Peryferie
Menu
  • English
  • Filmy
  • Planeta Ziemia
  • Natura Ludzka
  • Obyczaje
  • Kraje
    • Azerbejdżan
    • Birma
    • Chiny
    • Indie
    • Indonezja
    • Iran
    • Japonia
    • Kazachstan
    • Kirgistan
    • Malezja
    • Mongolia
    • Nepal
    • Pakistan
    • Rosja
    • Singapur
    • Korea Południowa
    • Sri Lanka
    • Tajwan
    • Tajlandia
    • Wietnam
    ROZDZIAŁ 17 – GANDŻA I SZEKI, AZERBEJDŻAN
    Lip 21, 2019
    ROZDZIAŁ 17 – GANDŻA I SZEKI, AZERBEJDŻAN
    ROZDZIAŁ 16 – YANAR DAG, AZERBEJDŻAN
    Lip 14, 2019
    ROZDZIAŁ 16 – YANAR DAG, AZERBEJDŻAN
    ROZDZIAŁ 15 – BAKU, AZERBEJDŻAN
    Cze 20, 2019
    ROZDZIAŁ 15 – BAKU, AZERBEJDŻAN
    Pagoda Szwedagon – czcigodny świadek buddyjskiego nowicjatu
    Sie 13, 2017
    Pagoda Szwedagon – czcigodny świadek buddyjskiego nowicjatu
    Jiankou, czyli Wielki Mur Chiński i jak z niego nie spaść
    Lut 12, 2017
    Jiankou, czyli Wielki Mur Chiński i jak z niego nie spaść
    Kawah Ijen – piękno z piekła rodem
    Lut 19, 2017
    Kawah Ijen – piękno z piekła rodem
    Prawdziwe oblicze Iranu
    Sty 20, 2020
    Prawdziwe oblicze Iranu
    ROZDZIAŁ 21 – JAZD, IRAN
    Wrz 1, 2019
    ROZDZIAŁ 21 – JAZD, IRAN
    ROZDZIAŁ 21 – KASZAN, IRAN
    Sie 25, 2019
    ROZDZIAŁ 21 – KASZAN, IRAN
    ROZDZIAŁ 20 – SNOWBOARD W IRANIE
    Sie 18, 2019
    ROZDZIAŁ 20 – SNOWBOARD W IRANIE
    Legendy Nikko
    Kwi 9, 2017
    Legendy Nikko
    ROZDZIAŁ 14 – JEDWABNY SZLAK, KAZACHSTAN część II
    Cze 1, 2019
    ROZDZIAŁ 14 – JEDWABNY SZLAK, KAZACHSTAN część II
    ROZDZIAŁ 13 – JEDWABNY SZLAK, KAZACHSTAN część I
    Maj 15, 2019
    ROZDZIAŁ 13 – JEDWABNY SZLAK, KAZACHSTAN część I
    Rozdział 11 – Ałmaty, Kazachstan
    Lut 2, 2019
    Rozdział 11 – Ałmaty, Kazachstan
    Rozdział 10 – Pawłodar, Kazachstan
    Sty 11, 2019
    Rozdział 10 – Pawłodar, Kazachstan
    ROZDZIAŁ 12 – BISZKEK, KIRGISTAN
    Kwi 30, 2019
    ROZDZIAŁ 12 – BISZKEK, KIRGISTAN
    Dwie twarze Issyk-Kul
    Lis 1, 2018
    Dwie twarze Issyk-Kul
    Malakka – od myszo-jelenia do miasta Światowego Dziedzictwa UNESCO
    Sty 8, 2017
    Malakka – od myszo-jelenia do miasta Światowego Dziedzictwa UNESCO
    Rozdział 9 – Ulgii, Mongolia
    Gru 26, 2018
    Rozdział 9 – Ulgii, Mongolia
    Rozdział 8 – Kobdo, Mongolia
    Lis 30, 2018
    Rozdział 8 – Kobdo, Mongolia
    Na Granicy Światów
    Lis 28, 2018
    Na Granicy Światów
    Rozdział 7 – Bajanchongor, Mongolia
    Lis 25, 2018
    Rozdział 7 – Bajanchongor, Mongolia
    Życie w górach Nepalu – trekking przez Himalaje
    Mar 26, 2017
    Życie w górach Nepalu – trekking przez Himalaje
    Anioł stróż z kałasznikowem
    Wrz 29, 2019
    Anioł stróż z kałasznikowem
    Duch Buriacji
    Paź 25, 2018
    Duch Buriacji
    Dwie Świątynie Posolska
    Wrz 16, 2018
    Dwie Świątynie Posolska
    Rozdział 4 – Buriacja, Rosja
    Sie 21, 2018
    Rozdział 4 – Buriacja, Rosja
    Rozdział 3 – Krasnojarsk, Rosja
    Sie 6, 2018
    Rozdział 3 – Krasnojarsk, Rosja
    Thaipusam – sposób na znalezienie szczęścia
    Kwi 19, 2018
    Thaipusam – sposób na znalezienie szczęścia
    Najstarszy zakład fryzjerski w Singapurze
    Kwi 27, 2017
    Najstarszy zakład fryzjerski w Singapurze
    Thaipusam – kiedy ciało staje się ofiarą
    Mar 12, 2017
    Thaipusam – kiedy ciało staje się ofiarą
    Taniec Lwa – tanecznym krokiem w Księżycowy Nowy Rok
    Lut 7, 2017
    Taniec Lwa – tanecznym krokiem w Księżycowy Nowy Rok
    Buddyzm pod wiszącą skałą
    Gru 28, 2017
    Buddyzm pod wiszącą skałą
    Market rybny w Dżafna, Sri Lanka
    Maj 7, 2017
    Market rybny w Dżafna, Sri Lanka
    Tsunami
    Sty 30, 2018
    Tsunami
    Market Damnoen Saduak – zakupy na fali
    Paź 30, 2017
    Market Damnoen Saduak – zakupy na fali
    Maeklong – tajski market z adrenaliną w tle
    Wrz 11, 2017
    Maeklong – tajski market z adrenaliną w tle
    Smakosza przewodnik po Wietnamie
    Mar 5, 2017
    Smakosza przewodnik po Wietnamie
    Barwne życie ulic Ho Chi Minh City
    Gru 1, 2016
    Barwne życie ulic Ho Chi Minh City
  • Nasza Podróż
  • O Nas
Peryferie
  • English
  • Filmy
  • Planeta Ziemia
  • Natura Ludzka
  • Obyczaje
  • Kraje
    • Azerbejdżan
    • Birma
    • Chiny
    • Indie
    • Indonezja
    • Iran
    • Japonia
    • Kazachstan
    • Kirgistan
    • Malezja
    • Mongolia
    • Nepal
    • Pakistan
    • Rosja
    • Singapur
    • Korea Południowa
    • Sri Lanka
    • Tajwan
    • Tajlandia
    • Wietnam
  • Nasza Podróż
  • O Nas
Mongolia, Obyczaje

Na Granicy Światów

autor Aleksandra Wisniewska
Lis 28, 2018 2587 0 0
Udostępnij

Skulony na niskim stołku mężczyzna rytmicznie bije w duży skórzany bęben. Z jego ramion spływa gruby, bogato zdobiony płaszcz. Głowa mężczyzny – ukryta pod spiczastym kapeluszem z piórami – kiwa się miarowo w takt uderzeń.

Spod welonu czarnych frędzli kryjących twarz dochodzi coraz szybsze i głośniejsze intonowanie. Bębnienie przyspiesza wraz z wyrzucanymi słowami. Nagle, mężczyzna gwałtownie wstaje. Obraca się dookoła własnej osi i ciężko pada z powrotem na stołek. Spod welonu rozlega się niski, zachrypnięty głos. Głos ducha, który zawładnął szamanem.

Docieramy na obrzeża Ulgii – miasta wysuniętego na zachodni skraj Mongolii. Nasz przewodnik – Munkhbayar – kieruje nas na duży, piaszczysty podwórzec. Przy jednej z jego ziemistych ścian stoi niewielka, pobielona lepianka z wystającymi zębami cegieł. Mijamy ją i kierujemy się do wznoszącego się obok geru – tradycyjnego namiotu mongolskich nomadów i pasterzy.

– To jest Ganzorig, tutejszy szaman. Będzie dziś nas gościł – wyjaśnia Munkhbayar, wskazując postać zgiętą wpół nad otwartą maską dość zdezelowanego samochodu.

Ganzorig jest niewysokim mężczyzną z pokaźnym brzuszkiem i sympatyczną, budzącą zaufanie twarzą. Ma około czterdziestu lat i zupełnie mija się z moim wyobrażeniem szamana – otoczonego aurą niesamowitości, starszego, siwego mężczyzny z surowym spojrzeniem.

Ganzorig prowadzi nas do geru, gdzie ma odbyć się ceremonia wzywania ducha. Moja wyobraźnia ponownie boleśnie zderza się z rzeczywistością. Zamiast do ciemnej, tajemniczej, pachnącej ziołami i czarną magią siedziby, wchodzimy do zwykłego pomieszczenia mieszkalnego woniejącej mlekiem i gotowaną baraniną. W centrum stoi „koza”, obok niej – stolik zastawiony poczęstunkiem: serem i słonym mlekiem z wodą. Do ścian przytula się kilka drewnianych komód, duża lodówka przemysłowa i metalowe łóżka z grubymi materacami. Na jednym z nich żona Ganzorig karmi piersią niemowlę. U jej stóp bawi się dwuletni bąbel z rozprutymi w kroku śpiochami i usmarowanym sadzą czołem. Rozprucie w kroku służy celom wiadomym, a ciemna plamka to ochrona przeciw złym duchom, które mogą chcieć porwać chłopca. Gdy zauważą sadzę, wezmą dziecko za pstrego królika i zostawią je w spokoju.

Jedynym atrybutem wyróżniającym się pomiędzy sprzętami domowymi jest leciwa szafka na północnej ścianie geru. Jej czerwone drzwiczki – mocno już wyblakłe – kryją malowane zdobienia. Na szczycie stoi butelka wódki – nieodzowny atrybut ważnych świąt i obchodów i bliżej nieokreślony przedmiot owinięty w błękitną szarfę ceremonialną khadag – artefakt należący do sfery bóstw dlatego schowany przed ludzkim okiem.

– Te figurki to byk, jeleń i koń – wyjaśnia Ganzorig, pokazując dalszy szereg przedmiotów na ołtarzyku – Byk reprezentuje pięć rodzajów trzody w Mongolii – kozy, owce, wielbłądy, konie i krowy. Jest uważany za ich ojca. Jeleń jest odnośnikiem do stron, gdzie żyli moi przodkowie. W czasie ceremonii intonacją wzywam jego żywotność. Koń to zwierzę bardzo ważne dla Mongołów. Zakorzenione w naszej tradycji tak głęboko, że widnieje nawet na naszym godle państwowym. Poza tym mój Duch Przewodnik to ktoś, kto żył i umarł w siodle.

Do wszystkich tych przedmiotów szaman dodaje jeszcze trzy płonące lampki oliwne.

– Każda jest inną ofiarą. Pierwsza jest dla Durlug – naszych przodków. Druga dla Noyod – królów, ludzi, którzy władali tą ziemią, a trzecia poświęcona jest wszystkiemu, co nas otacza – mongolskiej ziemi.

Kiedy już znamy znaczenie obiektów ceremonialnych, Ganzorig przechodzi do wyjaśniania, czego właściwie będziemy świadkami.

– Za chwilę wejdę w trans i wezwę swojego Ducha Przewodnika. Jest to obrzęd, który mogę odprawiać w niemal każdy dzień i o każdej porze. Zupełnie odmienny od rytuału szamańskiego. Ten jest znacznie potężniejszy. Rytuał to oddawanie czci bóstwu natury: górze, ziemi czy rzece. W jego trakcie trans jest tak potężny, że szamani mogą lewitować. Nawet do metra nad ziemią. Aby był skuteczny, rytuał musi się odbyć konkretnego dnia i o konkretnej porze. My szamani, mamy dwa kalendarze, by sprawdzać kiedy, który może się odbyć. Wyzwanie Ducha Przewodnika również wymaga wejścia w trans, ale nie tak potężny.

Gdy, wszystko jest już gotowe i na swoim miejscu, Ganzorig przebiera się w szamańskie szaty. Odwracając się do nas plecami, zrzuca podkoszulkę i spodnie od dresu, w których reperował samochód. Zamienia je na szafirowe spodnie i kaftan. Jego nastoletni syn pomaga nałożyć gruby, szamański płaszcz bogato zdobiony złotymi haftami, kawałkami futra i emblematami, m.in. swastyką – znakiem szczęścia i powodzenia. Głowa Ganzorig niknie pod spiczastą czapą, która patrzy na nas wielkimi naszytymi oczami. Pomiędzy nimi tkwi złoty okrąg. Dzięki nim duch, który wnika w szamana, widzi wszystko – teraźniejszość, przyszłość i przeszłość. Widzi ludzką karmę.

Boki czapy zdobią pióra sępa – ptaka w Mongolii czczonego. Dodatkowo pióra oznaczają fakt, że szaman może przemieszczać się pomiędzy światami – jak ptak po niebie.

Wreszcie, twarz Ganzorig zostaje zasłonięta przez welon czarnych frędzli przyczepionych do ronda czapy. Będą ukrywać twarz szamana, która w czasie transu zmienia się nie do poznania.

Jeszcze tylko syn-pomocnik podaje bęben i szaman, przy akompaniamencie rytmicznego bębnienia zapada w trans. Za nim – żona karmi piersią dziecko.

Chwilę później spod welonu frędzli odzywa się chropowaty, niski głos. Już nie rozmawiamy z Ganzorig, ale z jego Duchem Przewodnikiem.

Nastoletni pomocnik podaje Duchowi miseczkę z mlekiem, potem wódkę i wreszcie odpalony papieros osadzony w długiej lulce. Podarki przyniesione na polecenie szamana. Oznaka szacunku i podziękowanie za przyjęcie.

Wreszcie, Duch pyta nas, z jakim problemem do niego przychodzimy.

Szaman traktowany jest przez lokalnych jak swojego rodzaju doktor – ciała i duszy. Ludzie pytają go o porady, proszą o pomoc – od wskazówek jak rozkręcić interes, przez porady sercowe, po prośby o uzdrowienie. I tak jak lekarz, szaman radzi, konsultuje i leczy. Tyle tylko, że zamiast stetoskopu, „szkiełka i oka” posługuje się pomocą siły nadprzyrodzonej – swojego Ducha Przewodnika.

Ponieważ my pod ręką większych problemów nie mamy, Duch przejmuje inicjatywę. Najpierw wzywa do siebie Andrzeja. Bada jego puls i wyrokuje, że ma pewne problemy w okolicach serca. Nic poważnego, ale trzeba pójść do lekarza i sprawdzić.

Potem moja kolej. Siadam przed duchem, uważając, żeby nie skierować w jego stronę stóp, co mogłoby być odebrane jako zniewaga. Podobnie jak w przypadku męża, Duch bada mój puls. Mocne, chłodne palce obejmują nadgarstek. Potem schrypnięty głos każe się obrócić i te same chłodne palce uciskają plecy w okolicy krzyża. Ja również muszę udać się do lekarza, żeby na wszelki wypadek sprawdzić, co tam się dzieje.

Wreszcie Duch pyta ile mamy dzieci. Dzieci nie mamy. Wracam na badania. Nasz przewodnik rumieni się po czubki włosów, bo Duch każe zapytać, kiedy będę miała okres. Po uzyskanej informacji uciskane zostają okolice brzucha, a mnie przez głowę przelatuje myśl, czy kiedykolwiek ktoś spoliczkował Ducha. Ponieważ sytuacja nie rozwija się dalej, nikt spoliczkowany nie zostaje, a ja najpewniej unikam klątwy.

Duch natomiast już wie, jak nas wyleczyć i zapewnić potomstwo. Oczywiście ani Duchowi, ani nikomu z zebranych – wychowanych w tradycjach rodzin wielodzietnych i wielopokoleniowych, gdzie młodsi mają obowiązek zajmować się starszymi – nie przychodzi do głowy, że nasza decyzja o braku potomstwa jest zupełnie świadoma.

W głębokim zamyśleniu Duch przeciera ukrytą pod frędzlami twarz i wydaje polecenia swojemu nastoletniemu pomocnikowi. Ten co chwilę podaje mu wymagany przedmiot: woreczek z ziarnami pszenicy, miseczkę z mlekiem, gazę i impregnowaną skórkę białego gronostaja. Gazę moczy w mleku i wpycha ją w rozwarty, martwy pyszczek zwierzątka. Za gazą podążają nasiona pszenicy. Każdemu gestowi towarzyszą wypowiadane w takt bicia bębna modlitwy i wplecione w nie nasze imiona. Wreszcie woreczek z resztką ziaren trafia do Andrzeja. Ma je trzykrotnie rozsypać wokół owoo (ovoo) – usypanej z kamieni piramidy poświęconej duchom. Ja dostaję gronostaja. Muszę ponownie ‘nakarmić’ go gazą moczoną w mleku, owinąć w khadag i umieścić nad naszym łóżkiem. Według zapewnień Ducha, w przyszłym roku pojawi się pierwsza latorośl. Łącznie będzie ich trzy.

Serdecznie dziękując za wszelkie porady i pomoc, wycofujemy się z geru. Duch zostaje z rodziną Ganzorig, dla której również ma garść porad i wskazówek.

Wkrótce ponownie słyszymy rytmiczne bębnienie. Robi się coraz szybsze i głośniejsze, żeby urwać się nagle bez ostrzeżenia.

Wracamy do geru. Na niskim stołeczku znów siedzi Ganzorig. Po wizycie Ducha Przewodnika zostały tylko stróżki potu, sunące po nieco pobladłej twarzy szamana.

Szamanizm – a raczej tengeryzm, jak wolą nazywać go wyznawcy dla uwydatnienia faktu czczenia bogów (tngri), a nie szamana – to filozofia życia, która opiera się na wierzeniu, że wszystko żyje i jest ze sobą połączone. W Mongolii praktykowana jest od zarania dziejów, mimo że padała ofiarą innych religii i filozofii życia, jak i sytuacji politycznych. Komunizm niemal ją wyniszczył, podobnie jak buddyzm tybetański. Mimo wszystko tengeryzm – może w nieco zmodyfikowanej formie – żyje i ma się coraz lepiej.

Według tengeryzmu, Tengri – Bóg Nieba – stworzył światy, zarówno widzialne, jak i niewidzialne. Jako dzieła najwyższego bóstwa każdy z nich wymaga szacunku. W każdym istnieją duchy, które egzystują ze sobą w harmonii i równowadze. Są wszędzie: w zwierzętach, górach, lasach, rzekach i ludziach – te nazywane są duszą. Zaburzenie równowagi jest największym przewinieniem i może spotkać się z katastroficznymi konsekwencjami. Jeśli już do tego dojdzie, konieczna jest ingerencja szamana, który się z nimi komunikuje. Jest poniekąd negocjatorem w sporach i łącznikiem ze światem niewidzialnym.

– Szamana wybierają same duchy – wyjaśnia Ganzorig – Zazwyczaj, ich wybór objawia się bardzo poważną „chorobą szamańską”. Tak było i w moim przypadku. Od 2002 roku zacząłem mieć problemy ze zdrowiem. Miałem poważne problemy z nerkami. Doszło nawet do tego, że przez problem zdrowotne zostałem wydalony ze szkoły.

– Wreszcie moi rodzice zaprowadzili mnie do uzdrowiciela, który poznał, że mam „chorobą szamańską”. Poradził, żebym udał się do Ułan Bator, gdzie znajdę szamanów, którzy mi pomogą. W tym czasie moje zdrowie cały czas się pogarszało. Miałem nieustanne migreny, bóle pleców. Nie mogłem funkcjonować. Wreszcie natknąłem się na szamankę z rodzinnych stron, która poradziła mi, żebym udał się do miejsca pochówku moich przodków i tam połączył się ze swoim Duchem Przewodnikiem. Stało się to w 2013 roku.

Od tamtej pory Ganzorig służy ludziom, bo to w jego mniemaniu i mniemaniu filozofii tengeryzmu jest podstawową funkcją i powołaniem szamana. Za swoje usługi nie otrzymuje pensji. Utrzymuje się z tego, co ofiarują mu ludzie w zamian za jego pomoc.

– Najważniejsze jest myślenie nie o tym, co ludzie mogą mi dać, ale jak okazać to, że doceniają, co dla nich robię. Tu nie zawsze chodzi o pieniądze. Czasami ktoś pieniędzy po prostu nie ma, ale za to przyniesie paczkę biszkoptów, czy mleko. Tu chodzi o okazanie szacunku dla człowieka, który stara się im pomóc. Boli, kiedy ktoś mówi do ciebie zaledwie kilka słów, jeśli ty opowiadałeś całymi godzinami. Tak samo jest w tej sytuacji – jeśli prosisz kogoś o pomoc, wiesz, że powinieneś dać coś w zamian. Poza tym zawsze dobrze jest przynieść coś w podarku, nawet jak idzie się ze zwykłą wizytą. W Mongolii mamy takie powiedzenie: „Oczyścić czyjąś dłoń”. Na każdej dłoni jest czarny punkt. Kiedy, coś komuś darujemy, czyścimy to miejsce – konkluduje Ganzorig uśmiechając się.

Zapijając twardy, kwaśny ser słonym mlekiem, już na koniec wizyty, pytamy, czy teraz my możemy w zamian jakoś szamanowi pomóc.

– W pewien sposób już pomagacie. Pokazujecie światu naszą kulturę i zwyczaje. Pokazujecie, że ani tengeryzmu, ani szamanów nie trzeba się obawiać. Należy przychodzić do nich bez strachu, bo są po to, żeby pomagać. Nie ważne czy jesteś z takiego, czy innego państwa, nie ważne, jakim językiem mówisz i w co wierzysz. W końcu wszyscy krwawimy na czerwono i żyjemy pod tym samym niebem.

Echo prostego, ale potężnego przesłania nie zdąży jeszcze przebrzmieć, kiedy Ganzorig wraca na zakurzone podwórze i zgina się wpół nad otwartą maską dość zdezelowanego samochodu.

kulturaobyczajereligia
Udostępnij

Poprzedni

Rozdział 7 - Bajanchongor, Mongolia

Następny

Rozdział 8 - Kobdo, Mongolia

OBSERWUJ NAS

WIĘCEJ NA FACEBOOKU

Współpraca z Lonely Planet

INSTAGRAM

[English below] Trzydniowa Japonia w pigułce rozn [English below]
Trzydniowa Japonia w pigułce rozniosła nam głowy. Kilka lat później przeprowadziliśmy się do niej na sześć miesięcy. Kraj przez pół roku konsekwentnie i nieodwracalnie przepalał nam styki. Dlatego nie zdziwiliśmy się wcale, kiedy kilka lat później w Wołgogradzie po meczu Polska-Japonia kibice naszych rywali zabrali się za porządkowanie stadionowych trybun. Co kiedyś mogłoby wywołać uśmiech politowania i wymowny gest posuwisto-zwrotny palcem wskazującym w stronę czoła, dziś było tak oczywiste, że aż trzeba się było dołączyć. Wcale nas nie zdziwiło, że przed stadionem rzesze japońskich fanów gratulowało Polakom tak żarliwie, jakbyśmy wcale nie grali o pietruszkę. Przy tym wszyscy byli tak urzekająco szczęśliwi naszym… hmm… szczęściem, jakby sami właśnie wygrali puchar. Wymianom szalików, koszulek nie było końca. Andrzej wrócił chyba z trzema. W tym jedną vintage z rozgrywek w latach dziewięćdziesiątych ubiegłego wieku. Co prawda juniorska, ale przynajmniej na jedno z nas pasuje.
-----
Three-day Japan, in a nutshell, blew our minds. A few years later, we moved in there for six months. The country has been consistently and irreversibly frying our brains for half a year. That's why we weren't at all surprised when, a few years later, in Volgograd, after the Poland-Japan match, our rivals' fans started cleaning up the stadium stands. What once might have caused a smile of pity and a back-and-forth gesture with the index finger towards the forehead was now so obvious that we had to join in. We were not at all surprised that in front of the stadium, crowds of Japanese fans congratulated the Poles as passionately as if we were not playing for honour at all. And everyone was so charmingly happy with our… hmm… victory as if they had just won the cup themselves. There was no end to the exchange of scarves and T-shirts. Andrzej came back with at least three, including one vintage from the 1990s. It's a junior size, but it fits at least one of us.
[English below] Tak, jak obiecał, przyszedł w po [English below]
Tak, jak obiecał, przyszedł w poniedziałek z samego rana. Przyszedł jak zwykle elegancki. W jasnej koszuli w kratkę, w spodniach w kancik, w idealnie wypolerowanych okularach, z wypielęgnowaną skórzaną torbą przerzuconą przez ramię. Snuła się wokół niego mgiełka nienachalnej serdeczności i zaraźliwego spokoju. Wystarczyło stanąć obok, żeby nim przesiąknąć. Jak zapachem. Ale zapachu Andrieja nie pamiętam. Wydaje mi się jednak, że pachniał mydłem. Takim zwykłym, szarym. Każdego ranka krótkim, grubym pędzlem nakładał mydlaną piankę okrężnymi ruchami na twarz, żeby zmiękczyć zarost. Potem zmieniał żyletkę w ciężkawej srebrnej maszynce do golenia i uważnie przesuwał nią po policzkach, brodzie, szyi. Na koniec chlustał w dłonie wodą kolońską ze szklanej odkręcanej butelki i wklepywał ją w podrażnioną ostrzem twarz. Na pewno szczypało. Tak, Andriej musiał pachnieć szarym mydłem i wodą kolońską. Tak pachniał mój dziadzio. Tak pachniał mój tata. Tak pachniała dobroć. 
(Cały tekst pod linkiem w bio)
-----------------------------
As promised, he came on Monday morning. He arrived elegant as usual. In a light checkered shirt, in crease trousers, in perfectly polished glasses, with a well-groomed leather bag slung over his shoulder. There was a mist of unobtrusive cordiality and contagious calmness around him. All you had to do was stand next to him to be soaked in it, like in the fragrance. But I don't remember Andrei's scent. I think he smelled like soap, though. Just plain grey soap. Every morning, he used a short, thick brush to apply soapy foam in circular motions to his face to soften the stubble. Then he changed the razor blade in the heavy silver shaver and carefully ran it over his cheeks, chin, and neck. Finally, he splashed cologne from a glass screw-top bottle into his hands and patted it on his face, irritated by the blade. It definitely stung. Yes, Andrei must have smelled of grey soap and cologne. This is what my grandfather smelled like. This is what my dad smelled like. This was the smell of kindness.
(The whole txt under the link in bio)
[English below] Wołgograd nijak ma się do Moskwy [English below]
Wołgograd nijak ma się do Moskwy, ale ma swój przydział potężnych rzeźb. Smutne to rzeźby. Pełne cierpienia, rozpaczy. Rzeźby żołnierzy dźwigających rannych kolegów. Rzeźby twarzy wykrzywionych męką, mięśni rwanych wiecznym bólem zakrzepłym w kamieniu. Ten umęczony szpaler prowadzi do stóp Matki Ojczyzny. Matka jest potężna – ma osiemdziesiąt pięć metrów wzrostu, krótkie rozwiane włosy i powłóczystą szatę. W prawej uniesionej ręce ściska nagi miecz i nim wzywa. Do czego? 
(Cały tekst pod linkiem w bio)
---
Volgograd is nothing like Moscow but has its share of massive sculptures. Here, sculptures are sad. Full of suffering and despair. These are sculptures of soldiers carrying wounded colleagues. Sculptures of faces twisted with torment, muscles torn by eternal pain congealed in stone. This tormented row leads to the feet of Mother Motherland. The Mother is huge - eighty-five meters tall, with short wind-blown hair and a flowing robe. She holds a naked sword and calls with it in her raised right hand. Calls to what? 
(The full story under the link in bio)
Instagram post 18199135858260048 Instagram post 18199135858260048
Szpakowaty ojciec z kilkuletnim synem podchodzą z Szpakowaty ojciec z kilkuletnim synem podchodzą zaraz po meczu. W stroboskopowych światłach imprezy na strefie kibica błyskają malutkie rosyjskie flagi wymalowane na ich twarzach. Podchodzą nieśmiali.
- Bardzo przepraszam, ale mówiłem synowi, że wy z Polszy i mamy do was taką prośbę – stara się wykrzyczeć w nasze uszy szpakowaty ojciec.
- Bo on by chciał, żebyście sobie obok waszych polskich, rosyjskie flagi namalowali. O tak, jak my – szpakowaty pan pokazuje przedramię swoje i syna, gdzie widać małe znaczki flag obu krajów.
Chłopczyk odziany od stóp do głów w barwy narodowe Rosji patrzy na nas okrągłymi oczami. Przestępuje z nogi na nogę. Ściska ojca za rękę. I już nie wiadomo, który z nich się bardziej denerwuje – ojciec czy syn.
A Szpakowaty pan mówi dalej. Mówi, że on synowi o Polsce od zawsze opowiada. Żeby wiedział, że przecież nas więcej łączy, niż dzieli. Że między nami bardzo silna więź, bo w naszych żyłach płynie ta sama krew. Słowiańska. Że jesteśmy bracia Słowianie. Bracia krwi. Szpakowaty pan opowiada. Opowiada i ma łzy w oczach.
--------
A grizzled father with a few-year-old son approaches right after the match. In the strobe lights of the party in the fan zone, flash tiny Russian flags painted on their faces. The two of them approach shyly.
“I am very sorry, but I told my son that you are from Poland, and we wanted to ask something of you", the grey-haired father tries to shout into our ears.
“He would like you to paint Russian flags next to your Polish ones. Here, just like we did," the grey-haired gentleman shows his and his son's forearms, where we can see small stamps of the flags of both countries.
A boy dressed from head to toe in the national colours of Russia looks at us with round eyes. He shifts from foot to foot and squeezes his father's hand. We no longer know which of them is more nervous – the father or the son.
The grey-haired man continues. He says that he has always been telling his son about Poland. To let him know that there is more that unites us than divides us. That there is a very strong bond between us because the same blood flows in our veins. That we are blood brothers. He explains and has tears in his eyes.
[English below] Dopiero kilkadziesiąt kilometrów [English below]
Dopiero kilkadziesiąt kilometrów dalej pozwalamy sobie wierzyć, że to nie jest żaden podstęp. Że naprawdę nas wpuściła. Że już nic „nas ne dogonyat”.

Dopiero kilkadziesiąt kilometrów później zauważamy jaka Rosja jest piękna. Przynajmniej jej początek.

Jedziemy pod łukiem powitalnym z szerokiej tęczy, co łączy, przecięte gładziutką szosą pola soczyście żółtego rzepaku. Nad rzepakiem – bezkresne błękitne niebo.

W 2018 Rosja wita nas kolorami Ukrainy.
(Cały tekst pod linkiem w bio)
----------
Only a few dozen kilometres further, we allow ourselves to believe that this is not a trick. That she really let us in. That they really ‘nas ne dogonyat’.

Only a few dozen kilometres later, we notice how beautiful Russia is. 

We ride under the welcome arch made of a broad rainbow, connecting the juicy yellow rapeseed fields cut by a smooth road. Over the rapeseed stretches an endless blue sky.

In 2018, Russia welcomes us with the colours of Ukraine.
(the whole text under the link in bio)
Dołącz na Instagramie

Szukaj

DOWIEDZ SIĘ WIĘCEJ O AZJI

architecture architektura dom historia history home kuchnia kultura natura nature obyczaje religia

Zobacz również

Obyczaje, Singapur
Kwi 19, 2018

Thaipusam – sposób na znalezienie szczęścia

W Singapurze, hinduska świątynia Sri Thendayuthapani rozbrzmiewa rytmiczną muzyką bębnów, dzwonków i transowym...

Czytaj Dalej
0 0
Mongolia, Podróż
Lis 25, 2018

Rozdział 7 – Bajanchongor, Mongolia

Po iście rajdowej przeprawie przez rzekę z Doliny Khujirt wyjeżdżamy na taśmę asfaltu. Początkowo jego stan jest...

Czytaj Dalej
0 0

Napisz coś... Anuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *


INSTAGRAM

[English below] Trzydniowa Japonia w pigułce rozn [English below]
Trzydniowa Japonia w pigułce rozniosła nam głowy. Kilka lat później przeprowadziliśmy się do niej na sześć miesięcy. Kraj przez pół roku konsekwentnie i nieodwracalnie przepalał nam styki. Dlatego nie zdziwiliśmy się wcale, kiedy kilka lat później w Wołgogradzie po meczu Polska-Japonia kibice naszych rywali zabrali się za porządkowanie stadionowych trybun. Co kiedyś mogłoby wywołać uśmiech politowania i wymowny gest posuwisto-zwrotny palcem wskazującym w stronę czoła, dziś było tak oczywiste, że aż trzeba się było dołączyć. Wcale nas nie zdziwiło, że przed stadionem rzesze japońskich fanów gratulowało Polakom tak żarliwie, jakbyśmy wcale nie grali o pietruszkę. Przy tym wszyscy byli tak urzekająco szczęśliwi naszym… hmm… szczęściem, jakby sami właśnie wygrali puchar. Wymianom szalików, koszulek nie było końca. Andrzej wrócił chyba z trzema. W tym jedną vintage z rozgrywek w latach dziewięćdziesiątych ubiegłego wieku. Co prawda juniorska, ale przynajmniej na jedno z nas pasuje.
-----
Three-day Japan, in a nutshell, blew our minds. A few years later, we moved in there for six months. The country has been consistently and irreversibly frying our brains for half a year. That's why we weren't at all surprised when, a few years later, in Volgograd, after the Poland-Japan match, our rivals' fans started cleaning up the stadium stands. What once might have caused a smile of pity and a back-and-forth gesture with the index finger towards the forehead was now so obvious that we had to join in. We were not at all surprised that in front of the stadium, crowds of Japanese fans congratulated the Poles as passionately as if we were not playing for honour at all. And everyone was so charmingly happy with our… hmm… victory as if they had just won the cup themselves. There was no end to the exchange of scarves and T-shirts. Andrzej came back with at least three, including one vintage from the 1990s. It's a junior size, but it fits at least one of us.
[English below] Tak, jak obiecał, przyszedł w po [English below]
Tak, jak obiecał, przyszedł w poniedziałek z samego rana. Przyszedł jak zwykle elegancki. W jasnej koszuli w kratkę, w spodniach w kancik, w idealnie wypolerowanych okularach, z wypielęgnowaną skórzaną torbą przerzuconą przez ramię. Snuła się wokół niego mgiełka nienachalnej serdeczności i zaraźliwego spokoju. Wystarczyło stanąć obok, żeby nim przesiąknąć. Jak zapachem. Ale zapachu Andrieja nie pamiętam. Wydaje mi się jednak, że pachniał mydłem. Takim zwykłym, szarym. Każdego ranka krótkim, grubym pędzlem nakładał mydlaną piankę okrężnymi ruchami na twarz, żeby zmiękczyć zarost. Potem zmieniał żyletkę w ciężkawej srebrnej maszynce do golenia i uważnie przesuwał nią po policzkach, brodzie, szyi. Na koniec chlustał w dłonie wodą kolońską ze szklanej odkręcanej butelki i wklepywał ją w podrażnioną ostrzem twarz. Na pewno szczypało. Tak, Andriej musiał pachnieć szarym mydłem i wodą kolońską. Tak pachniał mój dziadzio. Tak pachniał mój tata. Tak pachniała dobroć. 
(Cały tekst pod linkiem w bio)
-----------------------------
As promised, he came on Monday morning. He arrived elegant as usual. In a light checkered shirt, in crease trousers, in perfectly polished glasses, with a well-groomed leather bag slung over his shoulder. There was a mist of unobtrusive cordiality and contagious calmness around him. All you had to do was stand next to him to be soaked in it, like in the fragrance. But I don't remember Andrei's scent. I think he smelled like soap, though. Just plain grey soap. Every morning, he used a short, thick brush to apply soapy foam in circular motions to his face to soften the stubble. Then he changed the razor blade in the heavy silver shaver and carefully ran it over his cheeks, chin, and neck. Finally, he splashed cologne from a glass screw-top bottle into his hands and patted it on his face, irritated by the blade. It definitely stung. Yes, Andrei must have smelled of grey soap and cologne. This is what my grandfather smelled like. This is what my dad smelled like. This was the smell of kindness.
(The whole txt under the link in bio)
[English below] Wołgograd nijak ma się do Moskwy [English below]
Wołgograd nijak ma się do Moskwy, ale ma swój przydział potężnych rzeźb. Smutne to rzeźby. Pełne cierpienia, rozpaczy. Rzeźby żołnierzy dźwigających rannych kolegów. Rzeźby twarzy wykrzywionych męką, mięśni rwanych wiecznym bólem zakrzepłym w kamieniu. Ten umęczony szpaler prowadzi do stóp Matki Ojczyzny. Matka jest potężna – ma osiemdziesiąt pięć metrów wzrostu, krótkie rozwiane włosy i powłóczystą szatę. W prawej uniesionej ręce ściska nagi miecz i nim wzywa. Do czego? 
(Cały tekst pod linkiem w bio)
---
Volgograd is nothing like Moscow but has its share of massive sculptures. Here, sculptures are sad. Full of suffering and despair. These are sculptures of soldiers carrying wounded colleagues. Sculptures of faces twisted with torment, muscles torn by eternal pain congealed in stone. This tormented row leads to the feet of Mother Motherland. The Mother is huge - eighty-five meters tall, with short wind-blown hair and a flowing robe. She holds a naked sword and calls with it in her raised right hand. Calls to what? 
(The full story under the link in bio)
Instagram post 18199135858260048 Instagram post 18199135858260048
Szpakowaty ojciec z kilkuletnim synem podchodzą z Szpakowaty ojciec z kilkuletnim synem podchodzą zaraz po meczu. W stroboskopowych światłach imprezy na strefie kibica błyskają malutkie rosyjskie flagi wymalowane na ich twarzach. Podchodzą nieśmiali.
- Bardzo przepraszam, ale mówiłem synowi, że wy z Polszy i mamy do was taką prośbę – stara się wykrzyczeć w nasze uszy szpakowaty ojciec.
- Bo on by chciał, żebyście sobie obok waszych polskich, rosyjskie flagi namalowali. O tak, jak my – szpakowaty pan pokazuje przedramię swoje i syna, gdzie widać małe znaczki flag obu krajów.
Chłopczyk odziany od stóp do głów w barwy narodowe Rosji patrzy na nas okrągłymi oczami. Przestępuje z nogi na nogę. Ściska ojca za rękę. I już nie wiadomo, który z nich się bardziej denerwuje – ojciec czy syn.
A Szpakowaty pan mówi dalej. Mówi, że on synowi o Polsce od zawsze opowiada. Żeby wiedział, że przecież nas więcej łączy, niż dzieli. Że między nami bardzo silna więź, bo w naszych żyłach płynie ta sama krew. Słowiańska. Że jesteśmy bracia Słowianie. Bracia krwi. Szpakowaty pan opowiada. Opowiada i ma łzy w oczach.
--------
A grizzled father with a few-year-old son approaches right after the match. In the strobe lights of the party in the fan zone, flash tiny Russian flags painted on their faces. The two of them approach shyly.
“I am very sorry, but I told my son that you are from Poland, and we wanted to ask something of you", the grey-haired father tries to shout into our ears.
“He would like you to paint Russian flags next to your Polish ones. Here, just like we did," the grey-haired gentleman shows his and his son's forearms, where we can see small stamps of the flags of both countries.
A boy dressed from head to toe in the national colours of Russia looks at us with round eyes. He shifts from foot to foot and squeezes his father's hand. We no longer know which of them is more nervous – the father or the son.
The grey-haired man continues. He says that he has always been telling his son about Poland. To let him know that there is more that unites us than divides us. That there is a very strong bond between us because the same blood flows in our veins. That we are blood brothers. He explains and has tears in his eyes.
[English below] Dopiero kilkadziesiąt kilometrów [English below]
Dopiero kilkadziesiąt kilometrów dalej pozwalamy sobie wierzyć, że to nie jest żaden podstęp. Że naprawdę nas wpuściła. Że już nic „nas ne dogonyat”.

Dopiero kilkadziesiąt kilometrów później zauważamy jaka Rosja jest piękna. Przynajmniej jej początek.

Jedziemy pod łukiem powitalnym z szerokiej tęczy, co łączy, przecięte gładziutką szosą pola soczyście żółtego rzepaku. Nad rzepakiem – bezkresne błękitne niebo.

W 2018 Rosja wita nas kolorami Ukrainy.
(Cały tekst pod linkiem w bio)
----------
Only a few dozen kilometres further, we allow ourselves to believe that this is not a trick. That she really let us in. That they really ‘nas ne dogonyat’.

Only a few dozen kilometres later, we notice how beautiful Russia is. 

We ride under the welcome arch made of a broad rainbow, connecting the juicy yellow rapeseed fields cut by a smooth road. Over the rapeseed stretches an endless blue sky.

In 2018, Russia welcomes us with the colours of Ukraine.
(the whole text under the link in bio)
Dołącz na Instagramie
Copyrights © 2020 www.peryferie.com All rights reserved.
Do góry