Pod opatrunkiem złotego stepu
Głośny huk wyrywa nas ze snu. W tylne drzwi kampera ktoś łomocze bezlitośnie. Andrzej łapie za gaz pieprzowy. Ja...
Przed urokliwymi i wiekowymi kamiennymi domkami soczyście zielenią się nagie krzaki kukurydz. Zaraz obok suszą się owoce poukładane w wysokie, schludne stosy. Przed kukurydzianym ogrodem – niski murek z piętrzących się jeden na drugim kamieni i głazików. W tle masywne i majestatyczne pasmo gór. Mgła chmur snuje się między ich czarnymi szczytami.
Wioska to punkt startowy. Ze śpiworami i karimatami kolebiącymi się u plecaków nasza grupa rusza na Wielki Mur Chiński. Zaczyna się niepozornie. Marsz żwawym krokiem między niekończącą się zielenią pól i poletek. Płaska, wygodna dróżka zachęca do rozmów i komentarzy o lekkości trasy. Nieco później pola przechodzą w las, dróżka w kamienistą ścieżynkę, która coraz stromiej pnie się w górę. Zamiast rozmów – przyspieszony oddech.
Kilkanaście metrów dalej drzewa rozstępują się, ukazując wyczekiwany widok. Nie przypomina on jednak panoramy Wielkiego Muru z pocztówek czy zdjęć na kartach magazynów turystycznych. Zamiast idealnie sześciennych zębów fortyfikacji – sypiące się lawiną gruzu kamienie. Zamiast szerokich, gładkich chodników przyjaznym luzackim klapkom i eleganckim szpilkom – poryta, nierówna powierzchnia strasząca widmem potknięć i zbitych kolan. Nierestaurowana część Muru – Jiankou – zachowuje swoją oryginalność i surowość setek ciężkich lat, które przypadły jej w udziale.
Bliskość jednego z architektonicznych cudów świata przepełnia naszą grupę gorączką ekscytacji. Wtem…
– Nie możemy wejść – ktoś z części grupy najbliżej Muru rzuca w naszą stronę.
– Jak to?!
– Nie dadzą drabiny.
Kto nie da? Jakiej drabiny? Wzrokiem podążamy za dłonią wskazującą szczyt ściany. W najwyższym jej miejscu, zaraz nad wydeptaną mnogimi wycieczkami ścieżce, siedzi babuleńka. Kapelusz z wielkim daszkiem osłania jej twarz od coraz mocniej grzejącego słońca, kiedy raz za razem popija sobie herbatę z małego termosu. Poniżej, rozgorączkowany przewodnik zapalczywie dyskutuje z siwym dziadkiem. Upływa kilka minut przepełnionych gestykulacjami i śpiesznie rzucanymi słowami. Wreszcie przewodnik sięga do kieszeni po zwitek banknotów. W tym samym momencie z góry zsuwa się sklecona z drewna drabina. Babcia z dziadziem życzą nam udanej i bezpiecznej wyprawy.
Już pierwsze kroki stawiane na Murze podpowiadają, że wyprawa nie będzie należała do najlżejszych. Chwiejące się sześciany kamieni obsuwają się spod stóp. Resztki stromych schodów wiodą to w górę, to w dół. Wkrótce, schody zmieniają się albo w sunące w dół głazowisko luźnych kamieni albo strzelające w niebo niemal niedostępne ściany. Każdy odcinek skłania do skrupulatnego analizowania wszelkich wystających kamieni, każdej wypustki, których można użyć, jako podporę dla dłoni czy stopy. A potem ścieżka znika. Zostaje tylko resztka ściany fortyfikacyjnej i przyklejony do niej wąziutki pasek wydeptanej ziemi. Z prawej strony mur. Z lewej, ginące między koronami drzew zwalisko kamieni. Wczepieni palcami w pozostałości ściany po prawej stronie, posuwamy się noga za nogą, starając się ignorować ziejącą przepaścią, nieistniejącą stronę lewą.
Kilka godzin później docieramy do naszego noclegu. Jedna z w miarę dobrze zachowanych wieży strażniczych będzie schronieniem na dzisiejszą noc. Pierwszy raz odkąd wyruszyliśmy stoimy na pewnym gruncie. Mimo to, nogi drżą od nieustannego wysiłku i jeszcze od czegoś, co dalekie jest fizycznym doznaniom. Pierwszy raz możemy się zatrzymać i chłonąć fenomen miejsca. Magiczny widok niekończącej się nitki muru, pojawiającej się i ginącej między koronami drzew. Bezkres zieleni lasów, czerni ostrych szczytów górskich i błękitu letniego nieba łączących się ze sobą linią horyzontu. Widok bezcenny z powodu swojego piękna, dzięki fenomenalnie ciężkiej drodze, jaką przeszliśmy cieszy podwójnie.
Nieco ponad godzinę pozostaje do zapadnięcia zmroku. Część z nas rozpierzcha się po niskich korytarzykach i zakamarkach wieży w poszukiwaniu osłoniętego miejsca do spania. Reszta przygotowuje ognisko. Ściany warowni i dach nieba tworzą klimatyczne patio. Wkrótce w jego centrum trzaska ogień odganiając wieczorny chłód. Nagle, zapadający w warowni mrok, rozbrzmiewa okrzykami radości i wiwatów. Tragarze z wioski w dolinie, przynieśli gorącą kolację i zgrzewki zimnego piwa. Nad nami, nocne niebo rozjaśniają fajerwerki. Pozostałości po jednym ze świąt czynią naszą noc jeszcze bardziej magiczną.
Wielki Mur Chiński to seria fortyfikacji wybudowana wzdłuż historycznych północnych granic Chin. Rozciąga się od Dandong na wschodzie, do Lop Lake na zachodzie. Łączna długość wszystkich odnóg to ponad 21000km. Mur miał głównie chronić przed najazdami i atakami barbarzyńców Wielkiego Stepu, ale funkcjonował również, jako bariera graniczna, pomagająca kontrolować cło na towary Jedwabnego Szlaku.
Poszczególne części Muru powstawały w różnych czasach i epokach. Najwcześniejsze fortyfikacje datują się na VIIw.p.n.e., a najlepiej zachowane pochodzą z Dynastii Ming (1368 – 1644). Łączna długość tych ostatnich to 8850km, z czego 6259 stanowią ściany właściwe – reszta to naturalne zabezpieczenia w postaci wzgórz, rzek, itd. To w tym okresie powstały również wieżyczki strażnicze (niemal 25 000), z których żołnierze mieli wypatrywać nadciągających nieprzyjacielskich jeźdźców mongolskich. Zaawansowana technika budowlana, wykorzystująca zespolone ze sobą głazy i kamienie, była jednak stosowana w nielicznych częściach Muru (na przykład przy Pekinie – stolicy cesarstwa). Do tej pory można tu zobaczyć odrestaurowane sekcje ze ścianami sięgającymi niemal 8 metrów i szerokimi na 5 metrów chodnikami. Zdecydowaną większość fortyfikacji stanowiły jednak wzmocnienia tworzone z ubitej ziemi i gliny, umacniane gałęziami i otoczone fosą.
Dzisiejsze czasy zastają Wielki Mur Chiński w większości zniszczony. Do jego rozpadu przyczyniają się zarówno czynniki przyrodnicze: silne deszcze rozmywające ubitą ziemię, wiatry erozyjne, jak i ludzkie: wyskubywanie kamyków w ramach pamiątek, niszczenie murów graffiti, itd. Tylko najbardziej turystyczne miejsca – blisko dużych miast – są poddawane renowacji i otaczane, jako taką architektoniczną opieką.
Sekcja Jiankou leży nieco ponad 70km na północ od Pekinu. Ta datowana na XIVw. część nie była restaurowana od czasów swojego powstania. Mimo, że cieszy się sławą dość niebezpiecznego odcinka, z powodu erodujących ścian, jest również jednym z najbardziej fotogenicznych. Ulokowaną na granicy z pasmem górskim część Jinakou, otaczają strome, ale malownicze klify i połacie gęstych lasów.
Jedną ze słynniejszych części Muru Jiankou są tzw. Niebiańskie Schody, albo Schody do Nieba. Jest to strome pasmo wznoszące się w górę pod kątem 70-80 stopni. Do tego jest tak wąskie, że ciężko znaleźć oparcie dla stóp. Innym, nieco mniej niebezpiecznym odcinkiem, jest Węzeł Pekiński. Miejsce, w którym schodzą się biegnące z rożnych kierunków trzy części Muru.
Poniższe informacje odnoszą się do okolic Pekinu.
Nawet na odcinki odresturowane i łatwe do przejścia polecamy zaopatrzenie się w wygodne, sportowe obuwie. Na odcinki średnio-trudne i trudne konieczne są buty trekkingowe z bardzo dobrą przyczepnością podeszwy.
Odzież – w zależności od pory roku.
Wiosna: marzec – maj (11° – 24°C) – przewiewna, ale ciepła kurtka nieprzemakalna.
Lato: czerwiec – sierpień (30°C) – lekka przewiewna odzież, plus kurtka/płaszcz przeciwdeszczowe. Do tego należy uzbroić się w okulary przeciwsłoneczne, chroniące przed słońcem nakrycie głowy i kremy do opalania.
Jesień: wrzesień – listopad (8° – 18°C) – przewiewna, ale ciepła kurtka nieprzemakalna.
Zima: grudzień – luty (poniżej 0°C) – puchowe zimowe kurtki i spodnie, rękawice, czapki i ocieplane buty trekkingowe. Czasami potrzebne raki.
Bez względu na pogodę trzeba przy sobie mieć zapasy wody wystraczające na dzienną wycieczkę. Zapasy płynów można uzupełnić na ścieżce trekkingowej w niewielkich sklepikach, czy stoiskach. Trzeba mieć na uwadze jednak, że części „dzikie” mają ich albo znikomą ilość, albo w ogóle. W odrestaurowanych częściach natomiast znajdą się nawet i restauracje.
Warte odnotowania i zapamiętania – nieodresturowane części Muru nie posiadają żadnych udogodnień typu toaleta. Jedyna opcja – natura.
Biorąc pod uwagę dojazd z Pekinu do części Muru, który chcemy zwiedzić, cała wycieczka zajmie, co najmniej jeden dzień. Niektóre biura podróży oferują również spędzenie nocy na samym Murze, tak jak w naszym przypadku zrobiło to Snap Adventures. Niestety wspomniana firma już zamknęła swoją działalność, ale liczba biur podróży organizujących wycieczki na Wielki Mur jest imponująca i jest, w czym wybierać. Niektóre oferują nawet kilkudniowe trekkingi po Murze z planem wycieczki przygotowanym specjalnie na życzenie klienta.
Najpopularniejsze i najlepiej zachowane są odcinki muru w okolicach Pekinu.
Jinshanling – 2.5h od Pekinu; odcinek posiada zarówno części odrestaurowane jak i „dzikie”; łatwy
Simatai – 2h od Pekinu, “dziki”, o średnim stopniu trudności
Jiankou – 2.5h od Pekinu, “dziki”, trudny
Mutianyu – 1.5h od Pekinu, odrestaurowany, bardzo łatwy
Badaling – 1.5h od Pekinu, odrestaurowany, bardzo łatwy
Najlepszymi porami na zwiedzanie są późna wiosna i wczesna jesień. Unika się wtedy zarówno ekstremalnych letnich i zimowych temperatur, jak również tłumów turystycznych. Jesień przynosi również czystsze, pozbawione smogu powietrze, a tym samym super widoczność oraz fenomenalne kolory przygotowujących się do zimy lasów, otaczających miejsce. Wiosna natomiast to prześliczny widok budzącej się do życia przyrody.
W zależności od wybranej trasy i biura podróży. Zazwyczaj ceny wahają się od 350PLN/90USD (pół dnia) do kilku/kilkunastu tysięcy za kilkudniowy trekking z trasą „na życzenie”.