Peryferie
Menu
  • English
  • Filmy
  • Planeta Ziemia
  • Natura Ludzka
  • Obyczaje
  • Kraje
    • Azerbejdżan
    • Birma
    • Chiny
    • Indie
    • Indonezja
    • Iran
    • Japonia
    • Kazachstan
    • Kirgistan
    • Malezja
    • Mongolia
    • Nepal
    • Pakistan
    • Rosja
    • Singapur
    • Korea Południowa
    • Sri Lanka
    • Tajwan
    • Tajlandia
    • Wietnam
    ROZDZIAŁ 17 – GANDŻA I SZEKI, AZERBEJDŻAN
    Lip 21, 2019
    ROZDZIAŁ 17 – GANDŻA I SZEKI, AZERBEJDŻAN
    ROZDZIAŁ 16 – YANAR DAG, AZERBEJDŻAN
    Lip 14, 2019
    ROZDZIAŁ 16 – YANAR DAG, AZERBEJDŻAN
    ROZDZIAŁ 15 – BAKU, AZERBEJDŻAN
    Cze 20, 2019
    ROZDZIAŁ 15 – BAKU, AZERBEJDŻAN
    Pagoda Szwedagon – czcigodny świadek buddyjskiego nowicjatu
    Sie 13, 2017
    Pagoda Szwedagon – czcigodny świadek buddyjskiego nowicjatu
    Jiankou, czyli Wielki Mur Chiński i jak z niego nie spaść
    Lut 12, 2017
    Jiankou, czyli Wielki Mur Chiński i jak z niego nie spaść
    Kawah Ijen – piękno z piekła rodem
    Lut 19, 2017
    Kawah Ijen – piękno z piekła rodem
    Prawdziwe oblicze Iranu
    Sty 20, 2020
    Prawdziwe oblicze Iranu
    ROZDZIAŁ 21 – JAZD, IRAN
    Wrz 1, 2019
    ROZDZIAŁ 21 – JAZD, IRAN
    ROZDZIAŁ 21 – KASZAN, IRAN
    Sie 25, 2019
    ROZDZIAŁ 21 – KASZAN, IRAN
    ROZDZIAŁ 20 – SNOWBOARD W IRANIE
    Sie 18, 2019
    ROZDZIAŁ 20 – SNOWBOARD W IRANIE
    Legendy Nikko
    Kwi 9, 2017
    Legendy Nikko
    ROZDZIAŁ 14 – JEDWABNY SZLAK, KAZACHSTAN część II
    Cze 1, 2019
    ROZDZIAŁ 14 – JEDWABNY SZLAK, KAZACHSTAN część II
    ROZDZIAŁ 13 – JEDWABNY SZLAK, KAZACHSTAN część I
    Maj 15, 2019
    ROZDZIAŁ 13 – JEDWABNY SZLAK, KAZACHSTAN część I
    Rozdział 11 – Ałmaty, Kazachstan
    Lut 2, 2019
    Rozdział 11 – Ałmaty, Kazachstan
    Rozdział 10 – Pawłodar, Kazachstan
    Sty 11, 2019
    Rozdział 10 – Pawłodar, Kazachstan
    ROZDZIAŁ 12 – BISZKEK, KIRGISTAN
    Kwi 30, 2019
    ROZDZIAŁ 12 – BISZKEK, KIRGISTAN
    Dwie twarze Issyk-Kul
    Lis 1, 2018
    Dwie twarze Issyk-Kul
    Malakka – od myszo-jelenia do miasta Światowego Dziedzictwa UNESCO
    Sty 8, 2017
    Malakka – od myszo-jelenia do miasta Światowego Dziedzictwa UNESCO
    Rozdział 9 – Ulgii, Mongolia
    Gru 26, 2018
    Rozdział 9 – Ulgii, Mongolia
    Rozdział 8 – Kobdo, Mongolia
    Lis 30, 2018
    Rozdział 8 – Kobdo, Mongolia
    Na Granicy Światów
    Lis 28, 2018
    Na Granicy Światów
    Rozdział 7 – Bajanchongor, Mongolia
    Lis 25, 2018
    Rozdział 7 – Bajanchongor, Mongolia
    Życie w górach Nepalu – trekking przez Himalaje
    Mar 26, 2017
    Życie w górach Nepalu – trekking przez Himalaje
    Anioł stróż z kałasznikowem
    Wrz 29, 2019
    Anioł stróż z kałasznikowem
    Duch Buriacji
    Paź 25, 2018
    Duch Buriacji
    Dwie Świątynie Posolska
    Wrz 16, 2018
    Dwie Świątynie Posolska
    Rozdział 4 – Buriacja, Rosja
    Sie 21, 2018
    Rozdział 4 – Buriacja, Rosja
    Rozdział 3 – Krasnojarsk, Rosja
    Sie 6, 2018
    Rozdział 3 – Krasnojarsk, Rosja
    Thaipusam – sposób na znalezienie szczęścia
    Kwi 19, 2018
    Thaipusam – sposób na znalezienie szczęścia
    Najstarszy zakład fryzjerski w Singapurze
    Kwi 27, 2017
    Najstarszy zakład fryzjerski w Singapurze
    Thaipusam – kiedy ciało staje się ofiarą
    Mar 12, 2017
    Thaipusam – kiedy ciało staje się ofiarą
    Taniec Lwa – tanecznym krokiem w Księżycowy Nowy Rok
    Lut 7, 2017
    Taniec Lwa – tanecznym krokiem w Księżycowy Nowy Rok
    Buddyzm pod wiszącą skałą
    Gru 28, 2017
    Buddyzm pod wiszącą skałą
    Market rybny w Dżafna, Sri Lanka
    Maj 7, 2017
    Market rybny w Dżafna, Sri Lanka
    Tsunami
    Sty 30, 2018
    Tsunami
    Market Damnoen Saduak – zakupy na fali
    Paź 30, 2017
    Market Damnoen Saduak – zakupy na fali
    Maeklong – tajski market z adrenaliną w tle
    Wrz 11, 2017
    Maeklong – tajski market z adrenaliną w tle
    Smakosza przewodnik po Wietnamie
    Mar 5, 2017
    Smakosza przewodnik po Wietnamie
    Barwne życie ulic Ho Chi Minh City
    Gru 1, 2016
    Barwne życie ulic Ho Chi Minh City
  • Nasza Podróż
  • O Nas
Peryferie
  • English
  • Filmy
  • Planeta Ziemia
  • Natura Ludzka
  • Obyczaje
  • Kraje
    • Azerbejdżan
    • Birma
    • Chiny
    • Indie
    • Indonezja
    • Iran
    • Japonia
    • Kazachstan
    • Kirgistan
    • Malezja
    • Mongolia
    • Nepal
    • Pakistan
    • Rosja
    • Singapur
    • Korea Południowa
    • Sri Lanka
    • Tajwan
    • Tajlandia
    • Wietnam
  • Nasza Podróż
  • O Nas
Planeta Ziemia, Tajlandia

Tsunami

autor Aleksandra Wisniewska
Sty 30, 2018 2256 0 0
Udostępnij

– Będziecie łapać zanętę na barakudy – krótko wyjaśnia nam jeden z rybaków.

Wcześniej tego dnia, przystrojoną kolorowymi szarfami, długą, drewnianą łodzią docieramy do niewielkiego kutra rybackiego zacumowanego niedaleko brzegu tajskiej wyspy Phi Phi Don. Ledwie nasze stopy dotykają czerwonego pokładu, trzyosobowa załoga wciska nam w ręce długaśne wędki.

Z piwem w jednej ręce, z wędką w drugiej rozsiadamy się przy poręczach burty i zaczynamy łowić.

Słońce chyli się już ku zachodowi. Jego ostatnie promienie ścielą się czerwonymi smugami na tafli wody. Linia horyzontu między niebem a morzem zanika w szybko zapadających ciemnościach.

Kilkadziesiąt minut później, meldujemy nasz wędkarski rezultat załodze. Dumnie prezentujemy kilka malutkich srebrnych rybek szamoczących się na dnie plastykowego wiaderka. Na ten widok, jeden z rybaków – półnagi mężczyzna z węzłami mięśni tańczącymi pod ogorzałą skórą – sam zabiera się za łowienie. Kilka chwil później pokład zalewa fala czarnego płynu. Wyszarpnięta z wody kałamarnica wyraźnie daje znać o swoim niezadowoleniu strzykając na wszystkie strony atramentem. Załoga jest w siódmym niebie.

– Duża! Szkoda jej na przynętę. Lepiej ją usmażyć! – połów wraz z rybakiem znika za budką sternika.

Noc robi się coraz głębsza. Czerń wody pod naszą łodzią rozświetlają tylko lampy punktowe, które służą jako przynęta na ciągnące do światła ryby. Wszystkie, z pełną premedytacją, omijają wędki. Tylko kapitan – najstarszy z rybaków, pucułowaty mężczyzna z wiecznie przymrużonymi w intensywnym zamyśleniu oczami – cały czas w nas wierzy i donośnie kibicuje.

Coraz dalej w noc, wędki zamiast z dłoni, zwisają z metalowych stojaków. Reszta przynęty cieszy się przedłużonym życiem na dnie plastykowego wiaderka. Na rozłożonym na środku pokładu kraciastym kocu, wraz z załogą, raczymy się smażoną kałamarnicą w super-ostrym sosie chili, podpiekanymi warzywami z ryżem i swojskim rumem, który podobnie jak sos chili wyciska łzy z oczu. Rozmowy
stają się coraz głośniejsze, śmiechy – coraz bardziej tubalne. Wśród nich, raz po raz rozlega się płaczliwe wołanie kapitana, który wyskakuje z budki sternika i miotając metalowym okręgiem do ogłuszania ryb błagalnie woła w ciemność: „Barakuda! Please!”.

Wreszcie jego prośby zostają wysłuchane. Na pokładzie szamocze się okazała, srebrna smuga ryby, kłapiąca szczęką uzbrojoną w
przeraźliwie ostre zęby.

 
Niemal piętnaście lat po niszczycielskim tsunami spowodowanym trzęsieniem ziemi na Oceanie Indyjskim prawie wszystko wróciło do normy. Do Morza Andamańskiego opływającego archipelag wysp Phi Phi wróciło podwodne życie. Najszybciej z regeneracją poradziła sobie trawa morska. Zaledwie sześć miesięcy po tragedii dno morza zaczęły pokrywać połacie wodnej murawy. Wraz z nią
powróciły ryby. Rafy koralowe i lasy namorzynowe – naturalne łamacze fal – ucierpiały najbardziej i nawet do tej pory nie otrząsnęły się w pełni z tragedii 2004 roku. Nie tylko przyjęły na siebie pierwszy impakt fal tsunami, ale dodatkowo zostały zniszczone wypłukiwanymi gruzami domów i konstrukcji lądowych.

Nie jesteśmy w stanie zobaczyć żadnego świadectwa tych wydarzeń, kiedy poranek następnego dnia zastaje nas na punkcie widokowym we wschodniej części Phi Phi Don. Ze wzgórza położonego 186m n.p.m. rozciąga się fenomenalny widok na wyspę. Ściana zieleni ze strzelającymi w niebo palmami przechodzi w wąski przesmyk łączący dwie przeciwległe części Phi Phi Don. Mrowie czerwonych
dachów hoteli i resortów turystycznych odcina się jaskrawo od bieli plaż i szmaragdu wody. Ludzkie osady płynnie przechodzą w osiedle na wodzie złożone z niezliczonej ilości jachtów i łodzi. Za ich plecami wysokie, wapienne klify strzelają skałami w bezchmurny błękit nieba.

 
26 grudnia 2004 roku, ten wąski przesmyk Phi Phi Don pochłonęły fale tsunami. Uderzyły w idealnej dewastacyjnej synchronizacji z obu zatok. Ta, która nadeszła z południowej strony dochodziła do trzech metrów wysokości. Fala uderzająca od północy była dwa razy wyższa. Żywioł wziął wąski przesmyk, położony zaledwie 2m n.p.m., w mordercze wodne kleszcze i nie odpuścił dopóki nie
zniszczył go kompletnie. Przesmyk był turystycznym sercem Phi Phi Don.

Ludzka solidarność potrzebowała tylko dwóch tygodni, by ruszyć z pomocą dotkniętej tragedii wyspie. W usuwaniu gruzów, czyszczeniu i odbudowywaniu wyspy brali udział i rezydenci i podróżnicy wcielający się w rolę wolontariuszy. Ich najtrudniejszą rolą jednak było wydobywanie spod gruzów ciał tych, których wodny żywioł wysłał niespodziewanie w ostatnią podróż.

Ląd potrzebował tylko roku by otrząsnąć się z tragedii. Do połowy 2005 usunięto z wyspy ponad dwadzieścia tysięcy ton gruzu, połowa budynków nadających się do naprawy została odrestaurowana, biznes wznowiło kilkaset instytucji. Liczba ta wzrosła do ponad tysiąca przed końcem roku.

Ląd potrzebował tyko roku by odwrócić efekt tsunami. Ludzkie straty były nieodwracalne. Nauczony gorzką lekcją rząd tajski
zainstalował urządzenia wczesnego ostrzegania. Program dodatkowo oferował resortom turystycznym i hotelom szeroko zakrojone szkolenia w zakresie skutecznej ewakuacji i pierwszej pomocy. Wszystko to, by uniknąć podobnej tragedii i straty kilku tysięcy ludzkich żyć.

Paradoksalnie okres post-tsunami przynosi boom turystyczny na archipelagu Phi Phi. Wyspę Phi Phi Don, bez ustanku, pokrywają nowe hotele, resorty turystyczne, malownicze domki na śnieżnobiałych piaskach plaż. Każdy z nich oferuje bajeczne atrakcje: zwiedzanie pięciu pozostałych wysp archipelagu włączając nurkowanie i snorkelowanie, nocne wyprawy wędkarskie i spotkania z dziką przyrodą.

 
Zwabieni ich barwną i szeroką paletą znów wsiadamy do drewnianej łodzi i dajemy się ponieść w stronę „Małpiej Plaży”. Jej biały piach usiany jest szaro-brunatnymi, kosmatymi makakami. Warczące silniki łodzi – naszej i tuzina innych – nie tylko nie odstraszają zwierząt, ale wręcz przyciągają ich rosnącą z minuty na minutę liczbę. Niektóre z nich wbiegają do wody, niektóre w miarę cierpliwie czekają na brzegu. Wszystkie z tym samym uporczywym wyczekiwaniem w czarnych guziczkach oczu wyciągają w naszą stronę kosmate łapki. Nie trzeba długo czekać żeby w ich stronę wyciągnęły się ludzkie dłonie oferujące przekąski. Obok akceptowalnych w ramach zdrowego rozsądku świeżych owoców pojawiają się chleb, chipsy, plastykowe butelki z colą i innymi napojami. Sternicy łodzi, które przyniosły tłum nieśmiało protestują. Ich głosy giną w śmiechach rozbawionych turystów.

Kolejny przystanek – wyspa Phi Phi Leh z zatoką Maya Bay, rozsławioną przez filmowy hit z Leonardo Dicaprio – „Plaża”. Miejsce do którego podpływamy jednak nijak się z filmem kojarzy. Zamiast lśniącej lazurem laguny witają nas ostre wapienne skały. Ich podstawę wypłukują miotane silnym prądem fale. Wąski przesmyk między skałami zwieńczony jest skleconym z desek dekiem, do którego
prowadzi pajęczyna splecionych lin. Wygląda na to, że Maya Bay każe nam solidnie zapracować na możność podziwiania jej uroków.

Donośny głos naszego sternika potwierdza przypuszczenia:
– Wszystko co nie może zamoknąć wsadźcie do worków wodoodpornych. Najlepiej założyć na plecy, bo musicie trzymać się lin. Prąd podwodny jest dość silny, a teraz, w czasie przypływu jego siła jest zdwojona.

Zanim się dwa razy zdążymy zastanowić czy tego chcemy lądujemy w krystalicznie czystej i przyjemnie chłodnej wodzie. I dokładnie tak jak mówił sternik, silny prąd przypływu natychmiast rzuca nas w stronę skał. Chwytając się oplatającej ich siatki lin wytężamy mięśnie w próbie podźwignięcia się z wody. Uda i kolana szorują po podwodnych kamieniach. Stopy nie dają rady
złapać podłoża, a jeśli im się jakimś cudem uda, natychmiast przeszywa je paraliżujący ból po spotkaniu z jeżowcem. Mimo, że zadanie nie jest łatwe każdy przechodzi przez nie z godnym dorodnego osła uporem. Nawet młoda kobieta trzymająca kurczowo w ramionach kilkuletnie dziecko. Po kilkuminutowej walce z żywiołem, wymęczeni z mięśniami drżącymi od wysiłku i najszerszym z możliwych uśmiechem lądujemy na drewnianym deku.

Dalsza trasa to już spacer po plaży. Dosłownie.

Kilkaset metrów dalej, rzadki gaik wyścielający piaszczyste centrum Phi Phi Leh kończy się. Naszym oczom ukazuje się właściwa niebiańska zatoka. Szmaragd wody zlewa się z płaszczem zieleni pokrywającej skały otaczające lagunę. Ich wapienne kaptury ocieniają biel piasku plaży. Ujście zatoki, wąskim przesmykiem otwiera się na Morze Andamańskie.

Ale jego przebijający się przez przesmyk lazur możemy sobie tylko wyobrazić. Nasze oczy nie są w stanie przeniknąć muru z jachtów i łodzi ciasno tulących się jedna do drugiej, nie są w stanie przebić się przez nieustannie falujący, pozujący
do zdjęć tłum ludzi.

Karmione śmieciowym jedzeniem makaki, niszczone kotwicami łodzi turystycznych rafy koralowe, śmieci pozostawiane przez dziesiątki tysięcy turystów, z którymi wyspa ledwie jest sobie w stanie poradzić. Smutny kontrast z bajkowym pięknem szmaragdowego raju archipelagu Phi Phi.

Niebiańskie krajobrazy białych plaż przechodzących w krystaliczne lustro morza i wapiennych kolosów skał sięgających ku lazurowemu niebu przepełniają zachwytem ale i melancholią. Smutkiem tęsknoty za miejscem, które tu istniało zanim się mu przydarzyliśmy. Zanim przytłoczyliśmy go naszą falą. Niczym tsunami.

naturanature
Udostępnij

Poprzedni

Buddyzm pod wiszącą skałą

Następny

Thaipusam - sposób na znalezienie szczęścia

OBSERWUJ NAS

WIĘCEJ NA FACEBOOKU

Współpraca z Lonely Planet

INSTAGRAM

[English below] Trzydniowa Japonia w pigułce rozn [English below]
Trzydniowa Japonia w pigułce rozniosła nam głowy. Kilka lat później przeprowadziliśmy się do niej na sześć miesięcy. Kraj przez pół roku konsekwentnie i nieodwracalnie przepalał nam styki. Dlatego nie zdziwiliśmy się wcale, kiedy kilka lat później w Wołgogradzie po meczu Polska-Japonia kibice naszych rywali zabrali się za porządkowanie stadionowych trybun. Co kiedyś mogłoby wywołać uśmiech politowania i wymowny gest posuwisto-zwrotny palcem wskazującym w stronę czoła, dziś było tak oczywiste, że aż trzeba się było dołączyć. Wcale nas nie zdziwiło, że przed stadionem rzesze japońskich fanów gratulowało Polakom tak żarliwie, jakbyśmy wcale nie grali o pietruszkę. Przy tym wszyscy byli tak urzekająco szczęśliwi naszym… hmm… szczęściem, jakby sami właśnie wygrali puchar. Wymianom szalików, koszulek nie było końca. Andrzej wrócił chyba z trzema. W tym jedną vintage z rozgrywek w latach dziewięćdziesiątych ubiegłego wieku. Co prawda juniorska, ale przynajmniej na jedno z nas pasuje.
-----
Three-day Japan, in a nutshell, blew our minds. A few years later, we moved in there for six months. The country has been consistently and irreversibly frying our brains for half a year. That's why we weren't at all surprised when, a few years later, in Volgograd, after the Poland-Japan match, our rivals' fans started cleaning up the stadium stands. What once might have caused a smile of pity and a back-and-forth gesture with the index finger towards the forehead was now so obvious that we had to join in. We were not at all surprised that in front of the stadium, crowds of Japanese fans congratulated the Poles as passionately as if we were not playing for honour at all. And everyone was so charmingly happy with our… hmm… victory as if they had just won the cup themselves. There was no end to the exchange of scarves and T-shirts. Andrzej came back with at least three, including one vintage from the 1990s. It's a junior size, but it fits at least one of us.
[English below] Tak, jak obiecał, przyszedł w po [English below]
Tak, jak obiecał, przyszedł w poniedziałek z samego rana. Przyszedł jak zwykle elegancki. W jasnej koszuli w kratkę, w spodniach w kancik, w idealnie wypolerowanych okularach, z wypielęgnowaną skórzaną torbą przerzuconą przez ramię. Snuła się wokół niego mgiełka nienachalnej serdeczności i zaraźliwego spokoju. Wystarczyło stanąć obok, żeby nim przesiąknąć. Jak zapachem. Ale zapachu Andrieja nie pamiętam. Wydaje mi się jednak, że pachniał mydłem. Takim zwykłym, szarym. Każdego ranka krótkim, grubym pędzlem nakładał mydlaną piankę okrężnymi ruchami na twarz, żeby zmiękczyć zarost. Potem zmieniał żyletkę w ciężkawej srebrnej maszynce do golenia i uważnie przesuwał nią po policzkach, brodzie, szyi. Na koniec chlustał w dłonie wodą kolońską ze szklanej odkręcanej butelki i wklepywał ją w podrażnioną ostrzem twarz. Na pewno szczypało. Tak, Andriej musiał pachnieć szarym mydłem i wodą kolońską. Tak pachniał mój dziadzio. Tak pachniał mój tata. Tak pachniała dobroć. 
(Cały tekst pod linkiem w bio)
-----------------------------
As promised, he came on Monday morning. He arrived elegant as usual. In a light checkered shirt, in crease trousers, in perfectly polished glasses, with a well-groomed leather bag slung over his shoulder. There was a mist of unobtrusive cordiality and contagious calmness around him. All you had to do was stand next to him to be soaked in it, like in the fragrance. But I don't remember Andrei's scent. I think he smelled like soap, though. Just plain grey soap. Every morning, he used a short, thick brush to apply soapy foam in circular motions to his face to soften the stubble. Then he changed the razor blade in the heavy silver shaver and carefully ran it over his cheeks, chin, and neck. Finally, he splashed cologne from a glass screw-top bottle into his hands and patted it on his face, irritated by the blade. It definitely stung. Yes, Andrei must have smelled of grey soap and cologne. This is what my grandfather smelled like. This is what my dad smelled like. This was the smell of kindness.
(The whole txt under the link in bio)
[English below] Wołgograd nijak ma się do Moskwy [English below]
Wołgograd nijak ma się do Moskwy, ale ma swój przydział potężnych rzeźb. Smutne to rzeźby. Pełne cierpienia, rozpaczy. Rzeźby żołnierzy dźwigających rannych kolegów. Rzeźby twarzy wykrzywionych męką, mięśni rwanych wiecznym bólem zakrzepłym w kamieniu. Ten umęczony szpaler prowadzi do stóp Matki Ojczyzny. Matka jest potężna – ma osiemdziesiąt pięć metrów wzrostu, krótkie rozwiane włosy i powłóczystą szatę. W prawej uniesionej ręce ściska nagi miecz i nim wzywa. Do czego? 
(Cały tekst pod linkiem w bio)
---
Volgograd is nothing like Moscow but has its share of massive sculptures. Here, sculptures are sad. Full of suffering and despair. These are sculptures of soldiers carrying wounded colleagues. Sculptures of faces twisted with torment, muscles torn by eternal pain congealed in stone. This tormented row leads to the feet of Mother Motherland. The Mother is huge - eighty-five meters tall, with short wind-blown hair and a flowing robe. She holds a naked sword and calls with it in her raised right hand. Calls to what? 
(The full story under the link in bio)
Instagram post 18199135858260048 Instagram post 18199135858260048
Szpakowaty ojciec z kilkuletnim synem podchodzą z Szpakowaty ojciec z kilkuletnim synem podchodzą zaraz po meczu. W stroboskopowych światłach imprezy na strefie kibica błyskają malutkie rosyjskie flagi wymalowane na ich twarzach. Podchodzą nieśmiali.
- Bardzo przepraszam, ale mówiłem synowi, że wy z Polszy i mamy do was taką prośbę – stara się wykrzyczeć w nasze uszy szpakowaty ojciec.
- Bo on by chciał, żebyście sobie obok waszych polskich, rosyjskie flagi namalowali. O tak, jak my – szpakowaty pan pokazuje przedramię swoje i syna, gdzie widać małe znaczki flag obu krajów.
Chłopczyk odziany od stóp do głów w barwy narodowe Rosji patrzy na nas okrągłymi oczami. Przestępuje z nogi na nogę. Ściska ojca za rękę. I już nie wiadomo, który z nich się bardziej denerwuje – ojciec czy syn.
A Szpakowaty pan mówi dalej. Mówi, że on synowi o Polsce od zawsze opowiada. Żeby wiedział, że przecież nas więcej łączy, niż dzieli. Że między nami bardzo silna więź, bo w naszych żyłach płynie ta sama krew. Słowiańska. Że jesteśmy bracia Słowianie. Bracia krwi. Szpakowaty pan opowiada. Opowiada i ma łzy w oczach.
--------
A grizzled father with a few-year-old son approaches right after the match. In the strobe lights of the party in the fan zone, flash tiny Russian flags painted on their faces. The two of them approach shyly.
“I am very sorry, but I told my son that you are from Poland, and we wanted to ask something of you", the grey-haired father tries to shout into our ears.
“He would like you to paint Russian flags next to your Polish ones. Here, just like we did," the grey-haired gentleman shows his and his son's forearms, where we can see small stamps of the flags of both countries.
A boy dressed from head to toe in the national colours of Russia looks at us with round eyes. He shifts from foot to foot and squeezes his father's hand. We no longer know which of them is more nervous – the father or the son.
The grey-haired man continues. He says that he has always been telling his son about Poland. To let him know that there is more that unites us than divides us. That there is a very strong bond between us because the same blood flows in our veins. That we are blood brothers. He explains and has tears in his eyes.
[English below] Dopiero kilkadziesiąt kilometrów [English below]
Dopiero kilkadziesiąt kilometrów dalej pozwalamy sobie wierzyć, że to nie jest żaden podstęp. Że naprawdę nas wpuściła. Że już nic „nas ne dogonyat”.

Dopiero kilkadziesiąt kilometrów później zauważamy jaka Rosja jest piękna. Przynajmniej jej początek.

Jedziemy pod łukiem powitalnym z szerokiej tęczy, co łączy, przecięte gładziutką szosą pola soczyście żółtego rzepaku. Nad rzepakiem – bezkresne błękitne niebo.

W 2018 Rosja wita nas kolorami Ukrainy.
(Cały tekst pod linkiem w bio)
----------
Only a few dozen kilometres further, we allow ourselves to believe that this is not a trick. That she really let us in. That they really ‘nas ne dogonyat’.

Only a few dozen kilometres later, we notice how beautiful Russia is. 

We ride under the welcome arch made of a broad rainbow, connecting the juicy yellow rapeseed fields cut by a smooth road. Over the rapeseed stretches an endless blue sky.

In 2018, Russia welcomes us with the colours of Ukraine.
(the whole text under the link in bio)
Dołącz na Instagramie

Szukaj

DOWIEDZ SIĘ WIĘCEJ O AZJI

architecture architektura dom historia history home kuchnia kultura natura nature obyczaje religia

Zobacz również

Planeta Ziemia, Singapur
Lis 15, 2016

The Pinnacle@Duxton – widok z lotu ptaka na Singapur

Lego-kontenery piętrzą się w miniaturze portu. Po pajęczynach mini-dróg śmigają mini-samochody. Czerwone dachy...

Czytaj Dalej
0 0
Indonezja, Planeta Ziemia
Lut 19, 2017

Kawah Ijen – piękno z piekła rodem

1:30 – środek nocy. Przy prostym, drewnianym schronisku szykujemy się na wyprawę do krateru wulkanu Ijen. Drobny,...

Czytaj Dalej
0 1

Napisz coś... Anuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *


INSTAGRAM

[English below] Trzydniowa Japonia w pigułce rozn [English below]
Trzydniowa Japonia w pigułce rozniosła nam głowy. Kilka lat później przeprowadziliśmy się do niej na sześć miesięcy. Kraj przez pół roku konsekwentnie i nieodwracalnie przepalał nam styki. Dlatego nie zdziwiliśmy się wcale, kiedy kilka lat później w Wołgogradzie po meczu Polska-Japonia kibice naszych rywali zabrali się za porządkowanie stadionowych trybun. Co kiedyś mogłoby wywołać uśmiech politowania i wymowny gest posuwisto-zwrotny palcem wskazującym w stronę czoła, dziś było tak oczywiste, że aż trzeba się było dołączyć. Wcale nas nie zdziwiło, że przed stadionem rzesze japońskich fanów gratulowało Polakom tak żarliwie, jakbyśmy wcale nie grali o pietruszkę. Przy tym wszyscy byli tak urzekająco szczęśliwi naszym… hmm… szczęściem, jakby sami właśnie wygrali puchar. Wymianom szalików, koszulek nie było końca. Andrzej wrócił chyba z trzema. W tym jedną vintage z rozgrywek w latach dziewięćdziesiątych ubiegłego wieku. Co prawda juniorska, ale przynajmniej na jedno z nas pasuje.
-----
Three-day Japan, in a nutshell, blew our minds. A few years later, we moved in there for six months. The country has been consistently and irreversibly frying our brains for half a year. That's why we weren't at all surprised when, a few years later, in Volgograd, after the Poland-Japan match, our rivals' fans started cleaning up the stadium stands. What once might have caused a smile of pity and a back-and-forth gesture with the index finger towards the forehead was now so obvious that we had to join in. We were not at all surprised that in front of the stadium, crowds of Japanese fans congratulated the Poles as passionately as if we were not playing for honour at all. And everyone was so charmingly happy with our… hmm… victory as if they had just won the cup themselves. There was no end to the exchange of scarves and T-shirts. Andrzej came back with at least three, including one vintage from the 1990s. It's a junior size, but it fits at least one of us.
[English below] Tak, jak obiecał, przyszedł w po [English below]
Tak, jak obiecał, przyszedł w poniedziałek z samego rana. Przyszedł jak zwykle elegancki. W jasnej koszuli w kratkę, w spodniach w kancik, w idealnie wypolerowanych okularach, z wypielęgnowaną skórzaną torbą przerzuconą przez ramię. Snuła się wokół niego mgiełka nienachalnej serdeczności i zaraźliwego spokoju. Wystarczyło stanąć obok, żeby nim przesiąknąć. Jak zapachem. Ale zapachu Andrieja nie pamiętam. Wydaje mi się jednak, że pachniał mydłem. Takim zwykłym, szarym. Każdego ranka krótkim, grubym pędzlem nakładał mydlaną piankę okrężnymi ruchami na twarz, żeby zmiękczyć zarost. Potem zmieniał żyletkę w ciężkawej srebrnej maszynce do golenia i uważnie przesuwał nią po policzkach, brodzie, szyi. Na koniec chlustał w dłonie wodą kolońską ze szklanej odkręcanej butelki i wklepywał ją w podrażnioną ostrzem twarz. Na pewno szczypało. Tak, Andriej musiał pachnieć szarym mydłem i wodą kolońską. Tak pachniał mój dziadzio. Tak pachniał mój tata. Tak pachniała dobroć. 
(Cały tekst pod linkiem w bio)
-----------------------------
As promised, he came on Monday morning. He arrived elegant as usual. In a light checkered shirt, in crease trousers, in perfectly polished glasses, with a well-groomed leather bag slung over his shoulder. There was a mist of unobtrusive cordiality and contagious calmness around him. All you had to do was stand next to him to be soaked in it, like in the fragrance. But I don't remember Andrei's scent. I think he smelled like soap, though. Just plain grey soap. Every morning, he used a short, thick brush to apply soapy foam in circular motions to his face to soften the stubble. Then he changed the razor blade in the heavy silver shaver and carefully ran it over his cheeks, chin, and neck. Finally, he splashed cologne from a glass screw-top bottle into his hands and patted it on his face, irritated by the blade. It definitely stung. Yes, Andrei must have smelled of grey soap and cologne. This is what my grandfather smelled like. This is what my dad smelled like. This was the smell of kindness.
(The whole txt under the link in bio)
[English below] Wołgograd nijak ma się do Moskwy [English below]
Wołgograd nijak ma się do Moskwy, ale ma swój przydział potężnych rzeźb. Smutne to rzeźby. Pełne cierpienia, rozpaczy. Rzeźby żołnierzy dźwigających rannych kolegów. Rzeźby twarzy wykrzywionych męką, mięśni rwanych wiecznym bólem zakrzepłym w kamieniu. Ten umęczony szpaler prowadzi do stóp Matki Ojczyzny. Matka jest potężna – ma osiemdziesiąt pięć metrów wzrostu, krótkie rozwiane włosy i powłóczystą szatę. W prawej uniesionej ręce ściska nagi miecz i nim wzywa. Do czego? 
(Cały tekst pod linkiem w bio)
---
Volgograd is nothing like Moscow but has its share of massive sculptures. Here, sculptures are sad. Full of suffering and despair. These are sculptures of soldiers carrying wounded colleagues. Sculptures of faces twisted with torment, muscles torn by eternal pain congealed in stone. This tormented row leads to the feet of Mother Motherland. The Mother is huge - eighty-five meters tall, with short wind-blown hair and a flowing robe. She holds a naked sword and calls with it in her raised right hand. Calls to what? 
(The full story under the link in bio)
Instagram post 18199135858260048 Instagram post 18199135858260048
Szpakowaty ojciec z kilkuletnim synem podchodzą z Szpakowaty ojciec z kilkuletnim synem podchodzą zaraz po meczu. W stroboskopowych światłach imprezy na strefie kibica błyskają malutkie rosyjskie flagi wymalowane na ich twarzach. Podchodzą nieśmiali.
- Bardzo przepraszam, ale mówiłem synowi, że wy z Polszy i mamy do was taką prośbę – stara się wykrzyczeć w nasze uszy szpakowaty ojciec.
- Bo on by chciał, żebyście sobie obok waszych polskich, rosyjskie flagi namalowali. O tak, jak my – szpakowaty pan pokazuje przedramię swoje i syna, gdzie widać małe znaczki flag obu krajów.
Chłopczyk odziany od stóp do głów w barwy narodowe Rosji patrzy na nas okrągłymi oczami. Przestępuje z nogi na nogę. Ściska ojca za rękę. I już nie wiadomo, który z nich się bardziej denerwuje – ojciec czy syn.
A Szpakowaty pan mówi dalej. Mówi, że on synowi o Polsce od zawsze opowiada. Żeby wiedział, że przecież nas więcej łączy, niż dzieli. Że między nami bardzo silna więź, bo w naszych żyłach płynie ta sama krew. Słowiańska. Że jesteśmy bracia Słowianie. Bracia krwi. Szpakowaty pan opowiada. Opowiada i ma łzy w oczach.
--------
A grizzled father with a few-year-old son approaches right after the match. In the strobe lights of the party in the fan zone, flash tiny Russian flags painted on their faces. The two of them approach shyly.
“I am very sorry, but I told my son that you are from Poland, and we wanted to ask something of you", the grey-haired father tries to shout into our ears.
“He would like you to paint Russian flags next to your Polish ones. Here, just like we did," the grey-haired gentleman shows his and his son's forearms, where we can see small stamps of the flags of both countries.
A boy dressed from head to toe in the national colours of Russia looks at us with round eyes. He shifts from foot to foot and squeezes his father's hand. We no longer know which of them is more nervous – the father or the son.
The grey-haired man continues. He says that he has always been telling his son about Poland. To let him know that there is more that unites us than divides us. That there is a very strong bond between us because the same blood flows in our veins. That we are blood brothers. He explains and has tears in his eyes.
[English below] Dopiero kilkadziesiąt kilometrów [English below]
Dopiero kilkadziesiąt kilometrów dalej pozwalamy sobie wierzyć, że to nie jest żaden podstęp. Że naprawdę nas wpuściła. Że już nic „nas ne dogonyat”.

Dopiero kilkadziesiąt kilometrów później zauważamy jaka Rosja jest piękna. Przynajmniej jej początek.

Jedziemy pod łukiem powitalnym z szerokiej tęczy, co łączy, przecięte gładziutką szosą pola soczyście żółtego rzepaku. Nad rzepakiem – bezkresne błękitne niebo.

W 2018 Rosja wita nas kolorami Ukrainy.
(Cały tekst pod linkiem w bio)
----------
Only a few dozen kilometres further, we allow ourselves to believe that this is not a trick. That she really let us in. That they really ‘nas ne dogonyat’.

Only a few dozen kilometres later, we notice how beautiful Russia is. 

We ride under the welcome arch made of a broad rainbow, connecting the juicy yellow rapeseed fields cut by a smooth road. Over the rapeseed stretches an endless blue sky.

In 2018, Russia welcomes us with the colours of Ukraine.
(the whole text under the link in bio)
Dołącz na Instagramie
Copyrights © 2020 www.peryferie.com All rights reserved.
Do góry