Peryferie
Menu
  • English
  • Filmy
  • Planeta Ziemia
  • Natura Ludzka
  • Obyczaje
  • Kraje
    • Azerbejdżan
    • Birma
    • Chiny
    • Indie
    • Indonezja
    • Iran
    • Japonia
    • Kazachstan
    • Kirgistan
    • Malezja
    • Mongolia
    • Nepal
    • Pakistan
    • Rosja
    • Singapur
    • Korea Południowa
    • Sri Lanka
    • Tajwan
    • Tajlandia
    • Wietnam
    ROZDZIAŁ 17 – GANDŻA I SZEKI, AZERBEJDŻAN
    Lip 21, 2019
    ROZDZIAŁ 17 – GANDŻA I SZEKI, AZERBEJDŻAN
    ROZDZIAŁ 16 – YANAR DAG, AZERBEJDŻAN
    Lip 14, 2019
    ROZDZIAŁ 16 – YANAR DAG, AZERBEJDŻAN
    ROZDZIAŁ 15 – BAKU, AZERBEJDŻAN
    Cze 20, 2019
    ROZDZIAŁ 15 – BAKU, AZERBEJDŻAN
    Pagoda Szwedagon – czcigodny świadek buddyjskiego nowicjatu
    Sie 13, 2017
    Pagoda Szwedagon – czcigodny świadek buddyjskiego nowicjatu
    Jiankou, czyli Wielki Mur Chiński i jak z niego nie spaść
    Lut 12, 2017
    Jiankou, czyli Wielki Mur Chiński i jak z niego nie spaść
    Kawah Ijen – piękno z piekła rodem
    Lut 19, 2017
    Kawah Ijen – piękno z piekła rodem
    Prawdziwe oblicze Iranu
    Sty 20, 2020
    Prawdziwe oblicze Iranu
    ROZDZIAŁ 21 – JAZD, IRAN
    Wrz 1, 2019
    ROZDZIAŁ 21 – JAZD, IRAN
    ROZDZIAŁ 21 – KASZAN, IRAN
    Sie 25, 2019
    ROZDZIAŁ 21 – KASZAN, IRAN
    ROZDZIAŁ 20 – SNOWBOARD W IRANIE
    Sie 18, 2019
    ROZDZIAŁ 20 – SNOWBOARD W IRANIE
    Legendy Nikko
    Kwi 9, 2017
    Legendy Nikko
    ROZDZIAŁ 14 – JEDWABNY SZLAK, KAZACHSTAN część II
    Cze 1, 2019
    ROZDZIAŁ 14 – JEDWABNY SZLAK, KAZACHSTAN część II
    ROZDZIAŁ 13 – JEDWABNY SZLAK, KAZACHSTAN część I
    Maj 15, 2019
    ROZDZIAŁ 13 – JEDWABNY SZLAK, KAZACHSTAN część I
    Rozdział 11 – Ałmaty, Kazachstan
    Lut 2, 2019
    Rozdział 11 – Ałmaty, Kazachstan
    Rozdział 10 – Pawłodar, Kazachstan
    Sty 11, 2019
    Rozdział 10 – Pawłodar, Kazachstan
    ROZDZIAŁ 12 – BISZKEK, KIRGISTAN
    Kwi 30, 2019
    ROZDZIAŁ 12 – BISZKEK, KIRGISTAN
    Dwie twarze Issyk-Kul
    Lis 1, 2018
    Dwie twarze Issyk-Kul
    Malakka – od myszo-jelenia do miasta Światowego Dziedzictwa UNESCO
    Sty 8, 2017
    Malakka – od myszo-jelenia do miasta Światowego Dziedzictwa UNESCO
    Rozdział 9 – Ulgii, Mongolia
    Gru 26, 2018
    Rozdział 9 – Ulgii, Mongolia
    Rozdział 8 – Kobdo, Mongolia
    Lis 30, 2018
    Rozdział 8 – Kobdo, Mongolia
    Na Granicy Światów
    Lis 28, 2018
    Na Granicy Światów
    Rozdział 7 – Bajanchongor, Mongolia
    Lis 25, 2018
    Rozdział 7 – Bajanchongor, Mongolia
    Życie w górach Nepalu – trekking przez Himalaje
    Mar 26, 2017
    Życie w górach Nepalu – trekking przez Himalaje
    Anioł stróż z kałasznikowem
    Wrz 29, 2019
    Anioł stróż z kałasznikowem
    Duch Buriacji
    Paź 25, 2018
    Duch Buriacji
    Dwie Świątynie Posolska
    Wrz 16, 2018
    Dwie Świątynie Posolska
    Rozdział 4 – Buriacja, Rosja
    Sie 21, 2018
    Rozdział 4 – Buriacja, Rosja
    Rozdział 3 – Krasnojarsk, Rosja
    Sie 6, 2018
    Rozdział 3 – Krasnojarsk, Rosja
    Thaipusam – sposób na znalezienie szczęścia
    Kwi 19, 2018
    Thaipusam – sposób na znalezienie szczęścia
    Najstarszy zakład fryzjerski w Singapurze
    Kwi 27, 2017
    Najstarszy zakład fryzjerski w Singapurze
    Thaipusam – kiedy ciało staje się ofiarą
    Mar 12, 2017
    Thaipusam – kiedy ciało staje się ofiarą
    Taniec Lwa – tanecznym krokiem w Księżycowy Nowy Rok
    Lut 7, 2017
    Taniec Lwa – tanecznym krokiem w Księżycowy Nowy Rok
    Buddyzm pod wiszącą skałą
    Gru 28, 2017
    Buddyzm pod wiszącą skałą
    Market rybny w Dżafna, Sri Lanka
    Maj 7, 2017
    Market rybny w Dżafna, Sri Lanka
    Tsunami
    Sty 30, 2018
    Tsunami
    Market Damnoen Saduak – zakupy na fali
    Paź 30, 2017
    Market Damnoen Saduak – zakupy na fali
    Maeklong – tajski market z adrenaliną w tle
    Wrz 11, 2017
    Maeklong – tajski market z adrenaliną w tle
    Smakosza przewodnik po Wietnamie
    Mar 5, 2017
    Smakosza przewodnik po Wietnamie
    Barwne życie ulic Ho Chi Minh City
    Gru 1, 2016
    Barwne życie ulic Ho Chi Minh City
  • Nasza Podróż
  • O Nas
Peryferie
  • English
  • Filmy
  • Planeta Ziemia
  • Natura Ludzka
  • Obyczaje
  • Kraje
    • Azerbejdżan
    • Birma
    • Chiny
    • Indie
    • Indonezja
    • Iran
    • Japonia
    • Kazachstan
    • Kirgistan
    • Malezja
    • Mongolia
    • Nepal
    • Pakistan
    • Rosja
    • Singapur
    • Korea Południowa
    • Sri Lanka
    • Tajwan
    • Tajlandia
    • Wietnam
  • Nasza Podróż
  • O Nas
Obyczaje, Sri Lanka

Buddyzm pod wiszącą skałą

autor Aleksandra Wisniewska
Gru 28, 2017 2679 0 2
Udostępnij

Święto Vesak (Vesak Day) to dla buddystów to jedno z najważniejszych świąt symbolizujące narodziny, osiągnięcie oświecenia i śmierć Buddy. Mojego męża i mnie Vesak 2017 zastał na łzie wysypy Sri Lanka gdzie ponad 70% populacji to buddyści Therawada.

Wyjątkowa data zaowocowała pragnieniem doświadczenia święta w sposób jak najbardziej lokalny, naturalny i – jak na prawdziwych turystów przystało – jak najmniej turystyczny.

Prasad, nasz lankijski przewodnik, po raz kolejny stanął na wysokości zadania. Dostarczył nam dokładnie to czego oczekiwaliśmy i jeszcze więcej. O dziewiątej rano wsadził nas w tuk tuk i wysłał 20 kilometrów na południe od Ella, do świątyni Rakkhiththakanda.
Przez niemal godzinę, przy akompaniamencie niemiłosiernie warczącego silnika pojazdu, podziwialiśmy panoramę okolic Ella. Każdy zakręt wijącej się niemal nad samym urwiskiem drogi przynosił nową ucztę dla oka – wzgórza soczyście zieleniące się plantacjami herbaty czy połacie lasów mglistych z poduchami chmur otulającymi pnie palm.

Ostatnią część trasy, żwirową stromą ścieżkę schodzącą w głąb lasu, pokonaliśmy pieszo. Koncentrując się na uważnym stawianiu kroków nawet nie zauważyliśmy kiedy kilka minut później stanęliśmy przed niewielkim domkiem z bielonymi ścianami. Jego taras zajmowały dwa plastykowe krzesła ze stolikiem i pokaźna liczba okolicznych mieszkańców w odświętnych ubraniach.

Niemal natychmiast z nieustannie falującego zbiorowiska ludzi wyłonił się mnich owinięty w czerwono-brunatną szatę. Każdy, kto stał w jego pobliżu niezwłocznie zginał się w pół, dotykając jego stóp w oznace świątobliwego szacunku. Mnich, równie bezzwłocznie albo starał się grzecznie temu zapobiec, albo kładł ręce na głowach wiernych w błogosławiącym geście. Zauważywszy nas, jego ogorzała twarz rozciągnęła się w szerokim uśmiechu.



– Witajcie przyjaciele! Nazywam się Lanka Nanda Thero i właśnie na was czekałem! – płynnym angielskim powitał nas jakby nasza wizyta od dawna wpisana była w jego grafik. Widząc malujące się na twarzach zdezorientowanie szybko z uśmiechem wyjaśnił.

– Widzicie, Rakkhiththakanda nie jest zbyt popularnym miejscem wśród turystów. Jest to piękna, ale malutka świątynia, schowana w samym środku lasu. Zagranicznych gości mamy tu rzadko, ale czekamy na nich z otwartymi ramionami. Widzicie, naszym marzeniem jest by filozofia buddyzmu znana była na całym świecie, dlatego każdemu, kto zawita w nasze progi opowiadamy o niej jak najlepiej potrafimy. Nawet, jeśli ktoś ma taką potrzebę, może zostać u nas na dłużej i uczyć się medytacji.

– Chodźcie, chodźcie dalej. Tu przed tarasem możecie zostawić buty. Najpierw pójdziemy do mojego pokoju porozmawiać, a potem wrócimy na lunch.

Posłusznie podążyliśmy za Lanką po krótkich kamiennych schodkach i przez proste drewniane drzwi, otwierające się na pół-podwórze. Z jednej strony plac otaczał kamienny zielony płot, w deseń z odchodzącej od tynku farby. Z drugiej – skalna ściana, w którą cała świątynia została wkomponowana. Masywny sufit surowej skały wisiał ciężko nad naszymi głowami i głowami ludzi, którzy przygotowywali lunch dla mnichów i każdego, kto akurat dziś odwiedzał świątynię.

– Widzicie przyjaciele, Rakkhiththakanda to jedna z wielu świątyń w skale. Wiecie dlaczego są one tak popularne na Sri Lance? – przecząco pokręciliśmy głowami – Nasi królowie ciągle prowadzili ze sobą wojny. Cały czas któryś z nich musiał uciekać. W tym czasie drążyli w skałach schronienia, gdzie ukrywali się ze swoją świtą. Teraz, te wykute w głazach pomieszczenia są idealnym miejscem dla nas, gdzie możemy oddawać się medytacji.

Z pół-podwórca wyszliśmy na kamienną ścieżkę. Jej lewa strona ginęła w gąszczu drzew stanowiących jedyną barierę pomiędzy nami a stromym urwiskiem. W prześwitach pomiędzy koronami drzew widzieliśmy ciągnącą się po sam horyzont zieleń lasów mglistych i faliste szczyty wzgórz, pieszczotliwie głaskane leniwie przesuwającymi się nad nimi chmurami.

Prawa strona ścieżki wznosiła się w górę surową głazową ścianą. Co chwilę mijaliśmy przyklejone do niej skromne jedno-izbowe domki – pokoje mnichów, składziki, spichlerze. Pastelowo malowane wtulały się w łono skały-matki tworząc z nią jedną harmonijną całość. Dzieło rąk ludzkich i twór natury istniejące obok siebie w błogiej, pełnej uduchowionego spokoju symbiozie.

Ścieżka doprowadziła nas do głównego pomieszczenia świątynnego. Niskie murowane schodki wiodły do pokoju wyżłobionego pod ochronnym kapturem ciężko zwisającego stropu skalnego. Ściana zewnętrzna witała wyblakłymi freskami przedstawiającymi scenki z życia Buddy i ważniejsze wydarzenia historyczne buddyzmu. Nad drzwiami malowane: złoty lew Anglii i srebrny jednorożec Szkocji podtrzymywały cztery godła tworzące herb Wielkiej Brytanii – pozostałość po czasach kiedy Sri Lanka była kolonią brytyjską. Mijając niewielką bieloną wapnem mini-stupę otoczoną ofiarami z kwiatów i lampkami oliwnymi weszliśmy do pomieszczenia zdominowanego przez kilkunastometrowy posąg leżącego Buddy. Jego szklany ołtarz suto zastawiały kadzidła, lampki oliwne i kwiaty, które raz na jakiś czas zraszane były wodą przez dwie dziewczynki o imponujących czarnych warkoczach. Pod przeciwną ścianą o freskach znacznie bardziej barwnych niż te zewnętrzne, rząd wiernych pogrążył się w modlitwie.



Lanka nie dał nam za wiele czasu na podziwianie wnętrza.

– Przyjaciele, wrócimy tu później. Teraz już mamy coraz mniej czasu. Musimy skończyć przed południem. Wtedy podawany jest lunch – ostatni posiłek mnicha. Potem dopiero możemy jeść następnego dnia – śniadanie o siódmej rano.

Nie chcąc przyczynić się do zagłodzenia naszego gospodarza posłusznie podążyliśmy dalej.

Tym razem Lanka poprowadził nas przez jaskinny tunel. Wejście w jego przyjemnie chłodny półmrok prosto z coraz bardziej palącego słońca przyjęliśmy z radosną wdzięcznością. Zanim oczy zdążyły przyzwyczaić się do ciemniejszego otoczenia, mnich już wskazywał w odległy kąt skalnego przejścia, gdzie majaczył zarys siedzącej na elewacji sylwetki. Wyrzeźbiona w kamieniu o niepokojącej barwie zaschniętej krwi siedziała w siadzie skrzyżnym postać. Osadzone nad zapadniętymi policzkami zamknięte oczy sugerowały głęboki trans. Chorobliwie wychudzone ciało z przerażająco wystającymi żebrami świadczyło o zdecydowanie zbyt długim okresie głodówki.

– Przyjaciele, czy wiecie kto to jest? – ponownie zmuszeni byliśmy przecząco pokręcić głowami. – To indyjski książę Siddhartha, zaraz zanim osiągnął oświecenie i stał się Buddą. Widzicie, Siddhartha pochodził z bardzo zamożnej rodziny. Jego ojciec dokładał wszelkich starań by syn nigdy nie zderzył się z nieszczęściami tego świata. Z otoczenia pałacu w którym mieszkali usunął wszystkich starców, chorych i żebraków. Mimo wszystko jednak książę natknął się raz na umierającego, schorowanego starca. Spotkanie to poruszyło go tak dogłębnie, że zdecydował się potajemnie opuścić pałac i ruszyć w świat w poszukiwaniu sposobu na ludzkie cierpienia. Przez wiele lat prowadził życie ascety. Medytował i niemal głodował. Jednak o ile medytacja przynosiła mu pewne ukojenie, o tyle głodzenie się przynosiło wręcz odwrotny efekt. Wtedy to zrozumiał, ze rozwiązaniem ludzkich cierpień jest podążanie Środkową Ścieżką (Szlachetna Ośmioraka Ścieżka) – wolną od wszelkich ekstremów.

– Ale teraz chodźmy dalej – resztę opowiem wam w zaciszu mojego pokoju.

Pokój okazał się być kolejnym wykutym w skale pomieszczeniem. Zielone ściany okalały bardzo skromną izbę z plastykowym krzesłem i prostym drewnianym łóżkiem jako jedynym wyposażeniem. Z kolei sąsiedztwo salki było warte więcej niż najlepiej zaprojektowane wnętrze luksusowego apartamentu. Drzwi i malutkie okienko otwierały się na kojąco szemrzący niewielki wodospad i rzeczułkę, która u jego podnóża zaczynała swój bieg. Wszystko otaczały zielone ściany gęstego lasu ze świetlikiem bezchmurnego nieba. Idealne wręcz miejsce do słuchania o głęboko uduchowionej filozofii buddyzmu.



Wygodnie usadowieni na łóżku, z uwagą wytężoną do granic wytrzymałości zaczęliśmy słuchać wykładu Lanki.

– Przede wszystkim musicie zrozumieć, że buddyzm nie jest religią. Budda nigdy nie twierdził, że jest bogiem. Zawsze podkreślał, że jest tylko człowiekiem, któremu udało się osiągnąć oświecenie – znaleźć ścieżkę do wyzwolenia się od cierpienia. Każdy z nas ma potencjał do osiągnięcia tego samego, jeśli tyko będzie postępował według nauk Buddy.

– Widzicie, jego nauki nie opierają się na głoszeniu doktryn. Nie, Budda chce żebyśmy doszli do ścieżki oświecenia przez własne doświadczenia. Ale zważcie – doświadczenia te nie mogą być skażone naszymi emocjami, nieobiektywnymi uczuciami. Muszą one być czyste i bezstronne. Dlatego tak ważne jest żebyśmy wytworzyli w sobie samoświadomość – umiejętność obserwowania naszych emocji, uczuć i okoliczności ich powstawania.

– Według nauk Buddy, cierpienie ludzkie powstaje z niezaspokojonych pragnień. Samoświadomość pomaga nam w uzmysłowieniu sobie, że wszystkie pragnienia są ulotne i przejściowe. W momencie, kiedy sobie to uświadomimy, już nie staramy się ich wypełniać za wszelką cenę. Nie jesteśmy ich niewolnikami. Naszymi wewnętrznymi oczami patrzymy jak powstają, jak trwają dłużej lub krócej i jak przemijają. Bo taka jest natura rzeczy – wszystko przemija, nic nie trwa w tej samej postaci. Dlatego tak naprawdę w rzeczywistości nie istnieje nic. Nie istniejmy nawet my.

Do tej pory wykład był całkiem przyswajalny. Wczesna godzina, kiedy to umysł jest jeszcze świeży i nie zanieczyszczony przejściami dnia, niesamowita atmosfera miejsca i pasja mnicha powodowały, że chcieliśmy słuchać więcej i więcej. Ostatnie zdanie jednak postawiło przed naszym umysłem mentalną barierę. Zaraz, jak to nie istniejemy? To w takim razie kto siedzi w pokoju i słucha wykładu. Zdezorientowane miny najwyraźniej zdradziły nasze myśli, bo Lanka już spieszył z dalszymi wyjaśnieniami.

– Widzicie przyjaciele, „ja” jest stwierdzeniem czysto konceptualnym, stworzonym tylko po to, żeby niewprawnemu umysłowi łatwiej było funkcjonować. Ale teraz popatrzcie, ktoś „jest”, ten ktoś ma na imię Tom. Tom umiera. Czy rzeczywiście? Nie, ciało Toma umiera. Ciało, które tak naprawdę nie jest ciałem tylko zbiorem kości, ścięgien, mięśni. Te z kolei są zbiorem komórek, itd. Widzicie teraz? Tom, jako „osoba” nigdy nie istniał. Istniało tylko jego pojęcie.

Zdezorientowanie z twarzy nie do końca zniknęło, ale najwyraźniej stało się mniej wyraziste, bo mnich kontynuował.

– Całe cierpienie ludzkie bierze się stąd, że nie potrafimy wyzwolić się z konceptu „ja”, „mój”. Przywiązanie do tego konceptu sprawia, że jesteśmy uwięzieni w Samsara – nieustannym cyklu narodzin i śmierci. Uświadamiając sobie swoje własne nieistnienie wchodzimy na ścieżkę kończącą wszelkie cierpienie. Ścieżka ta to Ścieżka Środka – Szlachetna Ośmioraka Ścieżka – o której nauczał Budda.

– Jej osiem składników jest ze sobą ściśle powiązanych. Każdy z nich jest tak samo ważny i powinny być praktykowane w tym samym czasie. Jest to ciężka praca wymagająca lat samodyscypliny. Budda jednak podpowiada aby każdy człowiek przestrzegał chociaż jednej jej części – etycznego postępowania. Jej wytyczne to: powstrzymywanie się od zabijania żywych stworzeń, kradzieży, seksualnych ekscesów, kłamstwa i odurzania się.

– Przestrzeganie tych zasad czyni nasz umysł wolnym od poczucia winy, wstydu – słowem od wszelkich negatywnych emocji. Tym samym sprawia, że łatwiej mu koncentrować się na otwartym, bezstronnym obserwowaniu siebie i tworzeniu samoświadomości potrzebnej z kolei do bezstronnego doświadczania świata. Czyste, bezpośrednie doświadczenie natomiast prowadzi do realizacji oświecenia.

Zbliżało się już południe, więc wykład został przerwany. I dobrze się składało, bo nasze mózgi zaczęły parować od natłoku informacji. Szalony pęd myśli wpłynął także na ciało, które ponoć nie istniało, ale i tak zdecydowanie domagało się posiłku.

Lanka, wraz z dwoma innymi mnichami, zaprosił nas na wspólny lunch, jak co dzień przygotowany przez okolicznych mieszkańców. Palcami zajadaliśmy ryż z sosem curry, zmieszany z mięsem, kawałkami ryby i warzywami. Do tego gotowana kukurydza, którą dzieliliśmy się z Czarną Mamą – bardzo wokalnym kotem przygarniętym przez mnichów. Na deser świeże owoce i jogurt chłodzony w wiadrach z lodem.

Zakończony przez mnichów posiłek był znakiem dla innych do jego zaczęcia. W pierwszej sali ustawiono drewniane ławy z plastykowymi wiadrami, z których wyznaczeni ochotnicy nakładali każdemu bogate porcje ryżu, sosu i dodatków.

– Widzicie przyjaciele – Lanka wykorzystywał każdą okazję do wyjaśniania filozofii życia – ci wszyscy ludzie tutaj to ochotnicy. Codziennie, z pobliskiej wioski przynoszą nam śniadanie i obiad. Pomagają nam przy remoncie świątyni i codziennych obowiązkach. Bez nich nie mielibyśmy nic. Pomagając nam i innym tworzą karmę – uczynek owocujący w skutek. Karma jest tworzona w pełni zamierzony czyn ciała, mowy, umysłu. Jeśli przestrzegane są zasady etycznego postępowania te zamierzone czyny będą dobre, tak jak dobre będą ich owoce. Widzicie, buddyzm tak naprawdę sprowadza się do jednej zasady: nie krzywdźcie ani innych, ani siebie. Proste prawda? – z tak już znanym uśmiechem zakończył mnich, wręczając nam kilka zadrukowanych kartek papieru A4. – Tu jest wszystko o czym mówiłem. Poczytacie sobie w spokoju i dużo rzeczy wpadnie samo na swoje miejsce. Dzielcie się swoim doświadczeniem tutaj z innymi i też przyczynicie się do krzewienia buddyzmu.

Ciężko się było rozstać z tym niesamowitym miejscem i jego mieszkańcami. Świątynia przyrody otaczająca świątynię w skale zachęcała do rzucenia wszystkiego. Zaszycia się tu na dni, a może i tygodnie i dalszego studiowania buddyzmu – dobrodusznej filozofii życia. Kilkadziesiąt minut wykładu sprawiło, że jakoś inaczej patrzyło się na świat. Bardziej optymistycznie, przyjaźnie i z dużo większą uwagą.



Na drodze do kolejnego punktu podróży po Sri Lance natykaliśmy się co chwilę na uosobienie tego, o czym mówił Lanka – ludzi pracujących na dobrą karmę. Młodzi chłopcy z gigantycznymi flagami wręcz zaganiali samochody na postoje, gdzie ustawione były stoły z ofiarami dla innych. Każdy postój oferował co innego: napój z gotowanego jęczmienia, przekąski, owoce, kwiaty. Roześmiane buzie podchodziły do okien samochodu wręczając coraz to inne podarki.

Aż ciężko uwierzyć, że tradycje buddyzmu zachowały się na Sri Lance tak silnie. Przez wieki kraj ten nękany był wojnami pomiędzy lokalnymi władcami, jak i z zewnętrznymi najeźdźcami. XI w. zastał buddyzm niemal kompletnie wyniszczony. Sytuacja była tak zła, że panujący wtedy władca – Vijayabahu I – musiał szukać pomocy Birmy w przywróceniu buddyzmu na Sri Lance. Kolonizacja kraju przez Portugalczyków, Holendrów i Brytyjczyków również nie pomogły. Kraje silnie naciskały na krzewienie chrześcijaństwa i buddyści często byli drastycznie opresjonowani. Mimo wszystko jednak buddyzm utrzymał się i z konfrontacji wyszedł silniejszy niż zwykle, czyniąc ze Sri Lanki kraj o najdłuższej nieprzerwanej historii buddyzmu.

Trasa pomiędzy postojami upływała w milczeniu. Każde z nas głęboko pogrążone w myślach o filozofii, która przed chwilą została nam przedstawiona. Nie krzywdźcie ani innych, ani siebie – tak proste. A jednocześnie tak trudne do wykonania.

W zaciszu świątyni, przy szemrzącym wodospadzie wszystko wydawało się oczywiste i wykonalne. Ale jak to będzie funkcjonować w zderzeniu z codzienną rzeczywistością? Z pracą która nie przynosi satysfakcji? Z konfliktami wśród rodziny i znajomych?

Jak wtedy utrzymać spokój, niezanieczyszczony gniewem i negatywnymi emocjami umysł?

Czy przywołane wspomnienie świątyni w skale przy krystalicznym wodospadzie i ciągle uśmiechniętej twarzy mnicha wystarczy?

 

 

Sprawdź zanim wyjedziesz

  • PRZYDATNE
  • MIEJSCE
  • CZAS
  • CENA

PRZYDATNE

Świątynia w skale – Rakkhiththakanda – jest miejscem dla każdego, kto chciałby zasięgnąć wiedzy o buddyźmie, ale także dla tych, którzy chcieliby zaznać sielskiego spokoju miejsca i serdecznej gościnności jego gospodarzy – mnichów.

Jak każdemu miejscu kultu, świątyni należy się najwyższy szacunek. Wkraczając do niej należy mieć zakryte nogi i ramiona. Wejście tylko na boso.

MIEJSCE

Rakkitha Kanda Road,
Badulla,
Uva Province,
Sri Lanka

CZAS

Rakkhiththakanda można odwiedzić w każdym czasie. Nejlepiej jednak zrobić to podczas jednego z buddyjskich świąt.

CENA

Nie ma opłaty za wejście, ale zwyczajowo zostawia się chociaż niewielką dotację.


 

kulturaobyczajereligia
Udostępnij

Poprzedni

Market Damnoen Saduak - zakupy na fali

Następny

Tsunami

OBSERWUJ NAS

WIĘCEJ NA FACEBOOKU

Współpraca z Lonely Planet

INSTAGRAM

[English below] Trzydniowa Japonia w pigułce rozn [English below]
Trzydniowa Japonia w pigułce rozniosła nam głowy. Kilka lat później przeprowadziliśmy się do niej na sześć miesięcy. Kraj przez pół roku konsekwentnie i nieodwracalnie przepalał nam styki. Dlatego nie zdziwiliśmy się wcale, kiedy kilka lat później w Wołgogradzie po meczu Polska-Japonia kibice naszych rywali zabrali się za porządkowanie stadionowych trybun. Co kiedyś mogłoby wywołać uśmiech politowania i wymowny gest posuwisto-zwrotny palcem wskazującym w stronę czoła, dziś było tak oczywiste, że aż trzeba się było dołączyć. Wcale nas nie zdziwiło, że przed stadionem rzesze japońskich fanów gratulowało Polakom tak żarliwie, jakbyśmy wcale nie grali o pietruszkę. Przy tym wszyscy byli tak urzekająco szczęśliwi naszym… hmm… szczęściem, jakby sami właśnie wygrali puchar. Wymianom szalików, koszulek nie było końca. Andrzej wrócił chyba z trzema. W tym jedną vintage z rozgrywek w latach dziewięćdziesiątych ubiegłego wieku. Co prawda juniorska, ale przynajmniej na jedno z nas pasuje.
-----
Three-day Japan, in a nutshell, blew our minds. A few years later, we moved in there for six months. The country has been consistently and irreversibly frying our brains for half a year. That's why we weren't at all surprised when, a few years later, in Volgograd, after the Poland-Japan match, our rivals' fans started cleaning up the stadium stands. What once might have caused a smile of pity and a back-and-forth gesture with the index finger towards the forehead was now so obvious that we had to join in. We were not at all surprised that in front of the stadium, crowds of Japanese fans congratulated the Poles as passionately as if we were not playing for honour at all. And everyone was so charmingly happy with our… hmm… victory as if they had just won the cup themselves. There was no end to the exchange of scarves and T-shirts. Andrzej came back with at least three, including one vintage from the 1990s. It's a junior size, but it fits at least one of us.
[English below] Tak, jak obiecał, przyszedł w po [English below]
Tak, jak obiecał, przyszedł w poniedziałek z samego rana. Przyszedł jak zwykle elegancki. W jasnej koszuli w kratkę, w spodniach w kancik, w idealnie wypolerowanych okularach, z wypielęgnowaną skórzaną torbą przerzuconą przez ramię. Snuła się wokół niego mgiełka nienachalnej serdeczności i zaraźliwego spokoju. Wystarczyło stanąć obok, żeby nim przesiąknąć. Jak zapachem. Ale zapachu Andrieja nie pamiętam. Wydaje mi się jednak, że pachniał mydłem. Takim zwykłym, szarym. Każdego ranka krótkim, grubym pędzlem nakładał mydlaną piankę okrężnymi ruchami na twarz, żeby zmiękczyć zarost. Potem zmieniał żyletkę w ciężkawej srebrnej maszynce do golenia i uważnie przesuwał nią po policzkach, brodzie, szyi. Na koniec chlustał w dłonie wodą kolońską ze szklanej odkręcanej butelki i wklepywał ją w podrażnioną ostrzem twarz. Na pewno szczypało. Tak, Andriej musiał pachnieć szarym mydłem i wodą kolońską. Tak pachniał mój dziadzio. Tak pachniał mój tata. Tak pachniała dobroć. 
(Cały tekst pod linkiem w bio)
-----------------------------
As promised, he came on Monday morning. He arrived elegant as usual. In a light checkered shirt, in crease trousers, in perfectly polished glasses, with a well-groomed leather bag slung over his shoulder. There was a mist of unobtrusive cordiality and contagious calmness around him. All you had to do was stand next to him to be soaked in it, like in the fragrance. But I don't remember Andrei's scent. I think he smelled like soap, though. Just plain grey soap. Every morning, he used a short, thick brush to apply soapy foam in circular motions to his face to soften the stubble. Then he changed the razor blade in the heavy silver shaver and carefully ran it over his cheeks, chin, and neck. Finally, he splashed cologne from a glass screw-top bottle into his hands and patted it on his face, irritated by the blade. It definitely stung. Yes, Andrei must have smelled of grey soap and cologne. This is what my grandfather smelled like. This is what my dad smelled like. This was the smell of kindness.
(The whole txt under the link in bio)
[English below] Wołgograd nijak ma się do Moskwy [English below]
Wołgograd nijak ma się do Moskwy, ale ma swój przydział potężnych rzeźb. Smutne to rzeźby. Pełne cierpienia, rozpaczy. Rzeźby żołnierzy dźwigających rannych kolegów. Rzeźby twarzy wykrzywionych męką, mięśni rwanych wiecznym bólem zakrzepłym w kamieniu. Ten umęczony szpaler prowadzi do stóp Matki Ojczyzny. Matka jest potężna – ma osiemdziesiąt pięć metrów wzrostu, krótkie rozwiane włosy i powłóczystą szatę. W prawej uniesionej ręce ściska nagi miecz i nim wzywa. Do czego? 
(Cały tekst pod linkiem w bio)
---
Volgograd is nothing like Moscow but has its share of massive sculptures. Here, sculptures are sad. Full of suffering and despair. These are sculptures of soldiers carrying wounded colleagues. Sculptures of faces twisted with torment, muscles torn by eternal pain congealed in stone. This tormented row leads to the feet of Mother Motherland. The Mother is huge - eighty-five meters tall, with short wind-blown hair and a flowing robe. She holds a naked sword and calls with it in her raised right hand. Calls to what? 
(The full story under the link in bio)
Instagram post 18199135858260048 Instagram post 18199135858260048
Szpakowaty ojciec z kilkuletnim synem podchodzą z Szpakowaty ojciec z kilkuletnim synem podchodzą zaraz po meczu. W stroboskopowych światłach imprezy na strefie kibica błyskają malutkie rosyjskie flagi wymalowane na ich twarzach. Podchodzą nieśmiali.
- Bardzo przepraszam, ale mówiłem synowi, że wy z Polszy i mamy do was taką prośbę – stara się wykrzyczeć w nasze uszy szpakowaty ojciec.
- Bo on by chciał, żebyście sobie obok waszych polskich, rosyjskie flagi namalowali. O tak, jak my – szpakowaty pan pokazuje przedramię swoje i syna, gdzie widać małe znaczki flag obu krajów.
Chłopczyk odziany od stóp do głów w barwy narodowe Rosji patrzy na nas okrągłymi oczami. Przestępuje z nogi na nogę. Ściska ojca za rękę. I już nie wiadomo, który z nich się bardziej denerwuje – ojciec czy syn.
A Szpakowaty pan mówi dalej. Mówi, że on synowi o Polsce od zawsze opowiada. Żeby wiedział, że przecież nas więcej łączy, niż dzieli. Że między nami bardzo silna więź, bo w naszych żyłach płynie ta sama krew. Słowiańska. Że jesteśmy bracia Słowianie. Bracia krwi. Szpakowaty pan opowiada. Opowiada i ma łzy w oczach.
--------
A grizzled father with a few-year-old son approaches right after the match. In the strobe lights of the party in the fan zone, flash tiny Russian flags painted on their faces. The two of them approach shyly.
“I am very sorry, but I told my son that you are from Poland, and we wanted to ask something of you", the grey-haired father tries to shout into our ears.
“He would like you to paint Russian flags next to your Polish ones. Here, just like we did," the grey-haired gentleman shows his and his son's forearms, where we can see small stamps of the flags of both countries.
A boy dressed from head to toe in the national colours of Russia looks at us with round eyes. He shifts from foot to foot and squeezes his father's hand. We no longer know which of them is more nervous – the father or the son.
The grey-haired man continues. He says that he has always been telling his son about Poland. To let him know that there is more that unites us than divides us. That there is a very strong bond between us because the same blood flows in our veins. That we are blood brothers. He explains and has tears in his eyes.
[English below] Dopiero kilkadziesiąt kilometrów [English below]
Dopiero kilkadziesiąt kilometrów dalej pozwalamy sobie wierzyć, że to nie jest żaden podstęp. Że naprawdę nas wpuściła. Że już nic „nas ne dogonyat”.

Dopiero kilkadziesiąt kilometrów później zauważamy jaka Rosja jest piękna. Przynajmniej jej początek.

Jedziemy pod łukiem powitalnym z szerokiej tęczy, co łączy, przecięte gładziutką szosą pola soczyście żółtego rzepaku. Nad rzepakiem – bezkresne błękitne niebo.

W 2018 Rosja wita nas kolorami Ukrainy.
(Cały tekst pod linkiem w bio)
----------
Only a few dozen kilometres further, we allow ourselves to believe that this is not a trick. That she really let us in. That they really ‘nas ne dogonyat’.

Only a few dozen kilometres later, we notice how beautiful Russia is. 

We ride under the welcome arch made of a broad rainbow, connecting the juicy yellow rapeseed fields cut by a smooth road. Over the rapeseed stretches an endless blue sky.

In 2018, Russia welcomes us with the colours of Ukraine.
(the whole text under the link in bio)
Dołącz na Instagramie

Szukaj

DOWIEDZ SIĘ WIĘCEJ O AZJI

architecture architektura dom historia history home kuchnia kultura natura nature obyczaje religia

Zobacz również

Birma, Obyczaje
Sie 13, 2017

Pagoda Szwedagon – czcigodny świadek buddyjskiego nowicjatu

Pagoda Szwedagon – niemal 100-metrowa stupa, majestatycznie wznosząca się na wzgórzu Singuttara Hill – króluje nad...

Czytaj Dalej
0 3
Obyczaje, Singapur
Sty 22, 2017

Tradycje Chińskiego Nowego Roku – Reunion Dinner

Punkt dziewiętnasta. Pod pachą kosz pełen pomarańczy – symbolu dobrobytu i powodzenia. Pukamy do drzwi mieszkania w...

Czytaj Dalej
0 0

Komentarze

2 Komentarze
  1. autor
    Barbara
    Sty 25, 2018 Reply

    Aż chciałoby się żyć wśród buddystów. Jak zwykle za mało zdjęć. Pozdrowionka

    • autor
      Aleksandra Tofil
      Sty 30, 2018 Reply

      Ale za to film jest! 😀 😀 😀

Napisz coś... Anuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *


INSTAGRAM

[English below] Trzydniowa Japonia w pigułce rozn [English below]
Trzydniowa Japonia w pigułce rozniosła nam głowy. Kilka lat później przeprowadziliśmy się do niej na sześć miesięcy. Kraj przez pół roku konsekwentnie i nieodwracalnie przepalał nam styki. Dlatego nie zdziwiliśmy się wcale, kiedy kilka lat później w Wołgogradzie po meczu Polska-Japonia kibice naszych rywali zabrali się za porządkowanie stadionowych trybun. Co kiedyś mogłoby wywołać uśmiech politowania i wymowny gest posuwisto-zwrotny palcem wskazującym w stronę czoła, dziś było tak oczywiste, że aż trzeba się było dołączyć. Wcale nas nie zdziwiło, że przed stadionem rzesze japońskich fanów gratulowało Polakom tak żarliwie, jakbyśmy wcale nie grali o pietruszkę. Przy tym wszyscy byli tak urzekająco szczęśliwi naszym… hmm… szczęściem, jakby sami właśnie wygrali puchar. Wymianom szalików, koszulek nie było końca. Andrzej wrócił chyba z trzema. W tym jedną vintage z rozgrywek w latach dziewięćdziesiątych ubiegłego wieku. Co prawda juniorska, ale przynajmniej na jedno z nas pasuje.
-----
Three-day Japan, in a nutshell, blew our minds. A few years later, we moved in there for six months. The country has been consistently and irreversibly frying our brains for half a year. That's why we weren't at all surprised when, a few years later, in Volgograd, after the Poland-Japan match, our rivals' fans started cleaning up the stadium stands. What once might have caused a smile of pity and a back-and-forth gesture with the index finger towards the forehead was now so obvious that we had to join in. We were not at all surprised that in front of the stadium, crowds of Japanese fans congratulated the Poles as passionately as if we were not playing for honour at all. And everyone was so charmingly happy with our… hmm… victory as if they had just won the cup themselves. There was no end to the exchange of scarves and T-shirts. Andrzej came back with at least three, including one vintage from the 1990s. It's a junior size, but it fits at least one of us.
[English below] Tak, jak obiecał, przyszedł w po [English below]
Tak, jak obiecał, przyszedł w poniedziałek z samego rana. Przyszedł jak zwykle elegancki. W jasnej koszuli w kratkę, w spodniach w kancik, w idealnie wypolerowanych okularach, z wypielęgnowaną skórzaną torbą przerzuconą przez ramię. Snuła się wokół niego mgiełka nienachalnej serdeczności i zaraźliwego spokoju. Wystarczyło stanąć obok, żeby nim przesiąknąć. Jak zapachem. Ale zapachu Andrieja nie pamiętam. Wydaje mi się jednak, że pachniał mydłem. Takim zwykłym, szarym. Każdego ranka krótkim, grubym pędzlem nakładał mydlaną piankę okrężnymi ruchami na twarz, żeby zmiękczyć zarost. Potem zmieniał żyletkę w ciężkawej srebrnej maszynce do golenia i uważnie przesuwał nią po policzkach, brodzie, szyi. Na koniec chlustał w dłonie wodą kolońską ze szklanej odkręcanej butelki i wklepywał ją w podrażnioną ostrzem twarz. Na pewno szczypało. Tak, Andriej musiał pachnieć szarym mydłem i wodą kolońską. Tak pachniał mój dziadzio. Tak pachniał mój tata. Tak pachniała dobroć. 
(Cały tekst pod linkiem w bio)
-----------------------------
As promised, he came on Monday morning. He arrived elegant as usual. In a light checkered shirt, in crease trousers, in perfectly polished glasses, with a well-groomed leather bag slung over his shoulder. There was a mist of unobtrusive cordiality and contagious calmness around him. All you had to do was stand next to him to be soaked in it, like in the fragrance. But I don't remember Andrei's scent. I think he smelled like soap, though. Just plain grey soap. Every morning, he used a short, thick brush to apply soapy foam in circular motions to his face to soften the stubble. Then he changed the razor blade in the heavy silver shaver and carefully ran it over his cheeks, chin, and neck. Finally, he splashed cologne from a glass screw-top bottle into his hands and patted it on his face, irritated by the blade. It definitely stung. Yes, Andrei must have smelled of grey soap and cologne. This is what my grandfather smelled like. This is what my dad smelled like. This was the smell of kindness.
(The whole txt under the link in bio)
[English below] Wołgograd nijak ma się do Moskwy [English below]
Wołgograd nijak ma się do Moskwy, ale ma swój przydział potężnych rzeźb. Smutne to rzeźby. Pełne cierpienia, rozpaczy. Rzeźby żołnierzy dźwigających rannych kolegów. Rzeźby twarzy wykrzywionych męką, mięśni rwanych wiecznym bólem zakrzepłym w kamieniu. Ten umęczony szpaler prowadzi do stóp Matki Ojczyzny. Matka jest potężna – ma osiemdziesiąt pięć metrów wzrostu, krótkie rozwiane włosy i powłóczystą szatę. W prawej uniesionej ręce ściska nagi miecz i nim wzywa. Do czego? 
(Cały tekst pod linkiem w bio)
---
Volgograd is nothing like Moscow but has its share of massive sculptures. Here, sculptures are sad. Full of suffering and despair. These are sculptures of soldiers carrying wounded colleagues. Sculptures of faces twisted with torment, muscles torn by eternal pain congealed in stone. This tormented row leads to the feet of Mother Motherland. The Mother is huge - eighty-five meters tall, with short wind-blown hair and a flowing robe. She holds a naked sword and calls with it in her raised right hand. Calls to what? 
(The full story under the link in bio)
Instagram post 18199135858260048 Instagram post 18199135858260048
Szpakowaty ojciec z kilkuletnim synem podchodzą z Szpakowaty ojciec z kilkuletnim synem podchodzą zaraz po meczu. W stroboskopowych światłach imprezy na strefie kibica błyskają malutkie rosyjskie flagi wymalowane na ich twarzach. Podchodzą nieśmiali.
- Bardzo przepraszam, ale mówiłem synowi, że wy z Polszy i mamy do was taką prośbę – stara się wykrzyczeć w nasze uszy szpakowaty ojciec.
- Bo on by chciał, żebyście sobie obok waszych polskich, rosyjskie flagi namalowali. O tak, jak my – szpakowaty pan pokazuje przedramię swoje i syna, gdzie widać małe znaczki flag obu krajów.
Chłopczyk odziany od stóp do głów w barwy narodowe Rosji patrzy na nas okrągłymi oczami. Przestępuje z nogi na nogę. Ściska ojca za rękę. I już nie wiadomo, który z nich się bardziej denerwuje – ojciec czy syn.
A Szpakowaty pan mówi dalej. Mówi, że on synowi o Polsce od zawsze opowiada. Żeby wiedział, że przecież nas więcej łączy, niż dzieli. Że między nami bardzo silna więź, bo w naszych żyłach płynie ta sama krew. Słowiańska. Że jesteśmy bracia Słowianie. Bracia krwi. Szpakowaty pan opowiada. Opowiada i ma łzy w oczach.
--------
A grizzled father with a few-year-old son approaches right after the match. In the strobe lights of the party in the fan zone, flash tiny Russian flags painted on their faces. The two of them approach shyly.
“I am very sorry, but I told my son that you are from Poland, and we wanted to ask something of you", the grey-haired father tries to shout into our ears.
“He would like you to paint Russian flags next to your Polish ones. Here, just like we did," the grey-haired gentleman shows his and his son's forearms, where we can see small stamps of the flags of both countries.
A boy dressed from head to toe in the national colours of Russia looks at us with round eyes. He shifts from foot to foot and squeezes his father's hand. We no longer know which of them is more nervous – the father or the son.
The grey-haired man continues. He says that he has always been telling his son about Poland. To let him know that there is more that unites us than divides us. That there is a very strong bond between us because the same blood flows in our veins. That we are blood brothers. He explains and has tears in his eyes.
[English below] Dopiero kilkadziesiąt kilometrów [English below]
Dopiero kilkadziesiąt kilometrów dalej pozwalamy sobie wierzyć, że to nie jest żaden podstęp. Że naprawdę nas wpuściła. Że już nic „nas ne dogonyat”.

Dopiero kilkadziesiąt kilometrów później zauważamy jaka Rosja jest piękna. Przynajmniej jej początek.

Jedziemy pod łukiem powitalnym z szerokiej tęczy, co łączy, przecięte gładziutką szosą pola soczyście żółtego rzepaku. Nad rzepakiem – bezkresne błękitne niebo.

W 2018 Rosja wita nas kolorami Ukrainy.
(Cały tekst pod linkiem w bio)
----------
Only a few dozen kilometres further, we allow ourselves to believe that this is not a trick. That she really let us in. That they really ‘nas ne dogonyat’.

Only a few dozen kilometres later, we notice how beautiful Russia is. 

We ride under the welcome arch made of a broad rainbow, connecting the juicy yellow rapeseed fields cut by a smooth road. Over the rapeseed stretches an endless blue sky.

In 2018, Russia welcomes us with the colours of Ukraine.
(the whole text under the link in bio)
Dołącz na Instagramie
Copyrights © 2020 www.peryferie.com All rights reserved.
Do góry