ROZDZIAŁ 13 – JEDWABNY SZLAK, KAZACHSTAN część I
Z Kirgistanu do Kazachstanu wracamy późnym listopadem. Niebo nad Ałmatami zasnuwa już sina, zapowiadająca śnieg...
Tymczasem zamieniamy hostel na przytulne mieszkanko w bloku, gdzie goszczą nas CouchSurfingowi gospodarze – Mohammad i Raziye. Pani domu rozpieszcza nas domowymi potrawami. Poznajemy wszelkie bakłażanowe wariacje jak kashk e bademjan – bakłażanowy gulasz z mocno sfermentowanym jogurtem oraz mirza ghasemi – również bakłażanowy gulasz, ale z jajkiem i o znacznie delikatniejszym jedwabistym smaku. Zajadamy się płaskimi chlebkami z dżemem marchewkowym i śmietaną, białym kwaskowym serem zagryzanym oliwkami i orzechami, szafranowym ryżem, o którego rozmyślnie przypaloną skórkę walczymy jak lwy.
W przerwach między ucztami poznajemy Teheran. Pierwsze kroki kierujemy do Pałacu Golestan. Wzniesiony w XVI wieku przez dynastię Safawidów (1501-1736), stał się oficjalną siedzibą szachów perskich za czasów Kadżarów (1794-1925), którzy wybrali Teheran na swoją stolicę. Kadżarowie uczynili pałac oficjalną rezydencją i dokładali wszelkich starań, by nie przestał zachwycać swym przepychem. Dynastia Pahlawi (1925-1979), która po nich nastała, miała co do miejsca inne plany i dużą jego część zburzyła, wykorzystując uwolnione tereny pod nowoczesne budowle. Mimo że mocno uszczuplony, kompleks pałacowy cały czas wprawia w zachwyt swoim bogatą ornamentyką. Bajecznie kolorowe mozaiki, mieniących się w słońcu ceramicznych kafelek pokrywają ściany budynków. Ich wnętrza lśnią kryształami luster zdobiących ściany i sufity. Misterne malunki, rzeźby i płaskorzeźby dopełniają całości. Jeden z tarasów pałacowych zajmuje tron ukryty pomiędzy strzelistymi arkadami i szemrzącymi fontannami. Według podań było to ulubione miejsce szacha Naser ad-Din Szah Kadżar, który spędzał tu godziny, wypoczywając i paląc wodną fajkę. Taras obok to z kolei lokacja słynnego Marmurowego Tronu. Istne dzieło sztuki misternie rzeźbione w rozsławionym na całą Persję żółtym marmurze z Jazd unosi się na ramionach kamiennych postaci. Jego majestatyczny profil odbijają dziesiątki luster pokrywających ściany tarasu. Spektakularne miejsce było kiedyś świadkiem koronacji szachów.
W drodze do Wieży Milad, skąd możemy patrzeć na Teheran z lotu ptaka, przeciskamy się przez Wielki Bazar. Jest to miasto w mieście. Wąskie alejki, ciągnące się kilometrami pod strzelistymi kopułami dachu, to szaleństwo barw, tekstur, kształtów, zapachów i smaków. Malutkie stoiska wbudowane w grube kamienne mury oferują wszystko, czego można zapragnąć – biżuterię, haftowane czadory, tkane dywany, wonne przyprawy, tradycyjną i nowoczesną odzież, przedmioty codziennego użytku – wszystko. Raz po raz tłum kupujących rozstępuje się niczym Morze Czerwone, by przepuścić dostawców. Wyginając plecy w bolesny łuk, mężczyźni w pocie czoła ciągną uginające się pod ciężarem towarów dwukołowe wózki. Ich koła terkoczą o bruk, wibrującym dźwiękiem odbijając się od ścian bazaru. Między sklepikami kryją się meczety, patio z kamiennymi ławeczkami pod świetlikami, wpuszczającymi snopy światła, łaźnie i pozostałości po karawanserajach, z szemrzącymi fontannami i ogrodami, w których cieniu wieki temu szukali wytchnienia, przybyli z daleka handlarze. Wieki temu, kiedy jeszcze nawet nie istniała wioska Teheran, bo ponoć tak dawną historią cieszy się bazar.
Z miejsca, w którym czas się zatrzymał, trafiamy do 435-metrowej nowoczesności. Ukończona w 2007 roku Wieża Milad jest szóstą co do wysokości na świecie. Z tarasu widokowego na jej szczycie podziwiamy Teheran, który perspektywa przemieniła w skupisko minidomków z klocków lego. Niczym biała lawa rozlewają się po sam horyzont, który wznosi się majestatycznie w potężne góry Elburs.
Koniec dnia zastaje nas pod Wieżą Azadi (Wieża Wolności), wybudowaną w 1971 roku dla uczczenia obchodów 2500-lecia Imperium Persów. Konstrukcja przypomina białą bramę, schodzącą się ku szczytowi w strzeliste żebrowe sklepienie, które według projektanta wieży, ma symbolizować połączenie klasycznego i postklasycznego Iranu. 45-metrowa konstrukcja wyłożona jest 8000 kawałkami marmuru. O ile brakuje jej imponujących rozmiarów Milad, o tyle widok Azadi, odcinającej się ostrą bielą kamienia od lazuru nieba rekompensuje wszystko.
Wieczorem, niespiesznie wracamy do domu. Wracamy w nieco melancholijnych nastrojach, ponieważ dziś przypada ostatni dzień 2018 roku. W innym kraju chłodzilibyśmy już szampana, przygotowując się na noworoczne przyjęcie. Poza tym, że w Iranie szampan – jak każdy alkohol – jest nielegalny, to Irańczycy świętują nowy rok – Nowruz – w równonoc wiosenną. Cóż, co kraj to obyczaj. Jakby melancholijnie nie było, musimy się dostosować. Jakież jest nasze zaskoczenie, kiedy w domu Mohammad i Raziye, nie pozwalają nam odetchnąć, tylko każą się szykować na domówkę u swoich znajomych.
Zgodnie ze standardami panującymi w Iranie staram się okutać od stóp do głów – luźna sukienka-tunika z długimi rękawami, dżinsy i obowiązkowa chusta, przykrywającą włosy. Pod chustą i włosami buzuje.
„Jak też tutaj takie domówki wyglądają? Bez muzyki, bo jak głośno w mieszkaniu, może wejść policja i zamknąć całe towarzystwo. Bez małego piwa nawet, bo zakaz sprzedaży alkoholu w całym kraju. Ciekawe. Ciekawe”.
Domysły szybko zarzucam, ponieważ stajemy przed naszym miejscem docelowym. Pukamy. Nerwowo poprawiam chustę i obciągam rękawy, jak najniżej się da. Drzwi otwierają się. Moje stereotypy z hukiem lecą na łeb, na szyję.
Wita nas piękna Iranka w czarnej minisukience koktajlowej i zabójczym makijażu. Za plecami gospodyni – jednej ze studentek, wynajmujących mieszkanie – huczy muzyka. W takt dobrze znanych hitów MTV bawi się reszta ekipy. Dołączamy do zabawy, jak tylko udaje nam się podnieść szczęki z podłogi.
Raz na jakiś czas radio cichnie. Wtedy, chłopaki zaczynają śpiewać irańskie szlagiery. Mohammad gra na harmonijce ustnej. Dziewczyny biorą nas do kółka i pokazują, jak tańczyć.
– Teraz podnieście ręce do góry i machajcie, tak jakbyście witali słońce.
– Teraz kopiemy ziemię pod nasiona.
– Teraz szybko! Zmiana kierunku.
– Teraz wszyscy do środka. Szybciej! Szybciej!
Gwar śmiechu miesza się z muzyką. Oczy się iskrzą. Na policzki wpełza rumieniec. A potem na stole pojawia się potężna butelka przezroczystego płynu i zaczyna się odliczanie.
– Trzy! Dwa! Jeden!
– Szczęśliwego Nowego Roku!
Wszyscy rzucamy się sobie w ramiona. Składamy życzenia szczęścia, zdrowia, nieustającego optymizmu i nadziei na lepsze jutro. Domowej roboty, nielegalnym bimbrem z rodzynek wznosimy toasty z ludźmi, którzy nie obchodzą Nowego Roku. Z ludźmi, którzy zorganizowali celebrację odległą ich kulturze dla kompletnie obcych ludzi. Tylko dlatego, że pojawiliśmy się w ich domu i kraju jako goście. Tylko dlatego, że tak dyktują zasady gościnności. A perska gościnność nie zna granic.