Sentosa – narodowy plac zabaw Singapuru
Około 500m od południowego krańca głównej wyspy Singapuru, leży jej mniejsza sąsiadka – Sentosa. Te pięć kilometrów...
Zamknięta w szklanej gablocie figurka chrześcijańskiego świętego czuwa nad wioską rybacką w Dżafna, Tamilskiej części Sri Lanki. Na tle malowniczego błękitnego kościoła święty kieruje swój wzrok w stronę morza, skąd rybacy wracają z połowem. Kiedy ich łodzie dobiją do brzegu, zaczyna się rozładunek. Czasami pokład opuszczają wiadra wypełnione po brzegi rybami, czasami w powietrze fruną pojedyncze sztuki, przechwytywane przez pomocników. Cały rybacki plon jednakowo kończy na markecie.
Market nie jest duży. Zadaszenie na niebiesko malowanych słupkach ocienia pomarańczową podłogę ze skrupulatnie wyznaczonymi miejscami na licytację. Pod zadaszeniem roją się grupy kupujących, rybaków, sprzedawców i ich pomocników. O godzinie siódmej rano funkcjonują jedynie dwa stoiska licytacyjne. Na ich kamiennych podwyższeniach pomocnicy licytatorów wysypują plony rybackiej pracy: krewetki, szproty, mątwy, itd. W momencie kiedy owoce morza dotkną podłogi licytatorzy donośnym szczekliwym głosem rzucają ich cenę. Cena wywoławcza powtarza się niezmiennie, dopóki ktoś jej nie przebije. Efekt zakończonej licytacji, metalowymi szufelkami pomocnicy ładują z powrotem do wiader, które właściciele zabiorą do swoich „hoteli” (hotel na Sri Lance oznacza lokalną restaurację). Licytatorzy każdy zakup skrupulatnie zapisują w notatniku. Każda liczba przesyłana jest później do Centralnego Marketu Rybnego, który nadzoruje handel owocami morza na Sri Lance.
Brodząc w kałużach słonej wody, zmieszanej z rybimi łuskami, kupujący suną od stoiska do stoiska. Wiązania wysoko powyżej kolan chronią sarongi przed zamoczeniem się w woniejących owocami morza kałużach. Ci, którzy zakończyli zakupy na markecie idą nieco dalej. Tam, gdzie na plecionych z jutowych sznurków matach suszą się na słońcu rozpłatane ryby. Uzbrojone w rzędy ostrych zębów paszcze, patrzą nieruchomymi oczami na kupujących i podążającymi ich śladem krukami, które próbują dostać się do morskich plonów. Za krukami gonią bezpańskie psy, liczące na ochłap za swoją strażniczą pracę.
Nieco z dala od sprawnie zorganizowanego harmidru marketowego grupka rzemieślników struga drewniane deski. Miarowe bicie młotków i dłut wyrzeźbi z nich części zamienne dla uszkodzonych łódek. Jutro z samego rana rybacy znów wyruszą nimi na połów. Kilka godzin później spotkają się na pomarańczowych podłogach marketu, przy znajomym zaśpiewie wykrzykiwanych licytacji.