Peryferie
Menu
  • English
  • Filmy
  • Planeta Ziemia
  • Natura Ludzka
  • Obyczaje
  • Smaki
  • Kraje
    • Azerbejdżan
    • Birma
    • Chiny
    • Indie
    • Indonezja
    • Iran
    • Japonia
    • Kazachstan
    • Kirgistan
    • Malezja
    • Mongolia
    • Nepal
    • Pakistan
    • Rosja
    • Singapur
    • Korea Południowa
    • Sri Lanka
    • Tajwan
    • Tajlandia
    • Wietnam
    ROZDZIAŁ 17 – GANDŻA I SZEKI, AZERBEJDŻAN
    Lip 21, 2019
    ROZDZIAŁ 17 – GANDŻA I SZEKI, AZERBEJDŻAN
    ROZDZIAŁ 16 – YANAR DAG, AZERBEJDŻAN
    Lip 14, 2019
    ROZDZIAŁ 16 – YANAR DAG, AZERBEJDŻAN
    ROZDZIAŁ 15 – BAKU, AZERBEJDŻAN
    Cze 20, 2019
    ROZDZIAŁ 15 – BAKU, AZERBEJDŻAN
    Pagoda Szwedagon – czcigodny świadek buddyjskiego nowicjatu
    Sie 13, 2017
    Pagoda Szwedagon – czcigodny świadek buddyjskiego nowicjatu
    Jiankou, czyli Wielki Mur Chiński i jak z niego nie spaść
    Lut 12, 2017
    Jiankou, czyli Wielki Mur Chiński i jak z niego nie spaść
    Kawah Ijen – piękno z piekła rodem
    Lut 19, 2017
    Kawah Ijen – piękno z piekła rodem
    Prawdziwe oblicze Iranu
    Sty 20, 2020
    Prawdziwe oblicze Iranu
    ROZDZIAŁ 21 – JAZD, IRAN
    Wrz 1, 2019
    ROZDZIAŁ 21 – JAZD, IRAN
    ROZDZIAŁ 21 – KASZAN, IRAN
    Sie 25, 2019
    ROZDZIAŁ 21 – KASZAN, IRAN
    ROZDZIAŁ 20 – SNOWBOARD W IRANIE
    Sie 18, 2019
    ROZDZIAŁ 20 – SNOWBOARD W IRANIE
    Legendy Nikko
    Kwi 9, 2017
    Legendy Nikko
    ROZDZIAŁ 14 – JEDWABNY SZLAK, KAZACHSTAN część II
    Cze 1, 2019
    ROZDZIAŁ 14 – JEDWABNY SZLAK, KAZACHSTAN część II
    ROZDZIAŁ 13 – JEDWABNY SZLAK, KAZACHSTAN część I
    Maj 15, 2019
    ROZDZIAŁ 13 – JEDWABNY SZLAK, KAZACHSTAN część I
    Rozdział 11 – Ałmaty, Kazachstan
    Lut 2, 2019
    Rozdział 11 – Ałmaty, Kazachstan
    Rozdział 10 – Pawłodar, Kazachstan
    Sty 11, 2019
    Rozdział 10 – Pawłodar, Kazachstan
    ROZDZIAŁ 12 – BISZKEK, KIRGISTAN
    Kwi 30, 2019
    ROZDZIAŁ 12 – BISZKEK, KIRGISTAN
    Dwie twarze Issyk-Kul
    Lis 1, 2018
    Dwie twarze Issyk-Kul
    Malakka – od myszo-jelenia do miasta Światowego Dziedzictwa UNESCO
    Sty 8, 2017
    Malakka – od myszo-jelenia do miasta Światowego Dziedzictwa UNESCO
    Rozdział 9 – Ulgii, Mongolia
    Gru 26, 2018
    Rozdział 9 – Ulgii, Mongolia
    Rozdział 8 – Kobdo, Mongolia
    Lis 30, 2018
    Rozdział 8 – Kobdo, Mongolia
    Na Granicy Światów
    Lis 28, 2018
    Na Granicy Światów
    Rozdział 7 – Bajanchongor, Mongolia
    Lis 25, 2018
    Rozdział 7 – Bajanchongor, Mongolia
    Życie w górach Nepalu – trekking przez Himalaje
    Mar 26, 2017
    Życie w górach Nepalu – trekking przez Himalaje
    Anioł stróż z kałasznikowem
    Wrz 29, 2019
    Anioł stróż z kałasznikowem
    Duch Buriacji
    Paź 25, 2018
    Duch Buriacji
    Dwie Świątynie Posolska
    Wrz 16, 2018
    Dwie Świątynie Posolska
    Rozdział 4 – Buriacja, Rosja
    Sie 21, 2018
    Rozdział 4 – Buriacja, Rosja
    Rozdział 3 – Krasnojarsk, Rosja
    Sie 6, 2018
    Rozdział 3 – Krasnojarsk, Rosja
    Thaipusam – sposób na znalezienie szczęścia
    Kwi 19, 2018
    Thaipusam – sposób na znalezienie szczęścia
    Najstarszy zakład fryzjerski w Singapurze
    Kwi 27, 2017
    Najstarszy zakład fryzjerski w Singapurze
    Thaipusam – kiedy ciało staje się ofiarą
    Mar 12, 2017
    Thaipusam – kiedy ciało staje się ofiarą
    Taniec Lwa – tanecznym krokiem w Księżycowy Nowy Rok
    Lut 7, 2017
    Taniec Lwa – tanecznym krokiem w Księżycowy Nowy Rok
    Buddyzm pod wiszącą skałą
    Gru 28, 2017
    Buddyzm pod wiszącą skałą
    Market rybny w Dżafna, Sri Lanka
    Maj 7, 2017
    Market rybny w Dżafna, Sri Lanka
    Tsunami
    Sty 30, 2018
    Tsunami
    Market Damnoen Saduak – zakupy na fali
    Paź 30, 2017
    Market Damnoen Saduak – zakupy na fali
    Maeklong – tajski market z adrenaliną w tle
    Wrz 11, 2017
    Maeklong – tajski market z adrenaliną w tle
    Smakosza przewodnik po Wietnamie
    Mar 5, 2017
    Smakosza przewodnik po Wietnamie
    Barwne życie ulic Ho Chi Minh City
    Gru 1, 2016
    Barwne życie ulic Ho Chi Minh City
  • Nasza Podróż
  • O Nas
Peryferie
  • English
  • Filmy
  • Planeta Ziemia
  • Natura Ludzka
  • Obyczaje
  • Smaki
  • Kraje
    • Azerbejdżan
    • Birma
    • Chiny
    • Indie
    • Indonezja
    • Iran
    • Japonia
    • Kazachstan
    • Kirgistan
    • Malezja
    • Mongolia
    • Nepal
    • Pakistan
    • Rosja
    • Singapur
    • Korea Południowa
    • Sri Lanka
    • Tajwan
    • Tajlandia
    • Wietnam
  • Nasza Podróż
  • O Nas
Mongolia, Natura Ludzka

Mongolia – Intymne Rozmowy Obcych Dusz

autor Aleksandra Tofil
Sie 29, 2018 1673 0 2
Udostępnij

Serce wielkości pięści i bielejąca gąbka płuc. Krwista wątroba leży koło dużego, brązowego żołądka. Obok – częściowo schowana pod masywnym żebrem – nerka. Dookoła – łańcuszek jelit. Wnętrzności piętrzą się przed nami w aluminiowej misie. Jak myśmy się w to wszystko wpakowali?

– Guten tag! – przez wstążkę rzeczki, majacząca w zapadających ciemnościach postać wita nas po niemiecku.

Chwilę później brodzimy po kolana w rzece, by dołączyć do Andreasa i jego mongolskich przyjaciół w samym środku pikniku. Andreas jest Niemcem. Pracuje w Mongolii na uniwersytecie przy rządowym projekcie. Jutro wraca do Ułan Bator. Wracać jednak nie chce.

– Bayankhongor! Wiecie, to miejsce jest niesamowite! Te okolice! Ci ludzie! Najwspanialsi ludzie jakich spotkałem. Ciepli, otwarci, gościnni. Nawet w rodzinnych Niemczech nie czułem się tak, jak tu z nimi.

Na potwierdzenie jego słów, Mongołowie, do których dołączyliśmy leją w plastykowe kubki wódkę, częstują arbuzem, chlebem, wędliną i spaghetti. Jeden przez drugiego oferują porady, rekomendacje miejsc, dopytują się o wszystko i w zamian dzielą się swoim życiem.

– No, ja to Polskę znam! – mówi przyjaciel Andreasa, Chimed – Samochody ze Szczecina kiedyś sprowadzałem – uśmiecha się i komentuje – A wasza maszyna to porządna! Oj, porządna! Możecie sobie pojechać na północ jutro. Do gorących źródeł. Droga bez asfaltu i trzeba będzie rzeczułkę przejechać, ale dacie radę.

Zaraz w ruch idzie nawigacja. Rozgorączkowane palce kreślą zawiłe kreski, wskazując najlepszą drogę do Shargaljuut.

Ranek wita nas złotą kulą słońca. Oświetla pasmo górskie otaczające Bayankhongor, migotliwą rzeczkę, wijącą się przed progiem naszego „salonu” i kudłate krówska spacerowym tempem przekraczające wodę. Uroczy widok zostawiamy w tylnym lusterku. Ruszamy do gorących źródeł.

Z asfaltowej drogi, drogowskaz i nawigacja kierują nas w lewo na ubity pas żwiru i piachu. Szeroka bez-asfaltowa taśma ma prowadzić nas przez następne pięćdziesiąt kilometrów. Trochę wybojów, okolicznościowe wyrwy w ziemi, które nieominięte mogą urwać koło, ale nie jest źle.

Kilka kilometrów dalej Andrzej depcze po hamulcach i ze złapanym w locie aparatem wyskakuje z samochodu.

Zaraz przy drodze – w sąsiedztwie czterech innych – grupka ludzi stawia nowy ger. Na ziemi stoją już drewniane, ułożone w okrąg żebra konstrukcji. Dookoła ścielą się dywany, białe płótno i kawałki pozszywanych razem grubych, przypominających kołdry tkanin. Pomiędzy materiałowym rozgardiaszem czekają cierpliwie meble: metalowe łóżko z wygniecionym materacem, kilka niewielkich drewnianych szafek i „koza”, która stanie w centrum budowli.

Kobiety i mężczyźni silą się nad układaniem listew, tworzących podwaliny stożkowatego dachu. Powietrze niesie nieustannie wykrzykiwane polecenia, prośby i ponaglenia.

Zauważywszy samochód, gromada rzuca robotę i pędzi w naszym kierunku. Wszyscy opaleni na heban. Z siatką zmarszczek właściwą tylko ludziom, którzy muszą pracować na wiecznie palącym słońcu. Wszyscy radośnie podekscytowani. Wszyscy uśmiechnięci, jakby zobaczyli dawno oczekiwanych przyjaciół.

Podziwiają samochód. Mapę z trasą. Zaglądają do środka i nieustannie komentują wszystko potokiem niezrozumiałych słów.



Używając uniwersalnego języka gestów, Andrzej uzyskuje przyzwolenie dokumentowania budowy geru. W tym samym czasie od grupy ludzi odłącza się kobieta. Podchodzi do mnie i delikatnie acz stanowczo, kieruje w stronę rozciągającego się za gerami pola otoczonego drutem kolczastym. Przez łąkę, wąską rzeczkę z naprędce zrobioną konstrukcją tamy idziemy na pole warzywne.

Kobieta, kreśląc ręką szerokie koło, pokazuje imponującą wielkość pola, które uprawiają. Po mongolsku tłumaczy, że rosną tu: marchew, kapusta, ziemniaki, buraki i kalarepa. Wszystko wciśnięte w niewielkie nasypy równych grządek.

Do tej pory, podróżując po Mongolii, nie natknęliśmy się na pola uprawne. Ten kraj, to od wieków kraj pasterzy. Widokiem normalnym są stada krów, owiec, kóz i koni. Pasą się na przydrożnych pastwiskach. Łażą jak same chcą po drogach, przed samochodami. Na trzy miliony mieszkańców kraju przypada 25 milionów trzody. Nic więc dziwnego, że niemal cała dostępna ziemia przeznaczona jest na pastwiska, z zaledwie 2% wydzielonymi na uprawy. Tradycje pasterskie, ale i ciężkie warunki pogodowe nie sprzyjają rolnictwu. Lato pali słońcem, zima zmraża temperaturą spadającą poniżej 50 stopni Celsjusza. Rolnictwo w Mongolii jest raczej koniecznością, niż wynikiem tradycji i kultury.

Dlatego też, pole na którym jesteśmy, różni się od tych, które znam – wypielonych, z wyraźnie wydzielonymi częściami konkretnych gatunków uprawnych. Tutaj grządki ziemniaków mieszają się z kapustą, by za chwilę przejść w buraki, marchewki i z powrotem w ziemniaki. Gdzieniegdzie między warzywami rosną bujne chwasty, ale widać, że roślinom uprawnym w ogóle to nie przeszkadza.

Tylko te gąsienice. Kobieta pochyla się nad dorodną główką kapusty i z wyraźnym żalem pokazuje duże dziury w liściach. Nie rozumiem ani słowa z jej wyjaśnień, ale ściągnięte w bolesnym grymasie brwi mówią same za siebie. Plaga. Układając dłoń w imitację pistoletu, naśladuje odgłosy spryskiwacza. Potem niepocieszona kręci głową. Nie mają na opryski.

W drodze powrotnej, kobieta co chwila schyla się i wyrywa z ziemi warzywa. Otrzepuje je z piachu i komponuje w imponujący bukiet. Bukiet trafia do nas. Prezent na drogę.



Nie ma nas może pół godziny, a ger jest już niemal ukończony. Ciężkie kołdry i dywany tworzące dach, razem z drewnianym okręgiem ścian pokrywa teraz szeleszcząca płachta folii. Grupka budowniczych z wysiłkiem naciąga na całość białe płótno, nieco cieńsze od żeglarskiego. Kiedy mocują się z naciąganiem lin okalających i spajających konstrukcję pojawia się mąż mojej towarzyszki. Na migi zaprasza do ich geru.

Po drodze mijamy stary ciągnik z porozkładanymi dookoła częściami, czarnego kudłatego psiaka, którego sztuczką pokazową jest wyskakiwanie wysoko w górę na polecenie pani i niefunkcjonujący już furgon 4×4, pełniący teraz rolę zagrody dla usadowionej w nim owcy.

Ger jest bardzo przestronny. Na lewej i centralnej ścianie stoją metalowe łóżka. Pod ścianą z prawej strony leży materac. Nie ma tu ani paleniska, ani funkcjonalnych mebli. Wnioskujemy więc, że jest to ger gościnny. Niestety nie mamy jak tego potwierdzić.

Zanim zdążymy się dobrze rozsiąść gospodarze podają miseczki i z termosu leją do nich ciepły, biały płyn. Mleko z wodą i solą.



Jako goście cały czas zabawiani jesteśmy rozmową. Rozmową, która jest fantastycznie dziwna i urocza. Żadne z nas nie rozumie języka drugich. A mimo to, i jedna i druga strona usilnie stara się zrozumieć choć zarys przekazu. Entuzjastycznie kiwamy głowami, kiedy wydaje się, że się udało. Z zakłopotaniem i żalem unosimy ramiona kiedy nic z tego nie wychodzi. I jakoś udaje nam się dowiedzieć, że imię gospodarza to Ganbatar a jego żony to Cendajusz; wyjaśnić, że jedziemy do gorących źródeł i zrozumieć, że gospodarze nas puszczą ale tylko po wspólnym posiłku. Jak można odmówić tak serdecznej propozycji?

A potem…



Siedzimy na rozłożonym na podłodze kocu dookoła aluminiowej misy pełnej gotowanych owczych podrobów. Kąsków najlepszych, serwowanych ważnym gościom. Ganbatar, ostrym nożem odkraje kawałeczki mięsa po czym podaje nóż następnej osobie. Wskazując poszczególne części, podniesionym w górę kciukiem, daje znać które są najlepsze. Wie, bo sam ubił, oprawiał owcę i nadzorował gotowanie. Widać, że jest dumny ze swoich zdolności i z tego, że może dzielić ucztę z gośćmi. Jego radość jest jeszcze większa, kiedy widzi, że idziemy w jego ślady, po kolei odcinając soczyste kawałki mięsa i zachwalając je podobnie jak on – podniesionym w górę kciukiem.



Cendajusz, raz po raz dokłada do michy nowe wariacje baraniny – tym razem, żołądek nadziewany mięsem i warzywami. Do małych miseczek nalewa aromatyczny mięsny wywar. W pudełeczku obok mnie stawia surowe jeszcze żebro i kawałek mięsa. Kolejny prezent na drogę.

W trakcie uczty do geru wchodzi jeden z sąsiadów. Ganbatar wymienia z nim wartki potok słów. Zerka w naszą stronę i znów powraca do nerwowej wymiany zdań. Okazuje się, że w górach spadł deszcz. Malutka rzeczka, którą mieliśmy przekroczyć w drodze do Shargaljuut jest teraz rwącym, sięgającym pasa potokiem.

I gospodarze i ich zebrani w gerze sąsiedzi głowią się jak nam pomóc. Po gestach kręcenia głową i nerwowym przeczesywaniu włosów ewidentnie widać, że słabo widzą naszą przeprawę. Z drugiej strony nie chcą w żaden sposób rozczarować gości i zepsuć ich planów.

Ganbatar wraz z Cendajusz wskakują na motocykl. Gestami wskazują, żeby jechać za nimi. Pokażą inne miejsce, gdzie może da się przekroczyć rzekę. Po drodze zatrzymują się przy kolejnych gerach i zasięgają informacji. Wreszcie, przy jednym z nich, każą zjechać z głównej drogi i jechać łąkami. Oni będą wskazywać drogę. Zanim jednak ruszymy, syn właściciela geru przy którym zjeżdżamy częstuje kawałkami słodkiego, twardego sera. Kopce ledwo mieszczące się w dłoniach daje na drogę.



Łąka jest grząska z dużymi połaciami błota, spękanego od żaru słońca. Telepiąc się niemiłosiernie na boki jedziemy za Ganbatarem. Omijamy ostre kamienie pojawiające się nagle spomiędzy traw. Nagle ostre hamowanie. Przed kołami leży drut kolczasty. Nasi przewodnicy z miejsca zabierają się za jego wyrywanie i czyszczą dla nas drogę.

Miejsce przeprawy przez rzekę łyska rwącym nurtem. Potok jest szeroki. Poziom wody wysoki, powyżej kolan. Z drugiej strony rzeki, ktoś radzi jechać jej środkiem, tam gdzie najpłycej i dopiero później wyjechać na przeciwny brzeg.

Długie debaty. Kręcenie głowami. Ganbatar zdejmuje buty żeby zbadać stan wody w innym miejscu. Ale w końcu zapada decyzja. Odpuszczamy. Cendajusz, tak zwyczajnie, z matczynej troski wzdycha z ulgą.

Zanim wrócimy do geru, rozsiadamy się nad rzeką przy butli piwa. I znów zaczynamy prowadzić tę dziwną i magiczną rozmowę, w której nikt nic nie rozumie. W której bardziej niż słowami rozmawia się duszą i emocjami: wdzięcznością, radością z przypadkowego spotkania. Jest zachwyt nad piękną górzystą okolicą, jest stukanie się szklanicami, wymiana numerami telefonów, których nie wiadomo jak później użyć i są salwy śmiechu przy oglądaniu wspólnych zdjęć z Polaroidu.



Mongolskie przysłowie mówi: „Na zewnątrz pokazuj tylko swoją siłę, swoją miłość trzymaj wewnątrz.” Mądrość przysłowia tym razem się nie potwierdziła. Od samego początku jedyne co nas spotkało to miłość i serdeczność ze strony przypadkowo spotkanych, zupłenie obcych nam ludzi. Bariery językowe i kulturowe legły w gruzach w obliczu ich kompletnej bezinteresowności i życzliwości. Prawdziwe okazało się za to inne powiedzenie: „Pale podtrzymują ger, tak jak przyjaciele ciebie w trudnościach.” To kwintesencja całej mongolskiej kultury – kultury nomadów. Tu, prosząc o pomoc, nie trzeba pukać do drzwi geru, bo one są zawsze otwarte. Czy to dla pasterza, który akurat potrzebuje się posilić serem i mlekiem, czy to dla przygodnych turystów, którzy pojawili się zupełnie znienacka.
obyczaje
Udostępnij

Poprzedni

Rozdział 4 - Buriacja, Rosja

Następny

Rozdział 5 - Ułan Bator, Mongolia

OBSERWUJ NAS

WIĘCEJ NA FACEBOOKU

Współpraca z Lonely Planet

INSTAGRAM

peryferiemag

Karetką Dookoła Świata
Around the World in the Ambulance
From Poland to Alaska
📍 Our newest post 👇

Peryferie
Szeptucha Monika zbiera starocie, bo je szanuje. B Szeptucha Monika zbiera starocie, bo je szanuje. Bo zaklęty jest w nich kawałek czyjegoś życia. Ktoś je zrobił, dotykał. Komuś służyły. Mają swoją historię. 

Ot, choćby ten stary warsztat szewski dziadka. Dziadek używał tych kopyt, tych kołeczków drewnianych, tego młotka, żeby spełniać marzenia Moniki. A to buty do jazdy konnej, a to pasek, co go sobie wymyśliła. W warsztacie wciąż żyje duch dziadka. Tu czuć go bardziej niż na cmentarzu. 

Albo ten kufer. Stał gdzieś pod płotem, wyrzucony na deszcz. Stupięćdziesięcioletni. A przecież wiernie komuś służył. Może to właśnie w nim panna młoda przywiozła wiano do domu męża? 

Szeptucha lubi towarzystwo dusz swoich staroci. Letnimi rankami przychodzi z kubkiem kawy posiedzieć sobie z nimi. Przychodzi na kawę z duchami.
🌿🌿🌿
A może by tak na kawę z duchami w @chataszeptuchy ?

Każdego zainteresowanego zapraszamy do lektury lutowego wydania magazynu @charaktery , gdzie w magicznej rozmowie Monika Dygas pozwala nam zajrzeć do jej szeptuchowego świata. 

https://charaktery.eu/artykul/kawa-z-duchami?fbclid=IwAR086oNO-rgFyHBgGSrZZfP9N6rqAVYT0sNc9xlYAAfvQtoZWjML7O-9aBM

#szeptucha #polska #charaktery #podróże
... W całej pracowitej przyrodzie tylko ludzie tr ... W całej pracowitej przyrodzie tylko ludzie trwali bez ruchu.

Wędkarz w łódce po drugiej stronie jeziora zmienił się w konar z ramionami i wędką zastygłymi nad wodą.

W swoim domu kaszubski gospodarz Franciszek, do którego należy ziemia nad jeziorem, jeszcze nie odstygł z bezruchu snu. Otoczony domkami na dzierżawę, pełnymi snem letników, przekręca swoje osiemdziesiąt dziewięć lat na drugi bok. Gospodarki już nie ma. Już nie musi wcześnie wstawać.

Ale, kiedy się zbudzi, też będzie zajęty.
Najpierw sprawdzi obejście i swoje rzeźby: chłopków, co grają na organach i zagryzają fajki pod wąsami z szyszek, dwa białe zające, fliger, czyli samolot i działo ze szpuli po kablach i rury kanalizacyjnej. I wiatraki. Ten, co pokazuje czy bardzo dziś wietrznie – bardzo prosty, ale skuteczny, te wysokie z wnętrzem smukłych wieżyczek zdobionych kinkietami w kwiaty i ten jeden, jedyny, co zamiast czterech boków ma sześć.

Potem gospodarz podleje kwiaty. Tak jak obiecał żonie, kiedy szła na operację. Teraz od tygodnia dochodzi do siebie u córki. Już, już powinna wracać.

Wreszcie po śniadaniu siądzie do organów schowanych w szałerku. Zagra „Kaszubskie Jeziora”, a głos akordów, wzmocniony starym, ale sprawnym głośnikiem, poniesie się po jeziorze wprost do letników, co rozłożyli się na brzegu w kamperach.

Po koncercie pan Franciszek pójdzie do nich i za postój weźmie tyle, co na flaszkę. Bo tyle, co na piwo, to trochę za mało. Potem rozsiądzie się w jednym z letniskowych krzeseł i będzie młodym opowiadał jak to na Kaszubach się żyło i żyje.

Opowie, jak to za ojców było, kiedy przed wojną Niemiec rządził wioskami, a podatki były wysokie. A potem, we wojnie, jak chodził po domach z listą i trzeba było zdać plony, trzodę, ale tylko tyle, ile gospodarz mógł. I za to miał jeszcze płacone! Tak było we wojnie.

I pozwolenia były na ubój świniaka. Ale jak kto oszukał, to od razu – szu! – brali do Sztutowa! Chłop już nie wracał. A jak wiedzieli, że oszust? Ha! Brali mięso do weterynarza i ten pieczątki stawiał. Na każdym kawałeczku. A jak pieczątki nie było, to znaczy, że ubił drugie zwierzę. Kiedyś jeden nawet za owcę poszedł...

[Cała historia pod linkiem w bio]
Wyszli z niewielkiego czerwonego samochodu. Leciwe Wyszli z niewielkiego czerwonego samochodu. Leciwego, ale zadbanego. Ubrani elegancko. Tak, jak wypada w niedzielę. Nawet jeśli się idzie do lasu. Na grzyby.

Lasom też należy się niedzielny szacunek.

Pani w ciemnorubinowej bluzce z elegancką torebką w dłoni. Pan w wyprasowanej koszuli w kratę, schludnie wpuszczonej w dżinsowe spodnie.

Poszli.

Między drzewami kilka razy mignęła przyprószona siwizną głowa pana i kasztanowe loki pani.

Zniknęli.

Wrócili po dobrej godzinie.

- I jak? Kurki są? – zapytał Andrzej, bo wie, że las z kurków słynie.

- Oj słabo! Słabo bardzo – odpowiedział smętnie szpakowaty pan i potrząsnął reklamówką. – Ja to ledwie dno siatki zakryłem. Nawet wstyd pokazywać. Żona trochę więcej, bo to trzeba dobre oczy mieć. A u mnie już i oczy nie te i kręgosłup siada.

I rzeczywiście, szpakowaty pan zgiął się wpół, przeczekując falę bólu w plecach.

Za chwilę wyprostował się i ciągnął leśną opowieść.

- No i jeszcze, proszę pana, wszystkie nasze miejsca – bo my stale w te same chodzimy, bo wiemy, że tam zawsze kurki są – to przygnietli drzewem.

- Ano tak! Strasznie tam powycinane wgłębi. A to tak legalnie? – dopytywał Andrzej.

- Gdzie tam, proszę pana! Nielegalnie ścinają. Tu dokoła, proszę pana, są domki letniskowe. I prawie wszystkie z kominkami. Bo to ładnie. A właściciele do tych kominków drzewo muszą mieć. Kupić, proszę pana, drogo, a do lasu blisko.

Opowieść zatrzymuje nowa fala bólu. Ale już nie fizycznego. Żałości raczej. Za ściętymi drzewami.

- Ale tu, proszę pana, to jeszcze nic. Ja mam szwagra pod Lubiatowem i tam to tną na potęgę! Dobre drzewa. Zdrowe. A zaraz obok rośnie las. Stary. Chyba za trzysta lat będzie miał. I tam ziemia już tak próchnem nabrzmiała, że te drzewa same się przewracają. I nikt ich nie bierze. Tylko nowe tną. Zdrowe. I dlaczego tak?

Znów grymas bólu...
 [c.d. w komentarzach]
- Dzień dobry! Co tam? Zima idzie? Krzyknął An - Dzień dobry! Co tam? Zima idzie?

Krzyknął Andrzej. Bo on już tak ma, że jak widzi istotę ludzką, to zagaduje. Ja gadam do zwierząt. Ludzie są jego.
Teraz też krzyknął to swoje „dzień dobry”. Do człowieka oprócz nas jednego jedynego w okolicy. Bo tu, na szczycie grzbietu gdzieś pośrodku Beskidu Żywieckiego pod koniec października prawie nikogo.

To też zaczepiony mężczyzna się zdziwił. Nie dość, że jesteśmy, to jeszcze zagadujemy.

- Dzień dobry. Ano idzie – odpowiedział trochę podejrzliwie. Jakby sprawdzał, czy to na pewno do niego.

- No, my też się szykujemy. Gospodarz lada dzień ma nam drewno na opał dowieźć – ciągnął Andrzej, nawiązując do cylindrów jasnych świeżo porżniętych pniaków, co otaczały mężczyznę jak żółte kurczęta karmiącą je gospodynię. - Bo my tu zaraz obok chatkę wynajmujemy, wie pan.

I nagle, jakby w mężczyźnie coś pękło. Pękła tama podejrzliwości i popłynęła powódź mowy. Kilka słów rzuconych, ot tak, z grzeczności wywołało lawinę relacji, wspomnień, utyskiwań i pochwał. Tego wszystkiego, co to w człowieku siedzi cichutko jak zwierzątka jakieś, gotowe wyskoczyć, kiedy tylko nadarzy się sposobność.

- Ano, panie! Trzeba się szykować już teraz, bo pogoda jeszcze dobra, ale zaraz śnieg sypnie i koniec! A zima to zawsze czai się, czai i znienacka przychodzi. Raz jest pięknie, słonecznie jak dziś, a jutro już świata spod śniegu może nie być widać. Ja, panie, wiem, bo to tu już siedemdziesiąt lat żyję.

Siedemdziesiąt lat! Jezu drogi zmiłuj się! Chłop wysoki, szczupły. Prosty jak struna. Co prawda poczochrane wiatrem i pracą włosy bardziej siwe niż czarne, ale twarz zmarszczkami usiana tylko okazjonalnie. I to tylko takimi, co robią się od śmiechu – w kącikach ust i oczu. Ramiona i ręce mocne i pewne. Machają siekierą bez wysiłku jak skrzypek smyczkiem. A węzły mięśni na przedramionach tańczą w takt wybijanego przezeń rytmu i rzucają ciężkie drewniane kloce na zieloną przyczepkę małego traktora.

Siedemdziesiąt lat! Aż się chce za siekierę i piły łańcuchowe łapać, kloce przerzucać i pracować na taką siedemdziesięcioletnią formę.

- A może panu pomóc?

... Ciąg dalszy pod linkiem w bio 🙂 

#vanlife #kamper #góry #beskidżywiecki #drwal #podróże
[English in the comments] Ledwo zamknę oczy, budz [English in the comments]
Ledwo zamknę oczy, budzi mnie popiskiwanie.

- Andrzej! On piszczy!

- Co?!? Piszczy? Kto piszczy? - wyrwany ze snu Andrzej nie ogarnia sytuacji.

- Piesek! Młody piszczy! Idź, zobacz, co tam się dzieje!

Z wyraźną niechęcią Andrzej sprawdza sytuację na zewnątrz.

- Nie ma go nigdzie. Poza tym nie słyszę żadnego piszczenia.

Rzeczywiście. Ucichło.

Zasypiam.

Piszczenie budzi mnie znowu.

Tym razem, nie wierząc w zdolności poszukiwawcze męża, sama tarabanię się na dwór. Czołówka na czole. Szukam. Dookoła samochodu. Pod samochodem. Na samochodzie.

No cholera, nie ma! Ani psa, ani piszczenia! Co jest?!

Sytuacja powtarza się przez całą noc.

Nad ranem wymęczona wreszcie zasypiam.

- Oooooooooolaaaaaaaaaaaa! – krzyk Andrzeja o poranku stawia mnie na równe nogi.
[Cała historia pod linkiem w Bio]

#turkey #turcja #puppy #szczeniak #travel #podróże #travelaroundtheworld #podróżdookołaświata #vanlife #vantravel
Gong Xi Fa Cai! [English in the comments] Wieczor Gong Xi Fa Cai!

[English in the comments]
Wieczorem, lekko stremowani stajemy pod drzwiami singapurskiego bloku HDB.

Pod pachą kosz pełen pomarańczy – symbolu dobrobytu i powodzenia.
Otwierają się drzwi.

Staje w nich uśmiechnięta Kasey. Gestem zaprasza do środka. Wprowadza nas do swojego domu i rodziny. Do tradycji pierwszego w naszym życiu Chińskiego Nowego Roku celebrowanego w Singapurze.

Trudno uwierzyć, że od tego czasu minęło już dziesięć lat.

Trudno, tym bardziej że pamiętamy jak dziś ten słodki zapach pomarańczy. I to, jak długimi pałeczkami mieszamy sałatkę Lo Hei, wykrzykując życzenia, czyniąc dookoła niemiłosierny bałagan. Im większy, tym większe szczęście i dobrobyt w Nowym Roku.

Jak dziś pamiętamy śmiech i opowieści rodzinne snute nad „steamboat” - parującym kociołkiem bulionu, w którym każdy po kolei macza swoje ulubione składniki – cienkie plastry mięsa, ryby, grzybów…

Do tej pory żyją w nas legendy Chińskiego Nowego Roku.

O bestii Nian, co w każdy Nowy Rok atakowała wioski, pożerając plony, trzodę, a nawet dzieci. I o tym, jak potwór wystraszył się malca ubranego na czerwono. Po dziś dzień kolor czerwony strzeże przed złymi siłami i negatywną energią. Po dziś dzień Chiński Nowy Rok czerwieni się latarniami, ozdobami i strojami celebrujących. I rozbrzmiewa hukiem fajerwerków, które również odstraszają Nian.

Dziesięć lat temu odczuliśmy na własnej skórze, jak odległe kultury są w zasadzie tak bardzo podobne.

Kolacja wigilijna Chińskiego Nowego Roku tak jak Wigilia gromadzi rodziny, które wspólnie radują się nowym początkiem, jednają się, zażegnują spory. Które, przestrzegając tradycji, ubierają się na czerwono albo kładą sianko pod obrusem. Które zapraszają tych, co nie mogą być z najbliższymi, aby choć przez chwilę zapewnić im namiastkę domu z dala od domu.

Tak jak dziesięć lat temu, tak i dziś, i na każdy kolejny rok życzymy sobie i Wam, aby zawsze czekało na Was miejsce przy stole wtedy, kiedy tego najbardziej potrzebujecie.

I żebyśmy zawsze potrafili takie miejsce zapewnić każdemu, kto go potrzebuje.

#cny #chinesenewyear #singapore #singapur #chinskinowyrok #gongxifacai
More... Dołącz na Instagramie

Szukaj

DOWIEDZ SIĘ WIĘCEJ O AZJI

architecture architektura historia history kuchnia kultura natura nature obyczaje religia

Zobacz również

Iran, Natura Ludzka
Sty 20, 2020

Prawdziwe oblicze Iranu

– Wysiadać! – wrzeszczy, szarpiąc za klamkę samochodu. – Wysiadać! – wykrzykuje wciąż i wciąż jedyne angielskie...

Czytaj Dalej
0 2
Mongolia, Podróż
Gru 26, 2018

Rozdział 9 – Ulgii, Mongolia

Po całej akcji z wykopywaniem naszego nieszczęsnego kampera, zatrzymaliśmy się w mongolskim raju. Niezbyt szeroki,...

Czytaj Dalej
0 0

Komentarze

2 Komentarze
  1. autor
    Zbigniew
    Wrz 17, 2018 Reply

    Witam podróżników i czytających. Nie będę pisał o zachwytach; ochach i achach. Jestem wściekły, że mnie tam nie ma, taka wiecie zazdrość pozytywna (taka istnieje). Przykrywa jednak wszystko maja sympatia do Was, mój podziw jak wspaniale sobie radzicie i duma, jak opowiadam ludziom, wiecie, ja ICH znam, to razem z mamą Andrzeja bardzo bliscy nam ludzie. Życząc Wam kolejnych przygód, wrażeń, a nade wszystko spotkań z ciekawymi (często najnormalniejszymi ludźmi) zadaję sobie pytanie (bo ja tak lubię z wizją końca): jak wrócicie po całkowicie zakończonej wyprawie, czy schowacie się w lesie w szałasie i tam spędzicie wiele lat, mając dość podróży, czy wyruszycie po kilku tygodniach na kolejną wyprawę w nieznane. Osobiście stawiam na drugą opcję. A WY? I wy? Niech Wam się darzy.

    • autor
      Aleksandra Tofil
      Paź 16, 2018 Reply

      Bardzo piękne, miłe i motywujące słowa. Dziękujemy z całych serduch! … co będzie po wyprawie? Sami jesteśmy ciekawi 🙂

Napisz coś... Anuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *


INSTAGRAM

peryferiemag

Karetką Dookoła Świata
Around the World in the Ambulance
From Poland to Alaska
📍 Our newest post 👇

Peryferie
Szeptucha Monika zbiera starocie, bo je szanuje. B Szeptucha Monika zbiera starocie, bo je szanuje. Bo zaklęty jest w nich kawałek czyjegoś życia. Ktoś je zrobił, dotykał. Komuś służyły. Mają swoją historię. 

Ot, choćby ten stary warsztat szewski dziadka. Dziadek używał tych kopyt, tych kołeczków drewnianych, tego młotka, żeby spełniać marzenia Moniki. A to buty do jazdy konnej, a to pasek, co go sobie wymyśliła. W warsztacie wciąż żyje duch dziadka. Tu czuć go bardziej niż na cmentarzu. 

Albo ten kufer. Stał gdzieś pod płotem, wyrzucony na deszcz. Stupięćdziesięcioletni. A przecież wiernie komuś służył. Może to właśnie w nim panna młoda przywiozła wiano do domu męża? 

Szeptucha lubi towarzystwo dusz swoich staroci. Letnimi rankami przychodzi z kubkiem kawy posiedzieć sobie z nimi. Przychodzi na kawę z duchami.
🌿🌿🌿
A może by tak na kawę z duchami w @chataszeptuchy ?

Każdego zainteresowanego zapraszamy do lektury lutowego wydania magazynu @charaktery , gdzie w magicznej rozmowie Monika Dygas pozwala nam zajrzeć do jej szeptuchowego świata. 

https://charaktery.eu/artykul/kawa-z-duchami?fbclid=IwAR086oNO-rgFyHBgGSrZZfP9N6rqAVYT0sNc9xlYAAfvQtoZWjML7O-9aBM

#szeptucha #polska #charaktery #podróże
... W całej pracowitej przyrodzie tylko ludzie tr ... W całej pracowitej przyrodzie tylko ludzie trwali bez ruchu.

Wędkarz w łódce po drugiej stronie jeziora zmienił się w konar z ramionami i wędką zastygłymi nad wodą.

W swoim domu kaszubski gospodarz Franciszek, do którego należy ziemia nad jeziorem, jeszcze nie odstygł z bezruchu snu. Otoczony domkami na dzierżawę, pełnymi snem letników, przekręca swoje osiemdziesiąt dziewięć lat na drugi bok. Gospodarki już nie ma. Już nie musi wcześnie wstawać.

Ale, kiedy się zbudzi, też będzie zajęty.
Najpierw sprawdzi obejście i swoje rzeźby: chłopków, co grają na organach i zagryzają fajki pod wąsami z szyszek, dwa białe zające, fliger, czyli samolot i działo ze szpuli po kablach i rury kanalizacyjnej. I wiatraki. Ten, co pokazuje czy bardzo dziś wietrznie – bardzo prosty, ale skuteczny, te wysokie z wnętrzem smukłych wieżyczek zdobionych kinkietami w kwiaty i ten jeden, jedyny, co zamiast czterech boków ma sześć.

Potem gospodarz podleje kwiaty. Tak jak obiecał żonie, kiedy szła na operację. Teraz od tygodnia dochodzi do siebie u córki. Już, już powinna wracać.

Wreszcie po śniadaniu siądzie do organów schowanych w szałerku. Zagra „Kaszubskie Jeziora”, a głos akordów, wzmocniony starym, ale sprawnym głośnikiem, poniesie się po jeziorze wprost do letników, co rozłożyli się na brzegu w kamperach.

Po koncercie pan Franciszek pójdzie do nich i za postój weźmie tyle, co na flaszkę. Bo tyle, co na piwo, to trochę za mało. Potem rozsiądzie się w jednym z letniskowych krzeseł i będzie młodym opowiadał jak to na Kaszubach się żyło i żyje.

Opowie, jak to za ojców było, kiedy przed wojną Niemiec rządził wioskami, a podatki były wysokie. A potem, we wojnie, jak chodził po domach z listą i trzeba było zdać plony, trzodę, ale tylko tyle, ile gospodarz mógł. I za to miał jeszcze płacone! Tak było we wojnie.

I pozwolenia były na ubój świniaka. Ale jak kto oszukał, to od razu – szu! – brali do Sztutowa! Chłop już nie wracał. A jak wiedzieli, że oszust? Ha! Brali mięso do weterynarza i ten pieczątki stawiał. Na każdym kawałeczku. A jak pieczątki nie było, to znaczy, że ubił drugie zwierzę. Kiedyś jeden nawet za owcę poszedł...

[Cała historia pod linkiem w bio]
Wyszli z niewielkiego czerwonego samochodu. Leciwe Wyszli z niewielkiego czerwonego samochodu. Leciwego, ale zadbanego. Ubrani elegancko. Tak, jak wypada w niedzielę. Nawet jeśli się idzie do lasu. Na grzyby.

Lasom też należy się niedzielny szacunek.

Pani w ciemnorubinowej bluzce z elegancką torebką w dłoni. Pan w wyprasowanej koszuli w kratę, schludnie wpuszczonej w dżinsowe spodnie.

Poszli.

Między drzewami kilka razy mignęła przyprószona siwizną głowa pana i kasztanowe loki pani.

Zniknęli.

Wrócili po dobrej godzinie.

- I jak? Kurki są? – zapytał Andrzej, bo wie, że las z kurków słynie.

- Oj słabo! Słabo bardzo – odpowiedział smętnie szpakowaty pan i potrząsnął reklamówką. – Ja to ledwie dno siatki zakryłem. Nawet wstyd pokazywać. Żona trochę więcej, bo to trzeba dobre oczy mieć. A u mnie już i oczy nie te i kręgosłup siada.

I rzeczywiście, szpakowaty pan zgiął się wpół, przeczekując falę bólu w plecach.

Za chwilę wyprostował się i ciągnął leśną opowieść.

- No i jeszcze, proszę pana, wszystkie nasze miejsca – bo my stale w te same chodzimy, bo wiemy, że tam zawsze kurki są – to przygnietli drzewem.

- Ano tak! Strasznie tam powycinane wgłębi. A to tak legalnie? – dopytywał Andrzej.

- Gdzie tam, proszę pana! Nielegalnie ścinają. Tu dokoła, proszę pana, są domki letniskowe. I prawie wszystkie z kominkami. Bo to ładnie. A właściciele do tych kominków drzewo muszą mieć. Kupić, proszę pana, drogo, a do lasu blisko.

Opowieść zatrzymuje nowa fala bólu. Ale już nie fizycznego. Żałości raczej. Za ściętymi drzewami.

- Ale tu, proszę pana, to jeszcze nic. Ja mam szwagra pod Lubiatowem i tam to tną na potęgę! Dobre drzewa. Zdrowe. A zaraz obok rośnie las. Stary. Chyba za trzysta lat będzie miał. I tam ziemia już tak próchnem nabrzmiała, że te drzewa same się przewracają. I nikt ich nie bierze. Tylko nowe tną. Zdrowe. I dlaczego tak?

Znów grymas bólu...
 [c.d. w komentarzach]
- Dzień dobry! Co tam? Zima idzie? Krzyknął An - Dzień dobry! Co tam? Zima idzie?

Krzyknął Andrzej. Bo on już tak ma, że jak widzi istotę ludzką, to zagaduje. Ja gadam do zwierząt. Ludzie są jego.
Teraz też krzyknął to swoje „dzień dobry”. Do człowieka oprócz nas jednego jedynego w okolicy. Bo tu, na szczycie grzbietu gdzieś pośrodku Beskidu Żywieckiego pod koniec października prawie nikogo.

To też zaczepiony mężczyzna się zdziwił. Nie dość, że jesteśmy, to jeszcze zagadujemy.

- Dzień dobry. Ano idzie – odpowiedział trochę podejrzliwie. Jakby sprawdzał, czy to na pewno do niego.

- No, my też się szykujemy. Gospodarz lada dzień ma nam drewno na opał dowieźć – ciągnął Andrzej, nawiązując do cylindrów jasnych świeżo porżniętych pniaków, co otaczały mężczyznę jak żółte kurczęta karmiącą je gospodynię. - Bo my tu zaraz obok chatkę wynajmujemy, wie pan.

I nagle, jakby w mężczyźnie coś pękło. Pękła tama podejrzliwości i popłynęła powódź mowy. Kilka słów rzuconych, ot tak, z grzeczności wywołało lawinę relacji, wspomnień, utyskiwań i pochwał. Tego wszystkiego, co to w człowieku siedzi cichutko jak zwierzątka jakieś, gotowe wyskoczyć, kiedy tylko nadarzy się sposobność.

- Ano, panie! Trzeba się szykować już teraz, bo pogoda jeszcze dobra, ale zaraz śnieg sypnie i koniec! A zima to zawsze czai się, czai i znienacka przychodzi. Raz jest pięknie, słonecznie jak dziś, a jutro już świata spod śniegu może nie być widać. Ja, panie, wiem, bo to tu już siedemdziesiąt lat żyję.

Siedemdziesiąt lat! Jezu drogi zmiłuj się! Chłop wysoki, szczupły. Prosty jak struna. Co prawda poczochrane wiatrem i pracą włosy bardziej siwe niż czarne, ale twarz zmarszczkami usiana tylko okazjonalnie. I to tylko takimi, co robią się od śmiechu – w kącikach ust i oczu. Ramiona i ręce mocne i pewne. Machają siekierą bez wysiłku jak skrzypek smyczkiem. A węzły mięśni na przedramionach tańczą w takt wybijanego przezeń rytmu i rzucają ciężkie drewniane kloce na zieloną przyczepkę małego traktora.

Siedemdziesiąt lat! Aż się chce za siekierę i piły łańcuchowe łapać, kloce przerzucać i pracować na taką siedemdziesięcioletnią formę.

- A może panu pomóc?

... Ciąg dalszy pod linkiem w bio :) 

#vanlife #kamper #góry #beskidżywiecki #drwal #podróże
[English in the comments] Ledwo zamknę oczy, budz [English in the comments]
Ledwo zamknę oczy, budzi mnie popiskiwanie.

- Andrzej! On piszczy!

- Co?!? Piszczy? Kto piszczy? - wyrwany ze snu Andrzej nie ogarnia sytuacji.

- Piesek! Młody piszczy! Idź, zobacz, co tam się dzieje!

Z wyraźną niechęcią Andrzej sprawdza sytuację na zewnątrz.

- Nie ma go nigdzie. Poza tym nie słyszę żadnego piszczenia.

Rzeczywiście. Ucichło.

Zasypiam.

Piszczenie budzi mnie znowu.

Tym razem, nie wierząc w zdolności poszukiwawcze męża, sama tarabanię się na dwór. Czołówka na czole. Szukam. Dookoła samochodu. Pod samochodem. Na samochodzie.

No cholera, nie ma! Ani psa, ani piszczenia! Co jest?!

Sytuacja powtarza się przez całą noc.

Nad ranem wymęczona wreszcie zasypiam.

- Oooooooooolaaaaaaaaaaaa! – krzyk Andrzeja o poranku stawia mnie na równe nogi.
[Cała historia pod linkiem w Bio]

#turkey #turcja #puppy #szczeniak #travel #podróże #travelaroundtheworld #podróżdookołaświata #vanlife #vantravel
Gong Xi Fa Cai! [English in the comments] Wieczor Gong Xi Fa Cai!

[English in the comments]
Wieczorem, lekko stremowani stajemy pod drzwiami singapurskiego bloku HDB.

Pod pachą kosz pełen pomarańczy – symbolu dobrobytu i powodzenia.
Otwierają się drzwi.

Staje w nich uśmiechnięta Kasey. Gestem zaprasza do środka. Wprowadza nas do swojego domu i rodziny. Do tradycji pierwszego w naszym życiu Chińskiego Nowego Roku celebrowanego w Singapurze.

Trudno uwierzyć, że od tego czasu minęło już dziesięć lat.

Trudno, tym bardziej że pamiętamy jak dziś ten słodki zapach pomarańczy. I to, jak długimi pałeczkami mieszamy sałatkę Lo Hei, wykrzykując życzenia, czyniąc dookoła niemiłosierny bałagan. Im większy, tym większe szczęście i dobrobyt w Nowym Roku.

Jak dziś pamiętamy śmiech i opowieści rodzinne snute nad „steamboat” - parującym kociołkiem bulionu, w którym każdy po kolei macza swoje ulubione składniki – cienkie plastry mięsa, ryby, grzybów…

Do tej pory żyją w nas legendy Chińskiego Nowego Roku.

O bestii Nian, co w każdy Nowy Rok atakowała wioski, pożerając plony, trzodę, a nawet dzieci. I o tym, jak potwór wystraszył się malca ubranego na czerwono. Po dziś dzień kolor czerwony strzeże przed złymi siłami i negatywną energią. Po dziś dzień Chiński Nowy Rok czerwieni się latarniami, ozdobami i strojami celebrujących. I rozbrzmiewa hukiem fajerwerków, które również odstraszają Nian.

Dziesięć lat temu odczuliśmy na własnej skórze, jak odległe kultury są w zasadzie tak bardzo podobne.

Kolacja wigilijna Chińskiego Nowego Roku tak jak Wigilia gromadzi rodziny, które wspólnie radują się nowym początkiem, jednają się, zażegnują spory. Które, przestrzegając tradycji, ubierają się na czerwono albo kładą sianko pod obrusem. Które zapraszają tych, co nie mogą być z najbliższymi, aby choć przez chwilę zapewnić im namiastkę domu z dala od domu.

Tak jak dziesięć lat temu, tak i dziś, i na każdy kolejny rok życzymy sobie i Wam, aby zawsze czekało na Was miejsce przy stole wtedy, kiedy tego najbardziej potrzebujecie.

I żebyśmy zawsze potrafili takie miejsce zapewnić każdemu, kto go potrzebuje.

#cny #chinesenewyear #singapore #singapur #chinskinowyrok #gongxifacai
More... Dołącz na Instagramie
Copyrights © 2020 www.peryferie.com All rights reserved.
Do góry