Peryferie
Menu
  • English
  • Filmy
  • Planeta Ziemia
  • Natura Ludzka
  • Obyczaje
  • Kraje
    • Azerbejdżan
    • Birma
    • Chiny
    • Indie
    • Indonezja
    • Iran
    • Japonia
    • Kazachstan
    • Kirgistan
    • Malezja
    • Mongolia
    • Nepal
    • Pakistan
    • Rosja
    • Singapur
    • Korea Południowa
    • Sri Lanka
    • Tajwan
    • Tajlandia
    • Wietnam
    ROZDZIAŁ 17 – GANDŻA I SZEKI, AZERBEJDŻAN
    Lip 21, 2019
    ROZDZIAŁ 17 – GANDŻA I SZEKI, AZERBEJDŻAN
    ROZDZIAŁ 16 – YANAR DAG, AZERBEJDŻAN
    Lip 14, 2019
    ROZDZIAŁ 16 – YANAR DAG, AZERBEJDŻAN
    ROZDZIAŁ 15 – BAKU, AZERBEJDŻAN
    Cze 20, 2019
    ROZDZIAŁ 15 – BAKU, AZERBEJDŻAN
    Pagoda Szwedagon – czcigodny świadek buddyjskiego nowicjatu
    Sie 13, 2017
    Pagoda Szwedagon – czcigodny świadek buddyjskiego nowicjatu
    Jiankou, czyli Wielki Mur Chiński i jak z niego nie spaść
    Lut 12, 2017
    Jiankou, czyli Wielki Mur Chiński i jak z niego nie spaść
    Kawah Ijen – piękno z piekła rodem
    Lut 19, 2017
    Kawah Ijen – piękno z piekła rodem
    Prawdziwe oblicze Iranu
    Sty 20, 2020
    Prawdziwe oblicze Iranu
    ROZDZIAŁ 21 – JAZD, IRAN
    Wrz 1, 2019
    ROZDZIAŁ 21 – JAZD, IRAN
    ROZDZIAŁ 21 – KASZAN, IRAN
    Sie 25, 2019
    ROZDZIAŁ 21 – KASZAN, IRAN
    ROZDZIAŁ 20 – SNOWBOARD W IRANIE
    Sie 18, 2019
    ROZDZIAŁ 20 – SNOWBOARD W IRANIE
    Legendy Nikko
    Kwi 9, 2017
    Legendy Nikko
    ROZDZIAŁ 14 – JEDWABNY SZLAK, KAZACHSTAN część II
    Cze 1, 2019
    ROZDZIAŁ 14 – JEDWABNY SZLAK, KAZACHSTAN część II
    ROZDZIAŁ 13 – JEDWABNY SZLAK, KAZACHSTAN część I
    Maj 15, 2019
    ROZDZIAŁ 13 – JEDWABNY SZLAK, KAZACHSTAN część I
    Rozdział 11 – Ałmaty, Kazachstan
    Lut 2, 2019
    Rozdział 11 – Ałmaty, Kazachstan
    Rozdział 10 – Pawłodar, Kazachstan
    Sty 11, 2019
    Rozdział 10 – Pawłodar, Kazachstan
    ROZDZIAŁ 12 – BISZKEK, KIRGISTAN
    Kwi 30, 2019
    ROZDZIAŁ 12 – BISZKEK, KIRGISTAN
    Dwie twarze Issyk-Kul
    Lis 1, 2018
    Dwie twarze Issyk-Kul
    Malakka – od myszo-jelenia do miasta Światowego Dziedzictwa UNESCO
    Sty 8, 2017
    Malakka – od myszo-jelenia do miasta Światowego Dziedzictwa UNESCO
    Rozdział 9 – Ulgii, Mongolia
    Gru 26, 2018
    Rozdział 9 – Ulgii, Mongolia
    Rozdział 8 – Kobdo, Mongolia
    Lis 30, 2018
    Rozdział 8 – Kobdo, Mongolia
    Na Granicy Światów
    Lis 28, 2018
    Na Granicy Światów
    Rozdział 7 – Bajanchongor, Mongolia
    Lis 25, 2018
    Rozdział 7 – Bajanchongor, Mongolia
    Życie w górach Nepalu – trekking przez Himalaje
    Mar 26, 2017
    Życie w górach Nepalu – trekking przez Himalaje
    Anioł stróż z kałasznikowem
    Wrz 29, 2019
    Anioł stróż z kałasznikowem
    Duch Buriacji
    Paź 25, 2018
    Duch Buriacji
    Dwie Świątynie Posolska
    Wrz 16, 2018
    Dwie Świątynie Posolska
    Rozdział 4 – Buriacja, Rosja
    Sie 21, 2018
    Rozdział 4 – Buriacja, Rosja
    Rozdział 3 – Krasnojarsk, Rosja
    Sie 6, 2018
    Rozdział 3 – Krasnojarsk, Rosja
    Thaipusam – sposób na znalezienie szczęścia
    Kwi 19, 2018
    Thaipusam – sposób na znalezienie szczęścia
    Najstarszy zakład fryzjerski w Singapurze
    Kwi 27, 2017
    Najstarszy zakład fryzjerski w Singapurze
    Thaipusam – kiedy ciało staje się ofiarą
    Mar 12, 2017
    Thaipusam – kiedy ciało staje się ofiarą
    Taniec Lwa – tanecznym krokiem w Księżycowy Nowy Rok
    Lut 7, 2017
    Taniec Lwa – tanecznym krokiem w Księżycowy Nowy Rok
    Buddyzm pod wiszącą skałą
    Gru 28, 2017
    Buddyzm pod wiszącą skałą
    Market rybny w Dżafna, Sri Lanka
    Maj 7, 2017
    Market rybny w Dżafna, Sri Lanka
    Tsunami
    Sty 30, 2018
    Tsunami
    Market Damnoen Saduak – zakupy na fali
    Paź 30, 2017
    Market Damnoen Saduak – zakupy na fali
    Maeklong – tajski market z adrenaliną w tle
    Wrz 11, 2017
    Maeklong – tajski market z adrenaliną w tle
    Smakosza przewodnik po Wietnamie
    Mar 5, 2017
    Smakosza przewodnik po Wietnamie
    Barwne życie ulic Ho Chi Minh City
    Gru 1, 2016
    Barwne życie ulic Ho Chi Minh City
  • Nasza Podróż
  • O Nas
Peryferie
  • English
  • Filmy
  • Planeta Ziemia
  • Natura Ludzka
  • Obyczaje
  • Kraje
    • Azerbejdżan
    • Birma
    • Chiny
    • Indie
    • Indonezja
    • Iran
    • Japonia
    • Kazachstan
    • Kirgistan
    • Malezja
    • Mongolia
    • Nepal
    • Pakistan
    • Rosja
    • Singapur
    • Korea Południowa
    • Sri Lanka
    • Tajwan
    • Tajlandia
    • Wietnam
  • Nasza Podróż
  • O Nas
Azerbejdżan, Podróż

ROZDZIAŁ 17 – GANDŻA I SZEKI, AZERBEJDŻAN

autor Aleksandra Wisniewska
Lip 21, 2019 1533 0 0
Udostępnij

Pierwsza dłuższa podróż poza okolice Baku niesie nas poprzez złoto-rude stepy. Więcej niż uśpionej zimą, niskopiennej roślinności jest na nich wież wiertniczych.

Stoją porozsiewane wzdłuż drogi. Ich metalowe karki raz po raz zginają się w nieprzerwanym rytuale wydobywania fortuny. Wieże są widokiem tak popularnym na bogatej w olej ziemi Azerbejdżanu, że nikt już nie zaprząta sobie głowy ogradzaniem ich i ukrywaniem przed zaborczym okiem sąsiada.

Kiedy jednak teren zaczyna jeżyć się bryłami skał, platformy znikają. Południowo-wschodni kraniec grzbietu Wielkiego Kaukazu nie jest dla nich odpowiednią lokacją. Poza tym to tu rozciąga się Park Narodowy Qobustan – dom dla ponad 6000 petroglifów i malunków skalnych. Najstarsze z nich datuje się na ponad 8000 lat. Scenki z życia naszych praprzodków przedstawiają rytualne tańce, długie łodzie świadczące o silnej zależności od morza, ale przede wszystkim obrazują polowania na wielkiego zwierza w bujnych lasach otoczonych niezliczonymi liniami rzek. Ciężko przed oczy wyobraźni przywołać podobny obraz, kiedy patrzy się na nagą okolicę Qobustanu, której jedynym przyodziewkiem są rudo-czarne bryły skał. Ciężko wyobrazić sobie, jak będzie miejsce wyglądało za kolejnych kilka tysięcy lat.

Koncentrując się na przyszłości najbliższej, wsiadamy w karetkę i jedziemy do drugiego co do wielkości miasta Azerbejdżanu o wdzięcznej nazwie Gandża. Według podań miasto powstało w IX wieku na miejscu, gdzie arabski gubernator regionu znalazł skarb. W czasie jednej ze swoich podróży zmęczony postanowił odpocząć pod jednym z rozłożystych drzew. Wkrótce gubernatora zmorzył sen. Śnił o nieprzebranych bogactwach, skrytych między korzeniami drzewa. Tego samego, pod którym spał. Obudziwszy się, gubernator z miejsca zapędził ludzi do kopania. I rzeczywiście. Znaleźli złoto i klejnoty tam, gdzie wyśnił je rządca. W zamian za cudowny sen gubernator w tym samym miejscu zbudował wspaniałe miasto, które dla upamiętnienia wydarzenia nazwał Ganza – skarb.

W mocno postsowieckiej Gandży nie uświadczymy ni klejnotów, ni złota. Ale za to rzeczywiście natykamy się na skarb w postaci mauzoleum poety Nizami Gandżawiego. Urodzony w Gandży w XII wieku wieszcz zasłynął w świecie perskiej poezji ze swojego nowoczesne jak na tamte czasy romantycznego realizmu. Na jego dziełach inspirowali się Goethe i Szekspir, a nawet współczesny bard Eric Clapton, opisujący swoją nieszczęśliwą miłość do żony Georga Harrisona w utworze „Layla”. Wokół mauzoleum panuje atmosfera wiecznego pikniku. Otacza go piękny, rozłożysty park, w którym raz po raz natykamy się na rzeźby postaci wyjętych wprost z eposów poety. Po trawnikach ścigają nas puszyste koty, tak przyzwyczajone do turystycznego dokarmiania.

Zanim słońce zajdzie za horyzont, opuszczamy metropolię i kierujemy się w stronę maleńkiego miasteczka Göygöl. Kiedy tam docieramy, gęsta mgła spowija wąziutkie uliczki miasteczka, które kiedyś było domem dla osadników przybyłych z Księstwa Szwabii. W 1817, po wojnie rusko-perskiej, podczas której rejon nowoczesnego Azerbejdżanu przypadł Rosji, car Aleksander I wydał nakaz jego zasiedlenia. Dopiero dwa lata później po ciężkich przypłaconych zdrowiem i życiem przeprawach niemieccy osadnicy zawitali do miejsca, które przeobrazili w swój dom pod nazwą Elenendorf na cześć wielkiej księżnej Eleny, siostry Aleksandra I. Wkrótce teren kwitł pod polami uprawnymi, między innymi winogron. Produkcja alkoholi z ich kiści przyczyniła się do rozsławienia regionu na całą Rosję i Europę. W latach 20. XX wieku, wiele rodzin Elenendorfu pod zarzutem ruchów nacjonalistycznych zostało zesłanych przez Stalina na Syberię. Do 1942 z niemieckich osadników nie pozostał prawie nikt. Nazwa miasta została zmieniona na Xanlar, żeby w 2008 uzyskać swoje obecne miano Göygöl. Świadkami niemieckiej przeszłości miasta są budynki szkoły i wybudowanego w 1854 roku kościoła, w którym teraz znajduje się maleńkie muzeum.

Kolejne miejsce, do którego docieramy – Şəki – wita nas labiryntem brukowanych alejek, czajkanami z parującym bursztynem herbaty i pałacami chanów z kolorową mozaiką zamiast okien. Ich XVIII-wieczne wnętrza pachną drewnem i historią. Kolory bogatych malowideł na ścianach i sufitach mieszają się z tęczą rzucaną przez osadzone w drewnianych framugach szkiełka masywnych okien. Kalejdoskop szkieł trwa złączony ze sobą tylko za pomocą krótkich żłobionych drewienek. Sztuka tworzenia mozaikowych okien to shebeke i obecnie znana jest tylko garstce lokalnych rzemieślników. W pałacowych lochach – teraz czajkanie – babuszka podaje nam pachnącą sokiem z róży herbatę i kawałki ociekającej słodyczą baklavy.

Jedną z nocy spędzamy w przemienionym w hotel karawanseraju. Jego masywna brama ze strzelistym sklepieniem i grube kamienne ściany pamiętają ciągnące tu karawany Jedwabnego Szlaku. Ich konie, wielbłądy i wozy wypełnione towarami z egzotycznego Wschodu. Podczas gdy służba zajmowała się zwierzętami, kupcy znajdowali odpoczynek i spokój między obronnymi ścianami karawanseraju – pałacu podróżników. Tak jak teraz my.

Na zakończenie wizyty w Şəki oddajemy się rozpuście smaków. W lokalnej restauracji o wdzięcznej nazwie Gagarin zajadamy się lokalnym przysmakiem – piti. Piti to dwudaniowa uczta z jednego glinianego kubeczka. Kubeczek wypełniany jest baraniną, kawałkami pomidorów, ciecierzycą i marynowaną śliwką dla smaku. Wszystkie składniki przykrywa się zdrową porcją boczku, zamyka pod glinianą pokrywką i zostawia na kilka godzin w piecu pachnącym dymem płonącego drewna. Co się z niego wyciąg, to raj dla podniebienia, wymagający odpowiedniego podania. Najpierw na talerz wylewamy sam wywar mięsny. Wrzucamy do niego kawałki lepioszki – cienkiego chleba – i zajadamy, dopiero kiedy porządnie namoknie rosołem. Druga część uczty zaczyna się od ugniecenia wszystkiego, co zostało w kubeczku przy pomocy drewnianego tłuczka odpowiednio do tego przystosowanego. Danie główne o konsystencji jedwabiu i bogatego mięsno-warzywnego smaku wyjadamy prosto z kubeczka, obficie zagryzając świeżą cebulą i ziołami. Gagarin stał się naszym najlepszym przyjacielem i odwiedzaliśmy go częściej niż pałace chanów.

Z Şəki jest zaledwie 5 kilometrów do naszego ostatniego planowanego postoju przed powrotem do Baku. W Kiş, bo o nim mowa, znajduje się kościół, który przez wieki pełnił funkcję świątyni dla Albanii Kaukaskiej, Gruzinów i Ormian. Jego początek wiąże się z I wiekiem, i wędrówką św. Elizeusza na tereny Persji z misją szerzenia tam chrześcijaństwa. Pierwsza struktura kościoła nie wytrzymała próby czasu, a świątynia, która na jej miejscu stoi dziś pochodzi z przełomu XII i XIII wieku. Zakochani w malowniczym położeniu kościółka, jego kamiennych murów, dachu czerwieniącego się na tle surowych gór Kaukazu chcemy więcej. Po drodze do Baku polujemy więc na kolejne podobne zjawisko.

– Tabliczka mówiła w lewo.
– Skręciłem w lewo, ale nic tu nie ma. Całą wioskę już przejechaliśmy.

Od dobrych kilkunastu minut kręcimy się po maleńkiej azerskiej wioseczce. Szukamy ruin ormiańskiego kościoła, który według drogowskazów powinien być tuż, tuż za rogiem. Za rogiem nie ma ani kościoła, ani dalszych drogowskazów.

Jeździmy w tę i z powrotem. Błotniste dróżki malują ciemny deseń na karoserii naszej karetki. Mijamy wciąż te same urokliwe kamienne domeczki z falistymi blachami dachów. Z nieistniejących chodników śledzą nas okrągłe ze zdziwienia oczy mieszkańców. W zbitych grupach dyskutują zapamiętale o przyczynie pojawienia się dziwacznych przybyszów.

– Dobra, pytaj lokalnych, bo inaczej nigdy nie dojedziemy.

– Przepraszam pana, czy wie pan jak dojechać do ruin ormiańskiego kościoła? Tutaj w pobliżu gdzieś powinny być.

Zagadany łamaną ruszczyzną pasterz, odwraca się powoli na grzbiecie swojego pstrokatego wierzchowca. Koń parska, pasterz się dziwi. Mimo wszystko, gestykulując, stara się wyjaśnić drogę.

Zawracamy. Jedziemy we wskazane miejsce. Fiasko.

– Trudno. Nie wypaliło. Przynajmniej się staraliśmy – pociesza Andrzej, wyjeżdżając z wioski.

Nagle obok nas zatrzymuje się zielona, wysłużona łada.

– Szukacie ruin kościoła, tak? Jedźcie za mną, zaprowadzę was – pada zza uchylonej szyby.

– Jak on…? Skąd…? – dukam osłupiała.
– Pojęcia nie mam, ale jadę za nim – rzuca niemniej osłupiały Andrzej, brnąc już błotami drogi wybranej przez naszego przygodnego przewodnika.

Deszcze koniec drogi zmieniły w grząskie jezioro. Karetka nie przejedzie. Nie ma szans. Zrezygnowani stajemy na poboczu. W mgnieniu oka pojawia się przy nas nieznajomy z łady.

– Siadajcie do mnie. Samochód tu może zostać. Ludzie z tej chałupy będą mieli na niego oko. Tu bezpiecznie.

Łada wspina się po wzgórzach, pokrytych kobiercami trawy. W oddali, za welonem opadającej mgły widać szachownicę pól i ciągnące się za nią góry. Płaty śniegu leżą na łąkach jak zapomniane przez kogoś puchate dywany. Między nimi w zagajniku ogołoconych z liści przez listopad drzew kryje się kamienna budowla. Już niemal całkiem przejęła ją natura. Kopuła kiedyś strzelistego dachu kończy się błękitem nieba. Przez pozostałości okiennych otworów wciskają się kolczaste gałęzie jałowca. Kostka kamiennej podłogi znika pod chodnikiem z mchu. Ruiny ormiańskiego kościoła.

W drodze powrotnej łada zgrzytliwie protestuje przecie wybojom. Jej skrzypiące pojękiwania raz po raz przecina dzwonek komórki. Z potoku azerskich słów rzucanych do telefonu przez naszego nieznajomego-znajomego rozróżniamy tylko „ambulans”.

– Pytają się o nas? – zagaduje Andrzej.
– A tak. Cała wioska wydzwania. Myśleli, że ktoś rządowy na inspekcję przyjechał. Uspokajam ich, że tym razem to turyści tylko – śmieje się nasz przewodnik. – Tu we wiosce cały czas mają jakieś inspekcje. Ja sam w departamencie leśnictwa pracuję i muszę pilnować, żeby ktoś nielegalnie drzewa nie wycinał, albo ognia nie zaprószał. Mnie ludzie już znają. Przyzwyczaili się. Ale wy! W karetce! Takich rzeczy jeszcze nie widzieli.
– A skąd pan w ogóle wiedział, że my do tych ruin chcieliśmy?
– Ten pasterz na koniu co go o drogę pytaliście, zadzwonił do mnie, bo nie był pewien czy traficie.

Maleńkie azerskie wioski powinny być stawiane za przykład światowej siatce służb wywiadowczych.

Tymczasem docieramy wreszcie do Baku, gdzie spędzamy Wigilię w towarzystwie poznanej w hostelu Iranki. Razem szykujemy namiastkę smaku domowych świąt – sałatkę warzywną, która okazuje się również tradycyjnym przysmakiem irańskim. Nasza nietypowa Wigilia upływa pod znakiem polsko-irańskiej sałatki, czerwonego wina, rozmów do rana i pachnącego owocami dymu sziszy.

Rankiem okazuje się, że paszporty wysłane do Polski po pakistańską wizę nie dojdą jeszcze przez kilka dni. Idziemy więc do Urzędu Imigracyjnego prosić o przedłużenie wizy azerskiej, która wygasa za tydzień. Pani w okienku mówi, że oczywiście nie ma sprawy i prosi o paszporty.

– Ale jeszcze są w ambasadzie pakistańskiej. Czekają na wizę.
– Rozumiem – mówi pani i kiwa empatycznie głową. – W takim razie proszę się stawić, jak przyjdą.
– Ale jak przyjdą, nasza azerska wiza będzie już nieważna.
– Tak, zgadza się. Jednak do trzech dni po wygaśnięciu wizy obejmuje was okres „łaski”, przez który jeszcze możecie aplikować o przedłużenie.
– Fantastycznie! Czy możemy jakoś przyspieszyć proces, mimo że nie mamy paszportów?
– Proszę podać adres, pod jakim zarejestrowaliście się w systemie imigracyjnym.

Tu pada adres hostelu. Pani sprawdza. Po chwili sprawdza jeszcze raz i jeszcze raz, i jeszcze raz.

– Ale w systemie was nie ma. A jak nie ma, to znaczy, że już po upływie 14 dni w Azerbejdżanie jesteście nielegalnie.

Oczy w słup. Jak to?!? Przecież hostel nas rejestrował. Robił zdjęcia paszportów. Wypełniał formularze. Dzwonimy do hostelu. Rzeczywiście. Nie dopatrzyli. Czeka nas zapłata kary w wysokości do 600 USD albo zakaz wjazdu do Azerbejdżanu, dopóki kary nie uregulujemy. Cóż, takie pieniądze to nasz miesięczny budżet, a kraj zjechaliśmy już wzdłuż i wszerz. Pani znowu kiwa głową, znowu empatycznie i mówi, że w takim razie wystawia pozwolenie na opuszczenie granic kraju.

Wieczorem w hostelu robimy aferę i Andrzej udaje się na ostatni lot dronem po okolicy. Około 22-giej – wiadomość: „Nic się nie martw. Jadę na komisariat”.

Niechże ten dzień się już skończy!!!!

Na komisariacie okazuje się, że dronem nie wolno. Po długich debatach ze wciąż zmieniającymi się oficjelami, hektolitrach herbaty i zachwytami nad nagraniem, które stało się przyczyną zatrzymania, Andrzej podpisuje oświadczanie, że żałuje i że już nigdy więcej. Tymczasem dron „aresztuje” służba celna i zabiera go na granicę z Iranem, gdzie będzie na nas czekał.

Rzeczywiście. Dwa dni później (już z paszportami opatrzonymi pakistańską wizą) stawiamy się na granicy. Pozwolenie na opuszczenie kraju jest. Dron jest. Wszystko idzie jak z płatka, dopóki nie okazuje się, że teraz nasz samochód przekroczył dozwolony czas pobytu w kraju.

– Dostaliście pozwolenie na wjazd 7-dniowy. O tu jest napisane.
– Panie! Ale to wszystko jest po azersku! Poza tym nasza „ludzka” wiza była na 30 dni. Skąd mieliśmy wiedzieć?
– No tak. Prawda. Ale karę zapłacić trzeba. Za van do celów usługowych będzie 300 USD.
– Ile?!?!? Przecież to prywatny kamper jest!
– Kamper? Nie mamy takiego w systemie.

Kiedy wreszcie ustalamy, że kamper rzeczywiście wpisany był na granicy wjazdowej i kara będzie 10 razy mniejsza i że wreszcie możemy opuścić Azerbejdżan, granica z Iranem jest już zamknięta. Po irańskiej stronie śpimy na parkingu dla TIRów pod wielkim bilbordem świecącym bielą siwej brody Chomeiniego. Rano budzi nas celnik. Sprawdza dokumenty i każe otwierać do sprawdzenia samochód. Widząc, że to kamper – dom na kółkach, ale dom – zanim wejdzie, zdejmuje buty. Już teraz wiem, że Iran pokochamy.

Udostępnij

Poprzedni

ROZDZIAŁ 16 - YANAR DAG, AZERBEJDŻAN

Następny

ROZDZIAŁ 18 - TEHERAN, IRAN

OBSERWUJ NAS

WIĘCEJ NA FACEBOOKU

Współpraca z Lonely Planet

INSTAGRAM

[English below] Trzydniowa Japonia w pigułce rozn [English below]
Trzydniowa Japonia w pigułce rozniosła nam głowy. Kilka lat później przeprowadziliśmy się do niej na sześć miesięcy. Kraj przez pół roku konsekwentnie i nieodwracalnie przepalał nam styki. Dlatego nie zdziwiliśmy się wcale, kiedy kilka lat później w Wołgogradzie po meczu Polska-Japonia kibice naszych rywali zabrali się za porządkowanie stadionowych trybun. Co kiedyś mogłoby wywołać uśmiech politowania i wymowny gest posuwisto-zwrotny palcem wskazującym w stronę czoła, dziś było tak oczywiste, że aż trzeba się było dołączyć. Wcale nas nie zdziwiło, że przed stadionem rzesze japońskich fanów gratulowało Polakom tak żarliwie, jakbyśmy wcale nie grali o pietruszkę. Przy tym wszyscy byli tak urzekająco szczęśliwi naszym… hmm… szczęściem, jakby sami właśnie wygrali puchar. Wymianom szalików, koszulek nie było końca. Andrzej wrócił chyba z trzema. W tym jedną vintage z rozgrywek w latach dziewięćdziesiątych ubiegłego wieku. Co prawda juniorska, ale przynajmniej na jedno z nas pasuje.
-----
Three-day Japan, in a nutshell, blew our minds. A few years later, we moved in there for six months. The country has been consistently and irreversibly frying our brains for half a year. That's why we weren't at all surprised when, a few years later, in Volgograd, after the Poland-Japan match, our rivals' fans started cleaning up the stadium stands. What once might have caused a smile of pity and a back-and-forth gesture with the index finger towards the forehead was now so obvious that we had to join in. We were not at all surprised that in front of the stadium, crowds of Japanese fans congratulated the Poles as passionately as if we were not playing for honour at all. And everyone was so charmingly happy with our… hmm… victory as if they had just won the cup themselves. There was no end to the exchange of scarves and T-shirts. Andrzej came back with at least three, including one vintage from the 1990s. It's a junior size, but it fits at least one of us.
[English below] Tak, jak obiecał, przyszedł w po [English below]
Tak, jak obiecał, przyszedł w poniedziałek z samego rana. Przyszedł jak zwykle elegancki. W jasnej koszuli w kratkę, w spodniach w kancik, w idealnie wypolerowanych okularach, z wypielęgnowaną skórzaną torbą przerzuconą przez ramię. Snuła się wokół niego mgiełka nienachalnej serdeczności i zaraźliwego spokoju. Wystarczyło stanąć obok, żeby nim przesiąknąć. Jak zapachem. Ale zapachu Andrieja nie pamiętam. Wydaje mi się jednak, że pachniał mydłem. Takim zwykłym, szarym. Każdego ranka krótkim, grubym pędzlem nakładał mydlaną piankę okrężnymi ruchami na twarz, żeby zmiękczyć zarost. Potem zmieniał żyletkę w ciężkawej srebrnej maszynce do golenia i uważnie przesuwał nią po policzkach, brodzie, szyi. Na koniec chlustał w dłonie wodą kolońską ze szklanej odkręcanej butelki i wklepywał ją w podrażnioną ostrzem twarz. Na pewno szczypało. Tak, Andriej musiał pachnieć szarym mydłem i wodą kolońską. Tak pachniał mój dziadzio. Tak pachniał mój tata. Tak pachniała dobroć. 
(Cały tekst pod linkiem w bio)
-----------------------------
As promised, he came on Monday morning. He arrived elegant as usual. In a light checkered shirt, in crease trousers, in perfectly polished glasses, with a well-groomed leather bag slung over his shoulder. There was a mist of unobtrusive cordiality and contagious calmness around him. All you had to do was stand next to him to be soaked in it, like in the fragrance. But I don't remember Andrei's scent. I think he smelled like soap, though. Just plain grey soap. Every morning, he used a short, thick brush to apply soapy foam in circular motions to his face to soften the stubble. Then he changed the razor blade in the heavy silver shaver and carefully ran it over his cheeks, chin, and neck. Finally, he splashed cologne from a glass screw-top bottle into his hands and patted it on his face, irritated by the blade. It definitely stung. Yes, Andrei must have smelled of grey soap and cologne. This is what my grandfather smelled like. This is what my dad smelled like. This was the smell of kindness.
(The whole txt under the link in bio)
[English below] Wołgograd nijak ma się do Moskwy [English below]
Wołgograd nijak ma się do Moskwy, ale ma swój przydział potężnych rzeźb. Smutne to rzeźby. Pełne cierpienia, rozpaczy. Rzeźby żołnierzy dźwigających rannych kolegów. Rzeźby twarzy wykrzywionych męką, mięśni rwanych wiecznym bólem zakrzepłym w kamieniu. Ten umęczony szpaler prowadzi do stóp Matki Ojczyzny. Matka jest potężna – ma osiemdziesiąt pięć metrów wzrostu, krótkie rozwiane włosy i powłóczystą szatę. W prawej uniesionej ręce ściska nagi miecz i nim wzywa. Do czego? 
(Cały tekst pod linkiem w bio)
---
Volgograd is nothing like Moscow but has its share of massive sculptures. Here, sculptures are sad. Full of suffering and despair. These are sculptures of soldiers carrying wounded colleagues. Sculptures of faces twisted with torment, muscles torn by eternal pain congealed in stone. This tormented row leads to the feet of Mother Motherland. The Mother is huge - eighty-five meters tall, with short wind-blown hair and a flowing robe. She holds a naked sword and calls with it in her raised right hand. Calls to what? 
(The full story under the link in bio)
Instagram post 18199135858260048 Instagram post 18199135858260048
Szpakowaty ojciec z kilkuletnim synem podchodzą z Szpakowaty ojciec z kilkuletnim synem podchodzą zaraz po meczu. W stroboskopowych światłach imprezy na strefie kibica błyskają malutkie rosyjskie flagi wymalowane na ich twarzach. Podchodzą nieśmiali.
- Bardzo przepraszam, ale mówiłem synowi, że wy z Polszy i mamy do was taką prośbę – stara się wykrzyczeć w nasze uszy szpakowaty ojciec.
- Bo on by chciał, żebyście sobie obok waszych polskich, rosyjskie flagi namalowali. O tak, jak my – szpakowaty pan pokazuje przedramię swoje i syna, gdzie widać małe znaczki flag obu krajów.
Chłopczyk odziany od stóp do głów w barwy narodowe Rosji patrzy na nas okrągłymi oczami. Przestępuje z nogi na nogę. Ściska ojca za rękę. I już nie wiadomo, który z nich się bardziej denerwuje – ojciec czy syn.
A Szpakowaty pan mówi dalej. Mówi, że on synowi o Polsce od zawsze opowiada. Żeby wiedział, że przecież nas więcej łączy, niż dzieli. Że między nami bardzo silna więź, bo w naszych żyłach płynie ta sama krew. Słowiańska. Że jesteśmy bracia Słowianie. Bracia krwi. Szpakowaty pan opowiada. Opowiada i ma łzy w oczach.
--------
A grizzled father with a few-year-old son approaches right after the match. In the strobe lights of the party in the fan zone, flash tiny Russian flags painted on their faces. The two of them approach shyly.
“I am very sorry, but I told my son that you are from Poland, and we wanted to ask something of you", the grey-haired father tries to shout into our ears.
“He would like you to paint Russian flags next to your Polish ones. Here, just like we did," the grey-haired gentleman shows his and his son's forearms, where we can see small stamps of the flags of both countries.
A boy dressed from head to toe in the national colours of Russia looks at us with round eyes. He shifts from foot to foot and squeezes his father's hand. We no longer know which of them is more nervous – the father or the son.
The grey-haired man continues. He says that he has always been telling his son about Poland. To let him know that there is more that unites us than divides us. That there is a very strong bond between us because the same blood flows in our veins. That we are blood brothers. He explains and has tears in his eyes.
[English below] Dopiero kilkadziesiąt kilometrów [English below]
Dopiero kilkadziesiąt kilometrów dalej pozwalamy sobie wierzyć, że to nie jest żaden podstęp. Że naprawdę nas wpuściła. Że już nic „nas ne dogonyat”.

Dopiero kilkadziesiąt kilometrów później zauważamy jaka Rosja jest piękna. Przynajmniej jej początek.

Jedziemy pod łukiem powitalnym z szerokiej tęczy, co łączy, przecięte gładziutką szosą pola soczyście żółtego rzepaku. Nad rzepakiem – bezkresne błękitne niebo.

W 2018 Rosja wita nas kolorami Ukrainy.
(Cały tekst pod linkiem w bio)
----------
Only a few dozen kilometres further, we allow ourselves to believe that this is not a trick. That she really let us in. That they really ‘nas ne dogonyat’.

Only a few dozen kilometres later, we notice how beautiful Russia is. 

We ride under the welcome arch made of a broad rainbow, connecting the juicy yellow rapeseed fields cut by a smooth road. Over the rapeseed stretches an endless blue sky.

In 2018, Russia welcomes us with the colours of Ukraine.
(the whole text under the link in bio)
Dołącz na Instagramie

Szukaj

DOWIEDZ SIĘ WIĘCEJ O AZJI

architecture architektura dom historia history home kuchnia kultura natura nature obyczaje religia

Zobacz również

Kazachstan, Podróż
Maj 15, 2019

ROZDZIAŁ 13 – JEDWABNY SZLAK, KAZACHSTAN część I

Z Kirgistanu do Kazachstanu wracamy późnym listopadem. Niebo nad Ałmatami zasnuwa już sina, zapowiadająca śnieg...

Czytaj Dalej
0 0
Iran, Podróż
Lip 28, 2019

ROZDZIAŁ 18 – TEHERAN, IRAN

Jako kobieta, pierwsze co muszę zrobić po wjeździe do Iranu, to zakryć chustą głowę. Iran jest Republiką Islamską,...

Czytaj Dalej
0 0

Napisz coś... Anuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *


INSTAGRAM

[English below] Trzydniowa Japonia w pigułce rozn [English below]
Trzydniowa Japonia w pigułce rozniosła nam głowy. Kilka lat później przeprowadziliśmy się do niej na sześć miesięcy. Kraj przez pół roku konsekwentnie i nieodwracalnie przepalał nam styki. Dlatego nie zdziwiliśmy się wcale, kiedy kilka lat później w Wołgogradzie po meczu Polska-Japonia kibice naszych rywali zabrali się za porządkowanie stadionowych trybun. Co kiedyś mogłoby wywołać uśmiech politowania i wymowny gest posuwisto-zwrotny palcem wskazującym w stronę czoła, dziś było tak oczywiste, że aż trzeba się było dołączyć. Wcale nas nie zdziwiło, że przed stadionem rzesze japońskich fanów gratulowało Polakom tak żarliwie, jakbyśmy wcale nie grali o pietruszkę. Przy tym wszyscy byli tak urzekająco szczęśliwi naszym… hmm… szczęściem, jakby sami właśnie wygrali puchar. Wymianom szalików, koszulek nie było końca. Andrzej wrócił chyba z trzema. W tym jedną vintage z rozgrywek w latach dziewięćdziesiątych ubiegłego wieku. Co prawda juniorska, ale przynajmniej na jedno z nas pasuje.
-----
Three-day Japan, in a nutshell, blew our minds. A few years later, we moved in there for six months. The country has been consistently and irreversibly frying our brains for half a year. That's why we weren't at all surprised when, a few years later, in Volgograd, after the Poland-Japan match, our rivals' fans started cleaning up the stadium stands. What once might have caused a smile of pity and a back-and-forth gesture with the index finger towards the forehead was now so obvious that we had to join in. We were not at all surprised that in front of the stadium, crowds of Japanese fans congratulated the Poles as passionately as if we were not playing for honour at all. And everyone was so charmingly happy with our… hmm… victory as if they had just won the cup themselves. There was no end to the exchange of scarves and T-shirts. Andrzej came back with at least three, including one vintage from the 1990s. It's a junior size, but it fits at least one of us.
[English below] Tak, jak obiecał, przyszedł w po [English below]
Tak, jak obiecał, przyszedł w poniedziałek z samego rana. Przyszedł jak zwykle elegancki. W jasnej koszuli w kratkę, w spodniach w kancik, w idealnie wypolerowanych okularach, z wypielęgnowaną skórzaną torbą przerzuconą przez ramię. Snuła się wokół niego mgiełka nienachalnej serdeczności i zaraźliwego spokoju. Wystarczyło stanąć obok, żeby nim przesiąknąć. Jak zapachem. Ale zapachu Andrieja nie pamiętam. Wydaje mi się jednak, że pachniał mydłem. Takim zwykłym, szarym. Każdego ranka krótkim, grubym pędzlem nakładał mydlaną piankę okrężnymi ruchami na twarz, żeby zmiękczyć zarost. Potem zmieniał żyletkę w ciężkawej srebrnej maszynce do golenia i uważnie przesuwał nią po policzkach, brodzie, szyi. Na koniec chlustał w dłonie wodą kolońską ze szklanej odkręcanej butelki i wklepywał ją w podrażnioną ostrzem twarz. Na pewno szczypało. Tak, Andriej musiał pachnieć szarym mydłem i wodą kolońską. Tak pachniał mój dziadzio. Tak pachniał mój tata. Tak pachniała dobroć. 
(Cały tekst pod linkiem w bio)
-----------------------------
As promised, he came on Monday morning. He arrived elegant as usual. In a light checkered shirt, in crease trousers, in perfectly polished glasses, with a well-groomed leather bag slung over his shoulder. There was a mist of unobtrusive cordiality and contagious calmness around him. All you had to do was stand next to him to be soaked in it, like in the fragrance. But I don't remember Andrei's scent. I think he smelled like soap, though. Just plain grey soap. Every morning, he used a short, thick brush to apply soapy foam in circular motions to his face to soften the stubble. Then he changed the razor blade in the heavy silver shaver and carefully ran it over his cheeks, chin, and neck. Finally, he splashed cologne from a glass screw-top bottle into his hands and patted it on his face, irritated by the blade. It definitely stung. Yes, Andrei must have smelled of grey soap and cologne. This is what my grandfather smelled like. This is what my dad smelled like. This was the smell of kindness.
(The whole txt under the link in bio)
[English below] Wołgograd nijak ma się do Moskwy [English below]
Wołgograd nijak ma się do Moskwy, ale ma swój przydział potężnych rzeźb. Smutne to rzeźby. Pełne cierpienia, rozpaczy. Rzeźby żołnierzy dźwigających rannych kolegów. Rzeźby twarzy wykrzywionych męką, mięśni rwanych wiecznym bólem zakrzepłym w kamieniu. Ten umęczony szpaler prowadzi do stóp Matki Ojczyzny. Matka jest potężna – ma osiemdziesiąt pięć metrów wzrostu, krótkie rozwiane włosy i powłóczystą szatę. W prawej uniesionej ręce ściska nagi miecz i nim wzywa. Do czego? 
(Cały tekst pod linkiem w bio)
---
Volgograd is nothing like Moscow but has its share of massive sculptures. Here, sculptures are sad. Full of suffering and despair. These are sculptures of soldiers carrying wounded colleagues. Sculptures of faces twisted with torment, muscles torn by eternal pain congealed in stone. This tormented row leads to the feet of Mother Motherland. The Mother is huge - eighty-five meters tall, with short wind-blown hair and a flowing robe. She holds a naked sword and calls with it in her raised right hand. Calls to what? 
(The full story under the link in bio)
Instagram post 18199135858260048 Instagram post 18199135858260048
Szpakowaty ojciec z kilkuletnim synem podchodzą z Szpakowaty ojciec z kilkuletnim synem podchodzą zaraz po meczu. W stroboskopowych światłach imprezy na strefie kibica błyskają malutkie rosyjskie flagi wymalowane na ich twarzach. Podchodzą nieśmiali.
- Bardzo przepraszam, ale mówiłem synowi, że wy z Polszy i mamy do was taką prośbę – stara się wykrzyczeć w nasze uszy szpakowaty ojciec.
- Bo on by chciał, żebyście sobie obok waszych polskich, rosyjskie flagi namalowali. O tak, jak my – szpakowaty pan pokazuje przedramię swoje i syna, gdzie widać małe znaczki flag obu krajów.
Chłopczyk odziany od stóp do głów w barwy narodowe Rosji patrzy na nas okrągłymi oczami. Przestępuje z nogi na nogę. Ściska ojca za rękę. I już nie wiadomo, który z nich się bardziej denerwuje – ojciec czy syn.
A Szpakowaty pan mówi dalej. Mówi, że on synowi o Polsce od zawsze opowiada. Żeby wiedział, że przecież nas więcej łączy, niż dzieli. Że między nami bardzo silna więź, bo w naszych żyłach płynie ta sama krew. Słowiańska. Że jesteśmy bracia Słowianie. Bracia krwi. Szpakowaty pan opowiada. Opowiada i ma łzy w oczach.
--------
A grizzled father with a few-year-old son approaches right after the match. In the strobe lights of the party in the fan zone, flash tiny Russian flags painted on their faces. The two of them approach shyly.
“I am very sorry, but I told my son that you are from Poland, and we wanted to ask something of you", the grey-haired father tries to shout into our ears.
“He would like you to paint Russian flags next to your Polish ones. Here, just like we did," the grey-haired gentleman shows his and his son's forearms, where we can see small stamps of the flags of both countries.
A boy dressed from head to toe in the national colours of Russia looks at us with round eyes. He shifts from foot to foot and squeezes his father's hand. We no longer know which of them is more nervous – the father or the son.
The grey-haired man continues. He says that he has always been telling his son about Poland. To let him know that there is more that unites us than divides us. That there is a very strong bond between us because the same blood flows in our veins. That we are blood brothers. He explains and has tears in his eyes.
[English below] Dopiero kilkadziesiąt kilometrów [English below]
Dopiero kilkadziesiąt kilometrów dalej pozwalamy sobie wierzyć, że to nie jest żaden podstęp. Że naprawdę nas wpuściła. Że już nic „nas ne dogonyat”.

Dopiero kilkadziesiąt kilometrów później zauważamy jaka Rosja jest piękna. Przynajmniej jej początek.

Jedziemy pod łukiem powitalnym z szerokiej tęczy, co łączy, przecięte gładziutką szosą pola soczyście żółtego rzepaku. Nad rzepakiem – bezkresne błękitne niebo.

W 2018 Rosja wita nas kolorami Ukrainy.
(Cały tekst pod linkiem w bio)
----------
Only a few dozen kilometres further, we allow ourselves to believe that this is not a trick. That she really let us in. That they really ‘nas ne dogonyat’.

Only a few dozen kilometres later, we notice how beautiful Russia is. 

We ride under the welcome arch made of a broad rainbow, connecting the juicy yellow rapeseed fields cut by a smooth road. Over the rapeseed stretches an endless blue sky.

In 2018, Russia welcomes us with the colours of Ukraine.
(the whole text under the link in bio)
Dołącz na Instagramie
Copyrights © 2020 www.peryferie.com All rights reserved.
Do góry