Peryferie
Menu
  • English
  • Filmy
  • Planeta Ziemia
  • Natura Ludzka
  • Obyczaje
  • Smaki
  • Kraje
    • Azerbejdżan
    • Birma
    • Chiny
    • Indie
    • Indonezja
    • Iran
    • Japonia
    • Kazachstan
    • Kirgistan
    • Malezja
    • Mongolia
    • Nepal
    • Pakistan
    • Rosja
    • Singapur
    • Korea Południowa
    • Sri Lanka
    • Tajwan
    • Tajlandia
    • Wietnam
    ROZDZIAŁ 17 – GANDŻA I SZEKI, AZERBEJDŻAN
    Lip 21, 2019
    ROZDZIAŁ 17 – GANDŻA I SZEKI, AZERBEJDŻAN
    ROZDZIAŁ 16 – YANAR DAG, AZERBEJDŻAN
    Lip 14, 2019
    ROZDZIAŁ 16 – YANAR DAG, AZERBEJDŻAN
    ROZDZIAŁ 15 – BAKU, AZERBEJDŻAN
    Cze 20, 2019
    ROZDZIAŁ 15 – BAKU, AZERBEJDŻAN
    Pagoda Szwedagon – czcigodny świadek buddyjskiego nowicjatu
    Sie 13, 2017
    Pagoda Szwedagon – czcigodny świadek buddyjskiego nowicjatu
    Jiankou, czyli Wielki Mur Chiński i jak z niego nie spaść
    Lut 12, 2017
    Jiankou, czyli Wielki Mur Chiński i jak z niego nie spaść
    Kawah Ijen – piękno z piekła rodem
    Lut 19, 2017
    Kawah Ijen – piękno z piekła rodem
    Prawdziwe oblicze Iranu
    Sty 20, 2020
    Prawdziwe oblicze Iranu
    ROZDZIAŁ 21 – JAZD, IRAN
    Wrz 1, 2019
    ROZDZIAŁ 21 – JAZD, IRAN
    ROZDZIAŁ 21 – KASZAN, IRAN
    Sie 25, 2019
    ROZDZIAŁ 21 – KASZAN, IRAN
    ROZDZIAŁ 20 – SNOWBOARD W IRANIE
    Sie 18, 2019
    ROZDZIAŁ 20 – SNOWBOARD W IRANIE
    Legendy Nikko
    Kwi 9, 2017
    Legendy Nikko
    ROZDZIAŁ 14 – JEDWABNY SZLAK, KAZACHSTAN część II
    Cze 1, 2019
    ROZDZIAŁ 14 – JEDWABNY SZLAK, KAZACHSTAN część II
    ROZDZIAŁ 13 – JEDWABNY SZLAK, KAZACHSTAN część I
    Maj 15, 2019
    ROZDZIAŁ 13 – JEDWABNY SZLAK, KAZACHSTAN część I
    Rozdział 11 – Ałmaty, Kazachstan
    Lut 2, 2019
    Rozdział 11 – Ałmaty, Kazachstan
    Rozdział 10 – Pawłodar, Kazachstan
    Sty 11, 2019
    Rozdział 10 – Pawłodar, Kazachstan
    ROZDZIAŁ 12 – BISZKEK, KIRGISTAN
    Kwi 30, 2019
    ROZDZIAŁ 12 – BISZKEK, KIRGISTAN
    Dwie twarze Issyk-Kul
    Lis 1, 2018
    Dwie twarze Issyk-Kul
    Malakka – od myszo-jelenia do miasta Światowego Dziedzictwa UNESCO
    Sty 8, 2017
    Malakka – od myszo-jelenia do miasta Światowego Dziedzictwa UNESCO
    Rozdział 9 – Ulgii, Mongolia
    Gru 26, 2018
    Rozdział 9 – Ulgii, Mongolia
    Rozdział 8 – Kobdo, Mongolia
    Lis 30, 2018
    Rozdział 8 – Kobdo, Mongolia
    Na Granicy Światów
    Lis 28, 2018
    Na Granicy Światów
    Rozdział 7 – Bajanchongor, Mongolia
    Lis 25, 2018
    Rozdział 7 – Bajanchongor, Mongolia
    Życie w górach Nepalu – trekking przez Himalaje
    Mar 26, 2017
    Życie w górach Nepalu – trekking przez Himalaje
    Anioł stróż z kałasznikowem
    Wrz 29, 2019
    Anioł stróż z kałasznikowem
    Duch Buriacji
    Paź 25, 2018
    Duch Buriacji
    Dwie Świątynie Posolska
    Wrz 16, 2018
    Dwie Świątynie Posolska
    Rozdział 4 – Buriacja, Rosja
    Sie 21, 2018
    Rozdział 4 – Buriacja, Rosja
    Rozdział 3 – Krasnojarsk, Rosja
    Sie 6, 2018
    Rozdział 3 – Krasnojarsk, Rosja
    Thaipusam – sposób na znalezienie szczęścia
    Kwi 19, 2018
    Thaipusam – sposób na znalezienie szczęścia
    Najstarszy zakład fryzjerski w Singapurze
    Kwi 27, 2017
    Najstarszy zakład fryzjerski w Singapurze
    Thaipusam – kiedy ciało staje się ofiarą
    Mar 12, 2017
    Thaipusam – kiedy ciało staje się ofiarą
    Taniec Lwa – tanecznym krokiem w Księżycowy Nowy Rok
    Lut 7, 2017
    Taniec Lwa – tanecznym krokiem w Księżycowy Nowy Rok
    Buddyzm pod wiszącą skałą
    Gru 28, 2017
    Buddyzm pod wiszącą skałą
    Market rybny w Dżafna, Sri Lanka
    Maj 7, 2017
    Market rybny w Dżafna, Sri Lanka
    Tsunami
    Sty 30, 2018
    Tsunami
    Market Damnoen Saduak – zakupy na fali
    Paź 30, 2017
    Market Damnoen Saduak – zakupy na fali
    Maeklong – tajski market z adrenaliną w tle
    Wrz 11, 2017
    Maeklong – tajski market z adrenaliną w tle
    Smakosza przewodnik po Wietnamie
    Mar 5, 2017
    Smakosza przewodnik po Wietnamie
    Barwne życie ulic Ho Chi Minh City
    Gru 1, 2016
    Barwne życie ulic Ho Chi Minh City
  • Nasza Podróż
  • O Nas
Peryferie
  • English
  • Filmy
  • Planeta Ziemia
  • Natura Ludzka
  • Obyczaje
  • Smaki
  • Kraje
    • Azerbejdżan
    • Birma
    • Chiny
    • Indie
    • Indonezja
    • Iran
    • Japonia
    • Kazachstan
    • Kirgistan
    • Malezja
    • Mongolia
    • Nepal
    • Pakistan
    • Rosja
    • Singapur
    • Korea Południowa
    • Sri Lanka
    • Tajwan
    • Tajlandia
    • Wietnam
  • Nasza Podróż
  • O Nas
Obyczaje, Sri Lanka

Buddyzm pod wiszącą skałą

autor Aleksandra Tofil
Gru 28, 2017 1798 0 2
Udostępnij

Święto Vesak (Vesak Day) to dla buddystów to jedno z najważniejszych świąt symbolizujące narodziny, osiągnięcie oświecenia i śmierć Buddy. Mojego męża i mnie Vesak 2017 zastał na łzie wysypy Sri Lanka gdzie ponad 70% populacji to buddyści Therawada.

Wyjątkowa data zaowocowała pragnieniem doświadczenia święta w sposób jak najbardziej lokalny, naturalny i – jak na prawdziwych turystów przystało – jak najmniej turystyczny.

Prasad, nasz lankijski przewodnik, po raz kolejny stanął na wysokości zadania. Dostarczył nam dokładnie to czego oczekiwaliśmy i jeszcze więcej. O dziewiątej rano wsadził nas w tuk tuk i wysłał 20 kilometrów na południe od Ella, do świątyni Rakkhiththakanda.
Przez niemal godzinę, przy akompaniamencie niemiłosiernie warczącego silnika pojazdu, podziwialiśmy panoramę okolic Ella. Każdy zakręt wijącej się niemal nad samym urwiskiem drogi przynosił nową ucztę dla oka – wzgórza soczyście zieleniące się plantacjami herbaty czy połacie lasów mglistych z poduchami chmur otulającymi pnie palm.

Ostatnią część trasy, żwirową stromą ścieżkę schodzącą w głąb lasu, pokonaliśmy pieszo. Koncentrując się na uważnym stawianiu kroków nawet nie zauważyliśmy kiedy kilka minut później stanęliśmy przed niewielkim domkiem z bielonymi ścianami. Jego taras zajmowały dwa plastykowe krzesła ze stolikiem i pokaźna liczba okolicznych mieszkańców w odświętnych ubraniach.

Niemal natychmiast z nieustannie falującego zbiorowiska ludzi wyłonił się mnich owinięty w czerwono-brunatną szatę. Każdy, kto stał w jego pobliżu niezwłocznie zginał się w pół, dotykając jego stóp w oznace świątobliwego szacunku. Mnich, równie bezzwłocznie albo starał się grzecznie temu zapobiec, albo kładł ręce na głowach wiernych w błogosławiącym geście. Zauważywszy nas, jego ogorzała twarz rozciągnęła się w szerokim uśmiechu.



– Witajcie przyjaciele! Nazywam się Lanka Nanda Thero i właśnie na was czekałem! – płynnym angielskim powitał nas jakby nasza wizyta od dawna wpisana była w jego grafik. Widząc malujące się na twarzach zdezorientowanie szybko z uśmiechem wyjaśnił.

– Widzicie, Rakkhiththakanda nie jest zbyt popularnym miejscem wśród turystów. Jest to piękna, ale malutka świątynia, schowana w samym środku lasu. Zagranicznych gości mamy tu rzadko, ale czekamy na nich z otwartymi ramionami. Widzicie, naszym marzeniem jest by filozofia buddyzmu znana była na całym świecie, dlatego każdemu, kto zawita w nasze progi opowiadamy o niej jak najlepiej potrafimy. Nawet, jeśli ktoś ma taką potrzebę, może zostać u nas na dłużej i uczyć się medytacji.

– Chodźcie, chodźcie dalej. Tu przed tarasem możecie zostawić buty. Najpierw pójdziemy do mojego pokoju porozmawiać, a potem wrócimy na lunch.

Posłusznie podążyliśmy za Lanką po krótkich kamiennych schodkach i przez proste drewniane drzwi, otwierające się na pół-podwórze. Z jednej strony plac otaczał kamienny zielony płot, w deseń z odchodzącej od tynku farby. Z drugiej – skalna ściana, w którą cała świątynia została wkomponowana. Masywny sufit surowej skały wisiał ciężko nad naszymi głowami i głowami ludzi, którzy przygotowywali lunch dla mnichów i każdego, kto akurat dziś odwiedzał świątynię.

– Widzicie przyjaciele, Rakkhiththakanda to jedna z wielu świątyń w skale. Wiecie dlaczego są one tak popularne na Sri Lance? – przecząco pokręciliśmy głowami – Nasi królowie ciągle prowadzili ze sobą wojny. Cały czas któryś z nich musiał uciekać. W tym czasie drążyli w skałach schronienia, gdzie ukrywali się ze swoją świtą. Teraz, te wykute w głazach pomieszczenia są idealnym miejscem dla nas, gdzie możemy oddawać się medytacji.

Z pół-podwórca wyszliśmy na kamienną ścieżkę. Jej lewa strona ginęła w gąszczu drzew stanowiących jedyną barierę pomiędzy nami a stromym urwiskiem. W prześwitach pomiędzy koronami drzew widzieliśmy ciągnącą się po sam horyzont zieleń lasów mglistych i faliste szczyty wzgórz, pieszczotliwie głaskane leniwie przesuwającymi się nad nimi chmurami.

Prawa strona ścieżki wznosiła się w górę surową głazową ścianą. Co chwilę mijaliśmy przyklejone do niej skromne jedno-izbowe domki – pokoje mnichów, składziki, spichlerze. Pastelowo malowane wtulały się w łono skały-matki tworząc z nią jedną harmonijną całość. Dzieło rąk ludzkich i twór natury istniejące obok siebie w błogiej, pełnej uduchowionego spokoju symbiozie.

Ścieżka doprowadziła nas do głównego pomieszczenia świątynnego. Niskie murowane schodki wiodły do pokoju wyżłobionego pod ochronnym kapturem ciężko zwisającego stropu skalnego. Ściana zewnętrzna witała wyblakłymi freskami przedstawiającymi scenki z życia Buddy i ważniejsze wydarzenia historyczne buddyzmu. Nad drzwiami malowane: złoty lew Anglii i srebrny jednorożec Szkocji podtrzymywały cztery godła tworzące herb Wielkiej Brytanii – pozostałość po czasach kiedy Sri Lanka była kolonią brytyjską. Mijając niewielką bieloną wapnem mini-stupę otoczoną ofiarami z kwiatów i lampkami oliwnymi weszliśmy do pomieszczenia zdominowanego przez kilkunastometrowy posąg leżącego Buddy. Jego szklany ołtarz suto zastawiały kadzidła, lampki oliwne i kwiaty, które raz na jakiś czas zraszane były wodą przez dwie dziewczynki o imponujących czarnych warkoczach. Pod przeciwną ścianą o freskach znacznie bardziej barwnych niż te zewnętrzne, rząd wiernych pogrążył się w modlitwie.



Lanka nie dał nam za wiele czasu na podziwianie wnętrza.

– Przyjaciele, wrócimy tu później. Teraz już mamy coraz mniej czasu. Musimy skończyć przed południem. Wtedy podawany jest lunch – ostatni posiłek mnicha. Potem dopiero możemy jeść następnego dnia – śniadanie o siódmej rano.

Nie chcąc przyczynić się do zagłodzenia naszego gospodarza posłusznie podążyliśmy dalej.

Tym razem Lanka poprowadził nas przez jaskinny tunel. Wejście w jego przyjemnie chłodny półmrok prosto z coraz bardziej palącego słońca przyjęliśmy z radosną wdzięcznością. Zanim oczy zdążyły przyzwyczaić się do ciemniejszego otoczenia, mnich już wskazywał w odległy kąt skalnego przejścia, gdzie majaczył zarys siedzącej na elewacji sylwetki. Wyrzeźbiona w kamieniu o niepokojącej barwie zaschniętej krwi siedziała w siadzie skrzyżnym postać. Osadzone nad zapadniętymi policzkami zamknięte oczy sugerowały głęboki trans. Chorobliwie wychudzone ciało z przerażająco wystającymi żebrami świadczyło o zdecydowanie zbyt długim okresie głodówki.

– Przyjaciele, czy wiecie kto to jest? – ponownie zmuszeni byliśmy przecząco pokręcić głowami. – To indyjski książę Siddhartha, zaraz zanim osiągnął oświecenie i stał się Buddą. Widzicie, Siddhartha pochodził z bardzo zamożnej rodziny. Jego ojciec dokładał wszelkich starań by syn nigdy nie zderzył się z nieszczęściami tego świata. Z otoczenia pałacu w którym mieszkali usunął wszystkich starców, chorych i żebraków. Mimo wszystko jednak książę natknął się raz na umierającego, schorowanego starca. Spotkanie to poruszyło go tak dogłębnie, że zdecydował się potajemnie opuścić pałac i ruszyć w świat w poszukiwaniu sposobu na ludzkie cierpienia. Przez wiele lat prowadził życie ascety. Medytował i niemal głodował. Jednak o ile medytacja przynosiła mu pewne ukojenie, o tyle głodzenie się przynosiło wręcz odwrotny efekt. Wtedy to zrozumiał, ze rozwiązaniem ludzkich cierpień jest podążanie Środkową Ścieżką (Szlachetna Ośmioraka Ścieżka) – wolną od wszelkich ekstremów.

– Ale teraz chodźmy dalej – resztę opowiem wam w zaciszu mojego pokoju.

Pokój okazał się być kolejnym wykutym w skale pomieszczeniem. Zielone ściany okalały bardzo skromną izbę z plastykowym krzesłem i prostym drewnianym łóżkiem jako jedynym wyposażeniem. Z kolei sąsiedztwo salki było warte więcej niż najlepiej zaprojektowane wnętrze luksusowego apartamentu. Drzwi i malutkie okienko otwierały się na kojąco szemrzący niewielki wodospad i rzeczułkę, która u jego podnóża zaczynała swój bieg. Wszystko otaczały zielone ściany gęstego lasu ze świetlikiem bezchmurnego nieba. Idealne wręcz miejsce do słuchania o głęboko uduchowionej filozofii buddyzmu.



Wygodnie usadowieni na łóżku, z uwagą wytężoną do granic wytrzymałości zaczęliśmy słuchać wykładu Lanki.

– Przede wszystkim musicie zrozumieć, że buddyzm nie jest religią. Budda nigdy nie twierdził, że jest bogiem. Zawsze podkreślał, że jest tylko człowiekiem, któremu udało się osiągnąć oświecenie – znaleźć ścieżkę do wyzwolenia się od cierpienia. Każdy z nas ma potencjał do osiągnięcia tego samego, jeśli tyko będzie postępował według nauk Buddy.

– Widzicie, jego nauki nie opierają się na głoszeniu doktryn. Nie, Budda chce żebyśmy doszli do ścieżki oświecenia przez własne doświadczenia. Ale zważcie – doświadczenia te nie mogą być skażone naszymi emocjami, nieobiektywnymi uczuciami. Muszą one być czyste i bezstronne. Dlatego tak ważne jest żebyśmy wytworzyli w sobie samoświadomość – umiejętność obserwowania naszych emocji, uczuć i okoliczności ich powstawania.

– Według nauk Buddy, cierpienie ludzkie powstaje z niezaspokojonych pragnień. Samoświadomość pomaga nam w uzmysłowieniu sobie, że wszystkie pragnienia są ulotne i przejściowe. W momencie, kiedy sobie to uświadomimy, już nie staramy się ich wypełniać za wszelką cenę. Nie jesteśmy ich niewolnikami. Naszymi wewnętrznymi oczami patrzymy jak powstają, jak trwają dłużej lub krócej i jak przemijają. Bo taka jest natura rzeczy – wszystko przemija, nic nie trwa w tej samej postaci. Dlatego tak naprawdę w rzeczywistości nie istnieje nic. Nie istniejmy nawet my.

Do tej pory wykład był całkiem przyswajalny. Wczesna godzina, kiedy to umysł jest jeszcze świeży i nie zanieczyszczony przejściami dnia, niesamowita atmosfera miejsca i pasja mnicha powodowały, że chcieliśmy słuchać więcej i więcej. Ostatnie zdanie jednak postawiło przed naszym umysłem mentalną barierę. Zaraz, jak to nie istniejemy? To w takim razie kto siedzi w pokoju i słucha wykładu. Zdezorientowane miny najwyraźniej zdradziły nasze myśli, bo Lanka już spieszył z dalszymi wyjaśnieniami.

– Widzicie przyjaciele, „ja” jest stwierdzeniem czysto konceptualnym, stworzonym tylko po to, żeby niewprawnemu umysłowi łatwiej było funkcjonować. Ale teraz popatrzcie, ktoś „jest”, ten ktoś ma na imię Tom. Tom umiera. Czy rzeczywiście? Nie, ciało Toma umiera. Ciało, które tak naprawdę nie jest ciałem tylko zbiorem kości, ścięgien, mięśni. Te z kolei są zbiorem komórek, itd. Widzicie teraz? Tom, jako „osoba” nigdy nie istniał. Istniało tylko jego pojęcie.

Zdezorientowanie z twarzy nie do końca zniknęło, ale najwyraźniej stało się mniej wyraziste, bo mnich kontynuował.

– Całe cierpienie ludzkie bierze się stąd, że nie potrafimy wyzwolić się z konceptu „ja”, „mój”. Przywiązanie do tego konceptu sprawia, że jesteśmy uwięzieni w Samsara – nieustannym cyklu narodzin i śmierci. Uświadamiając sobie swoje własne nieistnienie wchodzimy na ścieżkę kończącą wszelkie cierpienie. Ścieżka ta to Ścieżka Środka – Szlachetna Ośmioraka Ścieżka – o której nauczał Budda.

– Jej osiem składników jest ze sobą ściśle powiązanych. Każdy z nich jest tak samo ważny i powinny być praktykowane w tym samym czasie. Jest to ciężka praca wymagająca lat samodyscypliny. Budda jednak podpowiada aby każdy człowiek przestrzegał chociaż jednej jej części – etycznego postępowania. Jej wytyczne to: powstrzymywanie się od zabijania żywych stworzeń, kradzieży, seksualnych ekscesów, kłamstwa i odurzania się.

– Przestrzeganie tych zasad czyni nasz umysł wolnym od poczucia winy, wstydu – słowem od wszelkich negatywnych emocji. Tym samym sprawia, że łatwiej mu koncentrować się na otwartym, bezstronnym obserwowaniu siebie i tworzeniu samoświadomości potrzebnej z kolei do bezstronnego doświadczania świata. Czyste, bezpośrednie doświadczenie natomiast prowadzi do realizacji oświecenia.

Zbliżało się już południe, więc wykład został przerwany. I dobrze się składało, bo nasze mózgi zaczęły parować od natłoku informacji. Szalony pęd myśli wpłynął także na ciało, które ponoć nie istniało, ale i tak zdecydowanie domagało się posiłku.

Lanka, wraz z dwoma innymi mnichami, zaprosił nas na wspólny lunch, jak co dzień przygotowany przez okolicznych mieszkańców. Palcami zajadaliśmy ryż z sosem curry, zmieszany z mięsem, kawałkami ryby i warzywami. Do tego gotowana kukurydza, którą dzieliliśmy się z Czarną Mamą – bardzo wokalnym kotem przygarniętym przez mnichów. Na deser świeże owoce i jogurt chłodzony w wiadrach z lodem.

Zakończony przez mnichów posiłek był znakiem dla innych do jego zaczęcia. W pierwszej sali ustawiono drewniane ławy z plastykowymi wiadrami, z których wyznaczeni ochotnicy nakładali każdemu bogate porcje ryżu, sosu i dodatków.

– Widzicie przyjaciele – Lanka wykorzystywał każdą okazję do wyjaśniania filozofii życia – ci wszyscy ludzie tutaj to ochotnicy. Codziennie, z pobliskiej wioski przynoszą nam śniadanie i obiad. Pomagają nam przy remoncie świątyni i codziennych obowiązkach. Bez nich nie mielibyśmy nic. Pomagając nam i innym tworzą karmę – uczynek owocujący w skutek. Karma jest tworzona w pełni zamierzony czyn ciała, mowy, umysłu. Jeśli przestrzegane są zasady etycznego postępowania te zamierzone czyny będą dobre, tak jak dobre będą ich owoce. Widzicie, buddyzm tak naprawdę sprowadza się do jednej zasady: nie krzywdźcie ani innych, ani siebie. Proste prawda? – z tak już znanym uśmiechem zakończył mnich, wręczając nam kilka zadrukowanych kartek papieru A4. – Tu jest wszystko o czym mówiłem. Poczytacie sobie w spokoju i dużo rzeczy wpadnie samo na swoje miejsce. Dzielcie się swoim doświadczeniem tutaj z innymi i też przyczynicie się do krzewienia buddyzmu.

Ciężko się było rozstać z tym niesamowitym miejscem i jego mieszkańcami. Świątynia przyrody otaczająca świątynię w skale zachęcała do rzucenia wszystkiego. Zaszycia się tu na dni, a może i tygodnie i dalszego studiowania buddyzmu – dobrodusznej filozofii życia. Kilkadziesiąt minut wykładu sprawiło, że jakoś inaczej patrzyło się na świat. Bardziej optymistycznie, przyjaźnie i z dużo większą uwagą.



Na drodze do kolejnego punktu podróży po Sri Lance natykaliśmy się co chwilę na uosobienie tego, o czym mówił Lanka – ludzi pracujących na dobrą karmę. Młodzi chłopcy z gigantycznymi flagami wręcz zaganiali samochody na postoje, gdzie ustawione były stoły z ofiarami dla innych. Każdy postój oferował co innego: napój z gotowanego jęczmienia, przekąski, owoce, kwiaty. Roześmiane buzie podchodziły do okien samochodu wręczając coraz to inne podarki.

Aż ciężko uwierzyć, że tradycje buddyzmu zachowały się na Sri Lance tak silnie. Przez wieki kraj ten nękany był wojnami pomiędzy lokalnymi władcami, jak i z zewnętrznymi najeźdźcami. XI w. zastał buddyzm niemal kompletnie wyniszczony. Sytuacja była tak zła, że panujący wtedy władca – Vijayabahu I – musiał szukać pomocy Birmy w przywróceniu buddyzmu na Sri Lance. Kolonizacja kraju przez Portugalczyków, Holendrów i Brytyjczyków również nie pomogły. Kraje silnie naciskały na krzewienie chrześcijaństwa i buddyści często byli drastycznie opresjonowani. Mimo wszystko jednak buddyzm utrzymał się i z konfrontacji wyszedł silniejszy niż zwykle, czyniąc ze Sri Lanki kraj o najdłuższej nieprzerwanej historii buddyzmu.

Trasa pomiędzy postojami upływała w milczeniu. Każde z nas głęboko pogrążone w myślach o filozofii, która przed chwilą została nam przedstawiona. Nie krzywdźcie ani innych, ani siebie – tak proste. A jednocześnie tak trudne do wykonania.

W zaciszu świątyni, przy szemrzącym wodospadzie wszystko wydawało się oczywiste i wykonalne. Ale jak to będzie funkcjonować w zderzeniu z codzienną rzeczywistością? Z pracą która nie przynosi satysfakcji? Z konfliktami wśród rodziny i znajomych?

Jak wtedy utrzymać spokój, niezanieczyszczony gniewem i negatywnymi emocjami umysł?

Czy przywołane wspomnienie świątyni w skale przy krystalicznym wodospadzie i ciągle uśmiechniętej twarzy mnicha wystarczy?

 

 

Sprawdź zanim wyjedziesz

  • PRZYDATNE
  • MIEJSCE
  • CZAS
  • CENA

PRZYDATNE

Świątynia w skale – Rakkhiththakanda – jest miejscem dla każdego, kto chciałby zasięgnąć wiedzy o buddyźmie, ale także dla tych, którzy chcieliby zaznać sielskiego spokoju miejsca i serdecznej gościnności jego gospodarzy – mnichów.

Jak każdemu miejscu kultu, świątyni należy się najwyższy szacunek. Wkraczając do niej należy mieć zakryte nogi i ramiona. Wejście tylko na boso.

MIEJSCE

Rakkitha Kanda Road,
Badulla,
Uva Province,
Sri Lanka

CZAS

Rakkhiththakanda można odwiedzić w każdym czasie. Nejlepiej jednak zrobić to podczas jednego z buddyjskich świąt.

CENA

Nie ma opłaty za wejście, ale zwyczajowo zostawia się chociaż niewielką dotację.


 

kulturaobyczajereligia
Udostępnij

Poprzedni

Market Damnoen Saduak - zakupy na fali

Następny

Tsunami

OBSERWUJ NAS

WIĘCEJ NA FACEBOOKU

Współpraca z Lonely Planet

INSTAGRAM

peryferiemag

Karetką Dookoła Świata
Around the World in the Ambulance
From Poland to Alaska
📍 Our newest post 👇

Peryferie
Szeptucha Monika zbiera starocie, bo je szanuje. B Szeptucha Monika zbiera starocie, bo je szanuje. Bo zaklęty jest w nich kawałek czyjegoś życia. Ktoś je zrobił, dotykał. Komuś służyły. Mają swoją historię. 

Ot, choćby ten stary warsztat szewski dziadka. Dziadek używał tych kopyt, tych kołeczków drewnianych, tego młotka, żeby spełniać marzenia Moniki. A to buty do jazdy konnej, a to pasek, co go sobie wymyśliła. W warsztacie wciąż żyje duch dziadka. Tu czuć go bardziej niż na cmentarzu. 

Albo ten kufer. Stał gdzieś pod płotem, wyrzucony na deszcz. Stupięćdziesięcioletni. A przecież wiernie komuś służył. Może to właśnie w nim panna młoda przywiozła wiano do domu męża? 

Szeptucha lubi towarzystwo dusz swoich staroci. Letnimi rankami przychodzi z kubkiem kawy posiedzieć sobie z nimi. Przychodzi na kawę z duchami.
🌿🌿🌿
A może by tak na kawę z duchami w @chataszeptuchy ?

Każdego zainteresowanego zapraszamy do lektury lutowego wydania magazynu @charaktery , gdzie w magicznej rozmowie Monika Dygas pozwala nam zajrzeć do jej szeptuchowego świata. 

https://charaktery.eu/artykul/kawa-z-duchami?fbclid=IwAR086oNO-rgFyHBgGSrZZfP9N6rqAVYT0sNc9xlYAAfvQtoZWjML7O-9aBM

#szeptucha #polska #charaktery #podróże
... W całej pracowitej przyrodzie tylko ludzie tr ... W całej pracowitej przyrodzie tylko ludzie trwali bez ruchu.

Wędkarz w łódce po drugiej stronie jeziora zmienił się w konar z ramionami i wędką zastygłymi nad wodą.

W swoim domu kaszubski gospodarz Franciszek, do którego należy ziemia nad jeziorem, jeszcze nie odstygł z bezruchu snu. Otoczony domkami na dzierżawę, pełnymi snem letników, przekręca swoje osiemdziesiąt dziewięć lat na drugi bok. Gospodarki już nie ma. Już nie musi wcześnie wstawać.

Ale, kiedy się zbudzi, też będzie zajęty.
Najpierw sprawdzi obejście i swoje rzeźby: chłopków, co grają na organach i zagryzają fajki pod wąsami z szyszek, dwa białe zające, fliger, czyli samolot i działo ze szpuli po kablach i rury kanalizacyjnej. I wiatraki. Ten, co pokazuje czy bardzo dziś wietrznie – bardzo prosty, ale skuteczny, te wysokie z wnętrzem smukłych wieżyczek zdobionych kinkietami w kwiaty i ten jeden, jedyny, co zamiast czterech boków ma sześć.

Potem gospodarz podleje kwiaty. Tak jak obiecał żonie, kiedy szła na operację. Teraz od tygodnia dochodzi do siebie u córki. Już, już powinna wracać.

Wreszcie po śniadaniu siądzie do organów schowanych w szałerku. Zagra „Kaszubskie Jeziora”, a głos akordów, wzmocniony starym, ale sprawnym głośnikiem, poniesie się po jeziorze wprost do letników, co rozłożyli się na brzegu w kamperach.

Po koncercie pan Franciszek pójdzie do nich i za postój weźmie tyle, co na flaszkę. Bo tyle, co na piwo, to trochę za mało. Potem rozsiądzie się w jednym z letniskowych krzeseł i będzie młodym opowiadał jak to na Kaszubach się żyło i żyje.

Opowie, jak to za ojców było, kiedy przed wojną Niemiec rządził wioskami, a podatki były wysokie. A potem, we wojnie, jak chodził po domach z listą i trzeba było zdać plony, trzodę, ale tylko tyle, ile gospodarz mógł. I za to miał jeszcze płacone! Tak było we wojnie.

I pozwolenia były na ubój świniaka. Ale jak kto oszukał, to od razu – szu! – brali do Sztutowa! Chłop już nie wracał. A jak wiedzieli, że oszust? Ha! Brali mięso do weterynarza i ten pieczątki stawiał. Na każdym kawałeczku. A jak pieczątki nie było, to znaczy, że ubił drugie zwierzę. Kiedyś jeden nawet za owcę poszedł...

[Cała historia pod linkiem w bio]
Wyszli z niewielkiego czerwonego samochodu. Leciwe Wyszli z niewielkiego czerwonego samochodu. Leciwego, ale zadbanego. Ubrani elegancko. Tak, jak wypada w niedzielę. Nawet jeśli się idzie do lasu. Na grzyby.

Lasom też należy się niedzielny szacunek.

Pani w ciemnorubinowej bluzce z elegancką torebką w dłoni. Pan w wyprasowanej koszuli w kratę, schludnie wpuszczonej w dżinsowe spodnie.

Poszli.

Między drzewami kilka razy mignęła przyprószona siwizną głowa pana i kasztanowe loki pani.

Zniknęli.

Wrócili po dobrej godzinie.

- I jak? Kurki są? – zapytał Andrzej, bo wie, że las z kurków słynie.

- Oj słabo! Słabo bardzo – odpowiedział smętnie szpakowaty pan i potrząsnął reklamówką. – Ja to ledwie dno siatki zakryłem. Nawet wstyd pokazywać. Żona trochę więcej, bo to trzeba dobre oczy mieć. A u mnie już i oczy nie te i kręgosłup siada.

I rzeczywiście, szpakowaty pan zgiął się wpół, przeczekując falę bólu w plecach.

Za chwilę wyprostował się i ciągnął leśną opowieść.

- No i jeszcze, proszę pana, wszystkie nasze miejsca – bo my stale w te same chodzimy, bo wiemy, że tam zawsze kurki są – to przygnietli drzewem.

- Ano tak! Strasznie tam powycinane wgłębi. A to tak legalnie? – dopytywał Andrzej.

- Gdzie tam, proszę pana! Nielegalnie ścinają. Tu dokoła, proszę pana, są domki letniskowe. I prawie wszystkie z kominkami. Bo to ładnie. A właściciele do tych kominków drzewo muszą mieć. Kupić, proszę pana, drogo, a do lasu blisko.

Opowieść zatrzymuje nowa fala bólu. Ale już nie fizycznego. Żałości raczej. Za ściętymi drzewami.

- Ale tu, proszę pana, to jeszcze nic. Ja mam szwagra pod Lubiatowem i tam to tną na potęgę! Dobre drzewa. Zdrowe. A zaraz obok rośnie las. Stary. Chyba za trzysta lat będzie miał. I tam ziemia już tak próchnem nabrzmiała, że te drzewa same się przewracają. I nikt ich nie bierze. Tylko nowe tną. Zdrowe. I dlaczego tak?

Znów grymas bólu...
 [c.d. w komentarzach]
- Dzień dobry! Co tam? Zima idzie? Krzyknął An - Dzień dobry! Co tam? Zima idzie?

Krzyknął Andrzej. Bo on już tak ma, że jak widzi istotę ludzką, to zagaduje. Ja gadam do zwierząt. Ludzie są jego.
Teraz też krzyknął to swoje „dzień dobry”. Do człowieka oprócz nas jednego jedynego w okolicy. Bo tu, na szczycie grzbietu gdzieś pośrodku Beskidu Żywieckiego pod koniec października prawie nikogo.

To też zaczepiony mężczyzna się zdziwił. Nie dość, że jesteśmy, to jeszcze zagadujemy.

- Dzień dobry. Ano idzie – odpowiedział trochę podejrzliwie. Jakby sprawdzał, czy to na pewno do niego.

- No, my też się szykujemy. Gospodarz lada dzień ma nam drewno na opał dowieźć – ciągnął Andrzej, nawiązując do cylindrów jasnych świeżo porżniętych pniaków, co otaczały mężczyznę jak żółte kurczęta karmiącą je gospodynię. - Bo my tu zaraz obok chatkę wynajmujemy, wie pan.

I nagle, jakby w mężczyźnie coś pękło. Pękła tama podejrzliwości i popłynęła powódź mowy. Kilka słów rzuconych, ot tak, z grzeczności wywołało lawinę relacji, wspomnień, utyskiwań i pochwał. Tego wszystkiego, co to w człowieku siedzi cichutko jak zwierzątka jakieś, gotowe wyskoczyć, kiedy tylko nadarzy się sposobność.

- Ano, panie! Trzeba się szykować już teraz, bo pogoda jeszcze dobra, ale zaraz śnieg sypnie i koniec! A zima to zawsze czai się, czai i znienacka przychodzi. Raz jest pięknie, słonecznie jak dziś, a jutro już świata spod śniegu może nie być widać. Ja, panie, wiem, bo to tu już siedemdziesiąt lat żyję.

Siedemdziesiąt lat! Jezu drogi zmiłuj się! Chłop wysoki, szczupły. Prosty jak struna. Co prawda poczochrane wiatrem i pracą włosy bardziej siwe niż czarne, ale twarz zmarszczkami usiana tylko okazjonalnie. I to tylko takimi, co robią się od śmiechu – w kącikach ust i oczu. Ramiona i ręce mocne i pewne. Machają siekierą bez wysiłku jak skrzypek smyczkiem. A węzły mięśni na przedramionach tańczą w takt wybijanego przezeń rytmu i rzucają ciężkie drewniane kloce na zieloną przyczepkę małego traktora.

Siedemdziesiąt lat! Aż się chce za siekierę i piły łańcuchowe łapać, kloce przerzucać i pracować na taką siedemdziesięcioletnią formę.

- A może panu pomóc?

... Ciąg dalszy pod linkiem w bio 🙂 

#vanlife #kamper #góry #beskidżywiecki #drwal #podróże
[English in the comments] Ledwo zamknę oczy, budz [English in the comments]
Ledwo zamknę oczy, budzi mnie popiskiwanie.

- Andrzej! On piszczy!

- Co?!? Piszczy? Kto piszczy? - wyrwany ze snu Andrzej nie ogarnia sytuacji.

- Piesek! Młody piszczy! Idź, zobacz, co tam się dzieje!

Z wyraźną niechęcią Andrzej sprawdza sytuację na zewnątrz.

- Nie ma go nigdzie. Poza tym nie słyszę żadnego piszczenia.

Rzeczywiście. Ucichło.

Zasypiam.

Piszczenie budzi mnie znowu.

Tym razem, nie wierząc w zdolności poszukiwawcze męża, sama tarabanię się na dwór. Czołówka na czole. Szukam. Dookoła samochodu. Pod samochodem. Na samochodzie.

No cholera, nie ma! Ani psa, ani piszczenia! Co jest?!

Sytuacja powtarza się przez całą noc.

Nad ranem wymęczona wreszcie zasypiam.

- Oooooooooolaaaaaaaaaaaa! – krzyk Andrzeja o poranku stawia mnie na równe nogi.
[Cała historia pod linkiem w Bio]

#turkey #turcja #puppy #szczeniak #travel #podróże #travelaroundtheworld #podróżdookołaświata #vanlife #vantravel
Gong Xi Fa Cai! [English in the comments] Wieczor Gong Xi Fa Cai!

[English in the comments]
Wieczorem, lekko stremowani stajemy pod drzwiami singapurskiego bloku HDB.

Pod pachą kosz pełen pomarańczy – symbolu dobrobytu i powodzenia.
Otwierają się drzwi.

Staje w nich uśmiechnięta Kasey. Gestem zaprasza do środka. Wprowadza nas do swojego domu i rodziny. Do tradycji pierwszego w naszym życiu Chińskiego Nowego Roku celebrowanego w Singapurze.

Trudno uwierzyć, że od tego czasu minęło już dziesięć lat.

Trudno, tym bardziej że pamiętamy jak dziś ten słodki zapach pomarańczy. I to, jak długimi pałeczkami mieszamy sałatkę Lo Hei, wykrzykując życzenia, czyniąc dookoła niemiłosierny bałagan. Im większy, tym większe szczęście i dobrobyt w Nowym Roku.

Jak dziś pamiętamy śmiech i opowieści rodzinne snute nad „steamboat” - parującym kociołkiem bulionu, w którym każdy po kolei macza swoje ulubione składniki – cienkie plastry mięsa, ryby, grzybów…

Do tej pory żyją w nas legendy Chińskiego Nowego Roku.

O bestii Nian, co w każdy Nowy Rok atakowała wioski, pożerając plony, trzodę, a nawet dzieci. I o tym, jak potwór wystraszył się malca ubranego na czerwono. Po dziś dzień kolor czerwony strzeże przed złymi siłami i negatywną energią. Po dziś dzień Chiński Nowy Rok czerwieni się latarniami, ozdobami i strojami celebrujących. I rozbrzmiewa hukiem fajerwerków, które również odstraszają Nian.

Dziesięć lat temu odczuliśmy na własnej skórze, jak odległe kultury są w zasadzie tak bardzo podobne.

Kolacja wigilijna Chińskiego Nowego Roku tak jak Wigilia gromadzi rodziny, które wspólnie radują się nowym początkiem, jednają się, zażegnują spory. Które, przestrzegając tradycji, ubierają się na czerwono albo kładą sianko pod obrusem. Które zapraszają tych, co nie mogą być z najbliższymi, aby choć przez chwilę zapewnić im namiastkę domu z dala od domu.

Tak jak dziesięć lat temu, tak i dziś, i na każdy kolejny rok życzymy sobie i Wam, aby zawsze czekało na Was miejsce przy stole wtedy, kiedy tego najbardziej potrzebujecie.

I żebyśmy zawsze potrafili takie miejsce zapewnić każdemu, kto go potrzebuje.

#cny #chinesenewyear #singapore #singapur #chinskinowyrok #gongxifacai
More... Dołącz na Instagramie

Szukaj

DOWIEDZ SIĘ WIĘCEJ O AZJI

architecture architektura historia history kuchnia kultura natura nature obyczaje religia

Zobacz również

Obyczaje, Singapur
Sty 22, 2017

Tradycje Chińskiego Nowego Roku – Reunion Dinner

Punkt dziewiętnasta. Pod pachą kosz pełen pomarańczy – symbolu dobrobytu i powodzenia. Pukamy do drzwi mieszkania w...

Czytaj Dalej
0 0
Birma, Obyczaje
Sie 13, 2017

Pagoda Szwedagon – czcigodny świadek buddyjskiego nowicjatu

Pagoda Szwedagon – niemal 100-metrowa stupa, majestatycznie wznosząca się na wzgórzu Singuttara Hill – króluje nad...

Czytaj Dalej
0 3

Komentarze

2 Komentarze
  1. autor
    Barbara
    Sty 25, 2018 Reply

    Aż chciałoby się żyć wśród buddystów. Jak zwykle za mało zdjęć. Pozdrowionka

    • autor
      Aleksandra Tofil
      Sty 30, 2018 Reply

      Ale za to film jest! 😀 😀 😀

Napisz coś... Anuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *


INSTAGRAM

peryferiemag

Karetką Dookoła Świata
Around the World in the Ambulance
From Poland to Alaska
📍 Our newest post 👇

Peryferie
Szeptucha Monika zbiera starocie, bo je szanuje. B Szeptucha Monika zbiera starocie, bo je szanuje. Bo zaklęty jest w nich kawałek czyjegoś życia. Ktoś je zrobił, dotykał. Komuś służyły. Mają swoją historię. 

Ot, choćby ten stary warsztat szewski dziadka. Dziadek używał tych kopyt, tych kołeczków drewnianych, tego młotka, żeby spełniać marzenia Moniki. A to buty do jazdy konnej, a to pasek, co go sobie wymyśliła. W warsztacie wciąż żyje duch dziadka. Tu czuć go bardziej niż na cmentarzu. 

Albo ten kufer. Stał gdzieś pod płotem, wyrzucony na deszcz. Stupięćdziesięcioletni. A przecież wiernie komuś służył. Może to właśnie w nim panna młoda przywiozła wiano do domu męża? 

Szeptucha lubi towarzystwo dusz swoich staroci. Letnimi rankami przychodzi z kubkiem kawy posiedzieć sobie z nimi. Przychodzi na kawę z duchami.
🌿🌿🌿
A może by tak na kawę z duchami w @chataszeptuchy ?

Każdego zainteresowanego zapraszamy do lektury lutowego wydania magazynu @charaktery , gdzie w magicznej rozmowie Monika Dygas pozwala nam zajrzeć do jej szeptuchowego świata. 

https://charaktery.eu/artykul/kawa-z-duchami?fbclid=IwAR086oNO-rgFyHBgGSrZZfP9N6rqAVYT0sNc9xlYAAfvQtoZWjML7O-9aBM

#szeptucha #polska #charaktery #podróże
... W całej pracowitej przyrodzie tylko ludzie tr ... W całej pracowitej przyrodzie tylko ludzie trwali bez ruchu.

Wędkarz w łódce po drugiej stronie jeziora zmienił się w konar z ramionami i wędką zastygłymi nad wodą.

W swoim domu kaszubski gospodarz Franciszek, do którego należy ziemia nad jeziorem, jeszcze nie odstygł z bezruchu snu. Otoczony domkami na dzierżawę, pełnymi snem letników, przekręca swoje osiemdziesiąt dziewięć lat na drugi bok. Gospodarki już nie ma. Już nie musi wcześnie wstawać.

Ale, kiedy się zbudzi, też będzie zajęty.
Najpierw sprawdzi obejście i swoje rzeźby: chłopków, co grają na organach i zagryzają fajki pod wąsami z szyszek, dwa białe zające, fliger, czyli samolot i działo ze szpuli po kablach i rury kanalizacyjnej. I wiatraki. Ten, co pokazuje czy bardzo dziś wietrznie – bardzo prosty, ale skuteczny, te wysokie z wnętrzem smukłych wieżyczek zdobionych kinkietami w kwiaty i ten jeden, jedyny, co zamiast czterech boków ma sześć.

Potem gospodarz podleje kwiaty. Tak jak obiecał żonie, kiedy szła na operację. Teraz od tygodnia dochodzi do siebie u córki. Już, już powinna wracać.

Wreszcie po śniadaniu siądzie do organów schowanych w szałerku. Zagra „Kaszubskie Jeziora”, a głos akordów, wzmocniony starym, ale sprawnym głośnikiem, poniesie się po jeziorze wprost do letników, co rozłożyli się na brzegu w kamperach.

Po koncercie pan Franciszek pójdzie do nich i za postój weźmie tyle, co na flaszkę. Bo tyle, co na piwo, to trochę za mało. Potem rozsiądzie się w jednym z letniskowych krzeseł i będzie młodym opowiadał jak to na Kaszubach się żyło i żyje.

Opowie, jak to za ojców było, kiedy przed wojną Niemiec rządził wioskami, a podatki były wysokie. A potem, we wojnie, jak chodził po domach z listą i trzeba było zdać plony, trzodę, ale tylko tyle, ile gospodarz mógł. I za to miał jeszcze płacone! Tak było we wojnie.

I pozwolenia były na ubój świniaka. Ale jak kto oszukał, to od razu – szu! – brali do Sztutowa! Chłop już nie wracał. A jak wiedzieli, że oszust? Ha! Brali mięso do weterynarza i ten pieczątki stawiał. Na każdym kawałeczku. A jak pieczątki nie było, to znaczy, że ubił drugie zwierzę. Kiedyś jeden nawet za owcę poszedł...

[Cała historia pod linkiem w bio]
Wyszli z niewielkiego czerwonego samochodu. Leciwe Wyszli z niewielkiego czerwonego samochodu. Leciwego, ale zadbanego. Ubrani elegancko. Tak, jak wypada w niedzielę. Nawet jeśli się idzie do lasu. Na grzyby.

Lasom też należy się niedzielny szacunek.

Pani w ciemnorubinowej bluzce z elegancką torebką w dłoni. Pan w wyprasowanej koszuli w kratę, schludnie wpuszczonej w dżinsowe spodnie.

Poszli.

Między drzewami kilka razy mignęła przyprószona siwizną głowa pana i kasztanowe loki pani.

Zniknęli.

Wrócili po dobrej godzinie.

- I jak? Kurki są? – zapytał Andrzej, bo wie, że las z kurków słynie.

- Oj słabo! Słabo bardzo – odpowiedział smętnie szpakowaty pan i potrząsnął reklamówką. – Ja to ledwie dno siatki zakryłem. Nawet wstyd pokazywać. Żona trochę więcej, bo to trzeba dobre oczy mieć. A u mnie już i oczy nie te i kręgosłup siada.

I rzeczywiście, szpakowaty pan zgiął się wpół, przeczekując falę bólu w plecach.

Za chwilę wyprostował się i ciągnął leśną opowieść.

- No i jeszcze, proszę pana, wszystkie nasze miejsca – bo my stale w te same chodzimy, bo wiemy, że tam zawsze kurki są – to przygnietli drzewem.

- Ano tak! Strasznie tam powycinane wgłębi. A to tak legalnie? – dopytywał Andrzej.

- Gdzie tam, proszę pana! Nielegalnie ścinają. Tu dokoła, proszę pana, są domki letniskowe. I prawie wszystkie z kominkami. Bo to ładnie. A właściciele do tych kominków drzewo muszą mieć. Kupić, proszę pana, drogo, a do lasu blisko.

Opowieść zatrzymuje nowa fala bólu. Ale już nie fizycznego. Żałości raczej. Za ściętymi drzewami.

- Ale tu, proszę pana, to jeszcze nic. Ja mam szwagra pod Lubiatowem i tam to tną na potęgę! Dobre drzewa. Zdrowe. A zaraz obok rośnie las. Stary. Chyba za trzysta lat będzie miał. I tam ziemia już tak próchnem nabrzmiała, że te drzewa same się przewracają. I nikt ich nie bierze. Tylko nowe tną. Zdrowe. I dlaczego tak?

Znów grymas bólu...
 [c.d. w komentarzach]
- Dzień dobry! Co tam? Zima idzie? Krzyknął An - Dzień dobry! Co tam? Zima idzie?

Krzyknął Andrzej. Bo on już tak ma, że jak widzi istotę ludzką, to zagaduje. Ja gadam do zwierząt. Ludzie są jego.
Teraz też krzyknął to swoje „dzień dobry”. Do człowieka oprócz nas jednego jedynego w okolicy. Bo tu, na szczycie grzbietu gdzieś pośrodku Beskidu Żywieckiego pod koniec października prawie nikogo.

To też zaczepiony mężczyzna się zdziwił. Nie dość, że jesteśmy, to jeszcze zagadujemy.

- Dzień dobry. Ano idzie – odpowiedział trochę podejrzliwie. Jakby sprawdzał, czy to na pewno do niego.

- No, my też się szykujemy. Gospodarz lada dzień ma nam drewno na opał dowieźć – ciągnął Andrzej, nawiązując do cylindrów jasnych świeżo porżniętych pniaków, co otaczały mężczyznę jak żółte kurczęta karmiącą je gospodynię. - Bo my tu zaraz obok chatkę wynajmujemy, wie pan.

I nagle, jakby w mężczyźnie coś pękło. Pękła tama podejrzliwości i popłynęła powódź mowy. Kilka słów rzuconych, ot tak, z grzeczności wywołało lawinę relacji, wspomnień, utyskiwań i pochwał. Tego wszystkiego, co to w człowieku siedzi cichutko jak zwierzątka jakieś, gotowe wyskoczyć, kiedy tylko nadarzy się sposobność.

- Ano, panie! Trzeba się szykować już teraz, bo pogoda jeszcze dobra, ale zaraz śnieg sypnie i koniec! A zima to zawsze czai się, czai i znienacka przychodzi. Raz jest pięknie, słonecznie jak dziś, a jutro już świata spod śniegu może nie być widać. Ja, panie, wiem, bo to tu już siedemdziesiąt lat żyję.

Siedemdziesiąt lat! Jezu drogi zmiłuj się! Chłop wysoki, szczupły. Prosty jak struna. Co prawda poczochrane wiatrem i pracą włosy bardziej siwe niż czarne, ale twarz zmarszczkami usiana tylko okazjonalnie. I to tylko takimi, co robią się od śmiechu – w kącikach ust i oczu. Ramiona i ręce mocne i pewne. Machają siekierą bez wysiłku jak skrzypek smyczkiem. A węzły mięśni na przedramionach tańczą w takt wybijanego przezeń rytmu i rzucają ciężkie drewniane kloce na zieloną przyczepkę małego traktora.

Siedemdziesiąt lat! Aż się chce za siekierę i piły łańcuchowe łapać, kloce przerzucać i pracować na taką siedemdziesięcioletnią formę.

- A może panu pomóc?

... Ciąg dalszy pod linkiem w bio :) 

#vanlife #kamper #góry #beskidżywiecki #drwal #podróże
[English in the comments] Ledwo zamknę oczy, budz [English in the comments]
Ledwo zamknę oczy, budzi mnie popiskiwanie.

- Andrzej! On piszczy!

- Co?!? Piszczy? Kto piszczy? - wyrwany ze snu Andrzej nie ogarnia sytuacji.

- Piesek! Młody piszczy! Idź, zobacz, co tam się dzieje!

Z wyraźną niechęcią Andrzej sprawdza sytuację na zewnątrz.

- Nie ma go nigdzie. Poza tym nie słyszę żadnego piszczenia.

Rzeczywiście. Ucichło.

Zasypiam.

Piszczenie budzi mnie znowu.

Tym razem, nie wierząc w zdolności poszukiwawcze męża, sama tarabanię się na dwór. Czołówka na czole. Szukam. Dookoła samochodu. Pod samochodem. Na samochodzie.

No cholera, nie ma! Ani psa, ani piszczenia! Co jest?!

Sytuacja powtarza się przez całą noc.

Nad ranem wymęczona wreszcie zasypiam.

- Oooooooooolaaaaaaaaaaaa! – krzyk Andrzeja o poranku stawia mnie na równe nogi.
[Cała historia pod linkiem w Bio]

#turkey #turcja #puppy #szczeniak #travel #podróże #travelaroundtheworld #podróżdookołaświata #vanlife #vantravel
Gong Xi Fa Cai! [English in the comments] Wieczor Gong Xi Fa Cai!

[English in the comments]
Wieczorem, lekko stremowani stajemy pod drzwiami singapurskiego bloku HDB.

Pod pachą kosz pełen pomarańczy – symbolu dobrobytu i powodzenia.
Otwierają się drzwi.

Staje w nich uśmiechnięta Kasey. Gestem zaprasza do środka. Wprowadza nas do swojego domu i rodziny. Do tradycji pierwszego w naszym życiu Chińskiego Nowego Roku celebrowanego w Singapurze.

Trudno uwierzyć, że od tego czasu minęło już dziesięć lat.

Trudno, tym bardziej że pamiętamy jak dziś ten słodki zapach pomarańczy. I to, jak długimi pałeczkami mieszamy sałatkę Lo Hei, wykrzykując życzenia, czyniąc dookoła niemiłosierny bałagan. Im większy, tym większe szczęście i dobrobyt w Nowym Roku.

Jak dziś pamiętamy śmiech i opowieści rodzinne snute nad „steamboat” - parującym kociołkiem bulionu, w którym każdy po kolei macza swoje ulubione składniki – cienkie plastry mięsa, ryby, grzybów…

Do tej pory żyją w nas legendy Chińskiego Nowego Roku.

O bestii Nian, co w każdy Nowy Rok atakowała wioski, pożerając plony, trzodę, a nawet dzieci. I o tym, jak potwór wystraszył się malca ubranego na czerwono. Po dziś dzień kolor czerwony strzeże przed złymi siłami i negatywną energią. Po dziś dzień Chiński Nowy Rok czerwieni się latarniami, ozdobami i strojami celebrujących. I rozbrzmiewa hukiem fajerwerków, które również odstraszają Nian.

Dziesięć lat temu odczuliśmy na własnej skórze, jak odległe kultury są w zasadzie tak bardzo podobne.

Kolacja wigilijna Chińskiego Nowego Roku tak jak Wigilia gromadzi rodziny, które wspólnie radują się nowym początkiem, jednają się, zażegnują spory. Które, przestrzegając tradycji, ubierają się na czerwono albo kładą sianko pod obrusem. Które zapraszają tych, co nie mogą być z najbliższymi, aby choć przez chwilę zapewnić im namiastkę domu z dala od domu.

Tak jak dziesięć lat temu, tak i dziś, i na każdy kolejny rok życzymy sobie i Wam, aby zawsze czekało na Was miejsce przy stole wtedy, kiedy tego najbardziej potrzebujecie.

I żebyśmy zawsze potrafili takie miejsce zapewnić każdemu, kto go potrzebuje.

#cny #chinesenewyear #singapore #singapur #chinskinowyrok #gongxifacai
More... Dołącz na Instagramie
Copyrights © 2020 www.peryferie.com All rights reserved.
Do góry