry #beskidżywiecki #drwal #podróże
[English in the comments] Ledwo zamknę oczy, budz [English in the comments]
Ledwo zamknę oczy, budzi mnie popiskiwanie.

- Andrzej! On piszczy!

- Co?!? Piszczy? Kto piszczy? - wyrwany ze snu Andrzej nie ogarnia sytuacji.

- Piesek! Młody piszczy! Idź, zobacz, co tam się dzieje!

Z wyraźną niechęcią Andrzej sprawdza sytuację na zewnątrz.

- Nie ma go nigdzie. Poza tym nie słyszę żadnego piszczenia.

Rzeczywiście. Ucichło.

Zasypiam.

Piszczenie budzi mnie znowu.

Tym razem, nie wierząc w zdolności poszukiwawcze męża, sama tarabanię się na dwór. Czołówka na czole. Szukam. Dookoła samochodu. Pod samochodem. Na samochodzie.

No cholera, nie ma! Ani psa, ani piszczenia! Co jest?!

Sytuacja powtarza się przez całą noc.

Nad ranem wymęczona wreszcie zasypiam.

- Oooooooooolaaaaaaaaaaaa! – krzyk Andrzeja o poranku stawia mnie na równe nogi.
[Cała historia pod linkiem w Bio]

#turkey #turcja #puppy #szczeniak #travel #podróże #travelaroundtheworld #podróżdookołaświata #vanlife #vantravel
Gong Xi Fa Cai! [English in the comments] Wieczor Gong Xi Fa Cai!

[English in the comments]
Wieczorem, lekko stremowani stajemy pod drzwiami singapurskiego bloku HDB.

Pod pachą kosz pełen pomarańczy – symbolu dobrobytu i powodzenia.
Otwierają się drzwi.

Staje w nich uśmiechnięta Kasey. Gestem zaprasza do środka. Wprowadza nas do swojego domu i rodziny. Do tradycji pierwszego w naszym życiu Chińskiego Nowego Roku celebrowanego w Singapurze.

Trudno uwierzyć, że od tego czasu minęło już dziesięć lat.

Trudno, tym bardziej że pamiętamy jak dziś ten słodki zapach pomarańczy. I to, jak długimi pałeczkami mieszamy sałatkę Lo Hei, wykrzykując życzenia, czyniąc dookoła niemiłosierny bałagan. Im większy, tym większe szczęście i dobrobyt w Nowym Roku.

Jak dziś pamiętamy śmiech i opowieści rodzinne snute nad „steamboat” - parującym kociołkiem bulionu, w którym każdy po kolei macza swoje ulubione składniki – cienkie plastry mięsa, ryby, grzybów…

Do tej pory żyją w nas legendy Chińskiego Nowego Roku.

O bestii Nian, co w każdy Nowy Rok atakowała wioski, pożerając plony, trzodę, a nawet dzieci. I o tym, jak potwór wystraszył się malca ubranego na czerwono. Po dziś dzień kolor czerwony strzeże przed złymi siłami i negatywną energią. Po dziś dzień Chiński Nowy Rok czerwieni się latarniami, ozdobami i strojami celebrujących. I rozbrzmiewa hukiem fajerwerków, które również odstraszają Nian.

Dziesięć lat temu odczuliśmy na własnej skórze, jak odległe kultury są w zasadzie tak bardzo podobne.

Kolacja wigilijna Chińskiego Nowego Roku tak jak Wigilia gromadzi rodziny, które wspólnie radują się nowym początkiem, jednają się, zażegnują spory. Które, przestrzegając tradycji, ubierają się na czerwono albo kładą sianko pod obrusem. Które zapraszają tych, co nie mogą być z najbliższymi, aby choć przez chwilę zapewnić im namiastkę domu z dala od domu.

Tak jak dziesięć lat temu, tak i dziś, i na każdy kolejny rok życzymy sobie i Wam, aby zawsze czekało na Was miejsce przy stole wtedy, kiedy tego najbardziej potrzebujecie.

I żebyśmy zawsze potrafili takie miejsce zapewnić każdemu, kto go potrzebuje.

#cny #chinesenewyear #singapore #singapur #chinskinowyrok #gongxifacai
More... Dołącz na Instagramie
Copyrights © 2020 www.peryferie.com All rights reserved.
Do góry