Mongolia – Intymne Rozmowy Obcych Dusz
Serce wielkości pięści i bielejąca gąbka płuc. Krwista wątroba leży koło dużego, brązowego żołądka. Obok –...
Czerwiec i lipiec w Rosji stoją mistrzostwami świata w piłce nożnej. Setki tysięcy fanów z całego globu ściągają, żeby wspierać swoje drużyny, ale i po to, żeby zobaczyć na własne oczy Rosję. Tego „niedźwiedzia” Wschodu, który dla wielu jest tak straszny, jak imponujący i tajemniczy.
Podobnie jest i ze mną. Rosję znam tylko z opowieści. Niestety w przeważającej większości – pejoratywnych. Zanim z mężem wyruszyliśmy w naszą podróż „karetką” dookoła świata, uszy mieliśmy pełne ostrzeżeń: przed służbą graniczną, której kontrola zatrzyma nas przynajmniej na dwa dni; przed skorumpowaną policją, która czyha tylko na łapówki; przed drogami, a raczej ich brakiem; przed rosyjskimi kibicami, którzy wręcz stawiani są na równi z bandytami i wreszcie przed rasistowskimi, wrogo nastawionymi – szczególnie do Polaków – obywatelami kraju.
Biorąc pod uwagę zawirowania historyczne, a nawet współczesne, jakie przypadły w udziale Polsce i Rosji, tego ostatniego obawiałam się najbardziej.
Pierwsza okazja do starcia narodowościowego pojawiła się na strefie kibica w Moskwie. Na kilkunastu gigantycznych ekranach rozwieszonych na tle imponującego budynku uniwersytetu oglądaliśmy mecze poprzedzające grę Polaków. Oczywiście udekorowani w biało-czerwone barwy, dumnie prezentując naszą ojczystą flagę.
– O! Wy z Polszy! – rozległo się za naszymi plecami.
– Da, z Polszy.
– No to pójdziem się napić. Za waszą pobiedę!
Ruszyliśmy za naszym nowym znajomym, który przedstawił nas następnemu. I tak się potoczyło. Razem piliśmy za zwycięstwo nad Kolumbijczykami. Razem topiliśmy smutki, kiedy się okazało, że nic z tego. Razem robiliśmy sobie zdjęcia z fanami Nigerii, Kolumbii, Japonii, Anglii. Na twarzach, przedramionach i gdzie jeszcze tylko było miejsce wymienialiśmy się malunkami w narodowych barwach.
Jedynym zgrzytem w nowo nawiązanych stosunkach międzynarodowych było pytanie:
– A te nasze pomniki u was? Dlaczego wy je tak niszczycie? – dociekał jeden z naszych współbiesiadników, wyraźnie rozgoryczony.
Kiedy jego kompan, starał się mówić mu, że „nie nada” i żeby zamiast tego napił się jeszcze; kiedy we mnie zaczął wzbierać święty gniew sprawiedliwości i zanim mógł znaleźć swoje ujście Andrzej po prostu odpowiedział:
– Jak to dlaczego? Przecież to wasza armia razem z niemiecką zaatakowała nas w 1939r., a potem przez niemal 45 lat trzymaliście nas w stalowym uścisku.
U naszego rozgoryczonego rozmówcy zagościł na twarzy wyraz niebotycznego zdziwienia. U mnie – zrozumienie.
Jak mogę wściekać się na człowieka, może jedynie o jakąś dekadę od nas starszego, który został wychowany w ignorancji narzuconej przez jego własne państwo? Jak mam wykłócać się z człowiekiem, któremu od małego było wpajane, że II Wojna Światowa – a właściwie Wielka Wojna Ojczyźniana – zaczęła się w 1941r., kiedy to Hitler znienacka zaatakował swojego sojusznika. Że Armia Czerwona była bohaterem narodów, bo zatrzymała III Rzeszę. Że po wojnie ZSRR musiało „opiekować” się krajami bloku wschodniego, bo były za słabe na samodzielne funkcjonowanie.
Dekad wypaczonego, wyuczonego na blachę w szkole przekonania – choćby nie wiadomo, jakby się pragnęło – nie da się naprawić w ciągu 10 minut. Nawet nad kuflem piwa.
Debata nie rozwinęła się dalej. Pozostało po niej tylko zdziwienie i nieco zachwiane niedowierzanie po jednej stronie i empatyczne zrozumienie po drugiej.
Tego dnia, ani żadnego innego, nie spotkaliśmy się ani z rasizmem, ani bandytyzmem rosyjskich kibiców, czy kogokolwiek. A potencjalnych możliwości było wiele. Byliśmy i na stadionie w czasie meczu Polska – Japonia i byliśmy na wielu strefach kibica.
Ktoś może się upierać, że to atmosfera miejsc i sportowej rywalizacji tak działała. Przyznam szczerze, ze podobne przypuszczenie też przeleciało mi przez głowę.
Ale potem trafiliśmy do osiedlowych barów. Miejscówek genialnych w prostocie swojego funkcjonowania. Ze ściany nad blatem barowym wychodzi od kilku do kilkunastu kraników-nalewaków. Każdy z innym piwem: lokalnym, zagranicznym, full service. Piwo leje się do plastykowych butelek o wybranej pojemności – najczęściej są to półtora-litrówki. Przy barze – oszklone lodówy z przekąskami: suszone ryby, wędzony ser, itd. Wszystko tak słone, że raz po raz trzeba domawiać piwo. Dobroci te bierze się na wynos lub konsumuje na miejscu przy klejących się od piwa stolikach i krzesłach, które ciężko odkleić od podłogi. Fenomenalne miejsce!
I w kilku takich przybytkach, pośród mieszkańców lokalnych blokowisk, przyszło nam oglądać mecze. Atmosfera? Fantastyczna.
Nasz stolik zaraz oblegały tłumy młodszych i starszych klientów, którzy chcieli wychylić szklanicę, zagadać, poćwiczyć angielski – czasami wszystko na raz. Dima dawał dobre rady przed trasą na Bajkał, szynkarka przekomarzała się z upitymi na wesoło klientami, uchachany studenciak oferował:
– Brother, sister do you want to smoke some marihuana? Very good Russian marihuana!
Bracia krwi, bałkańscy bracia to najczęstsze sformułowania jakim nas określano. O więziach jakie nas łączą – raczej niż o tym co nas dzieli – opowiadał na strefie kibica ojciec swojemu synowi ubranemu od stóp do głów w rosyjskie barwy. Jak opowiadał, miał łzy w oczach.
Do tej pory nie spotkaliśmy się ani z przejawami rasizmu, ani agresji. Co spotykamy na każdym kroku za to, to ludzka serdeczność i życzliwość. To ofiarowane ot tak owoce, wędzona ryba, swojski bimber i gorzka czekolada. To bezpłatny postój na strzeżonym parkingu i opłacony mechanik – bo tak zwyczajnie, po ludzku trzeba sobie pomagać.
Kontrola na granicy przeszła w mgnieniu oka. Policja nas ani razu nie zatrzymała. Drogi są – i mogą konkurować z naszymi. Niedźwiedzie po ulicach nie biegają… A na to akurat, po cichu liczyłam.